Pan premier raczył postraszyć naród, że jeśli jego partia utraci dostęp do sterów nawy państwowej (czyli do żłobu) na rzecz konkurencji, to nawa (vel żłób) zostanie wydana na żer Niemców. Bo przecież PO to nic innego, tylko niemiecka agentura. No, może niedokładnie tak to brzmiało - ale taki jest sens przekazu. "Tonący brzydko się chwyta" - można skwitować ów pomysł na wyborczy pi-ar i wzruszyć ramionami. Sądzę jednak, że około-PiS-owskie "straszenie Niemcem" zasługuje na refleksję nieco głębszą, bo to nie tylko cyniczne zagrywki przedwyborcze...
Fakt pierwszy. Erika Steinbach łże jak nie powiem co, opowiadając na dorocznym zjeździe ziomkostw, że Stalin był zaledwie patronem wypędzeń, ale pomysł i wykonanie było sprawką państw "po tamtej strony żelaznej kurtyny", czyli głównie Polski i Czechosłowacji. To drażni - bo pani Erika sprawia wrażenie osóbki, która jakieś tam szkoły jednak kończyła i przeczytała w życiu przynajmniej parę książek, i zapewne wie, że PRL krajem suwerennym wówczas nie była i nic nie robiła bez zgody i błogosławieństwa z Moskwy, ot, tak, z własnego widzimisię. Wie jak było - ale polityczny interes każe jej publicznie opowiadać bzdury. Cóż - nie ona jedna tak ma, ale przyznaję: wkurza.
Fakt drugi - taka z Eriki S. wypędzona, jak z BMW X3 terenówka, a z Leppera dżentelmen. Mamusia z Berlina, przyjechała w ślad za mężem do Rumii i tam powiła córę. Rzecz w tym, że był rok 1943, Rumia przed wojną leżała w II Rzeczpospolitej, a herr Steinbach wylądował w niej chwilowo i służbowo, bodaj jako podoficer obsługi naziemnej Luftwaffe. Gdyby rozkaz dowódców rzucił go wówczas do Lens, Stavanger lub Tobruku - nieszczęsna Erika musiałaby dziś grać wypędzoną z (odpowiednio) Francji, Norwegii albo Libii. Już ją widzę, jak organizuje ruch przeciwko Kadafiemu. Jako blondyna miałaby zresztą szanse coś u pułkownika załatwić...
Fakt trzeci - zjawisko wypędzeń czy wysiedleń (każde z tych słów ma jednak inny ładunek emocjonalny) Niemców z Polski miało miejsce, ale różne były wysiedlenia, tak, jak różne były typy "Niemca w Polsce". Była ludność niemiecka mieszkająca w granicach II RP, od lat miedzę w miedzę z Polakami, przemieszana, częściowo zasymilowana, nierzadko do bólu lojalna wobec polskiej państwowości (mój ulubiony przykład - pułkownik Wilhelm Heinrich, przed i w czasie II wojny wybitny oficer naszej "Dwójki"). Była rdzenna ludność niemiecka na terenach przed wojną należących do Reichu, a po wojnie - nagle zaliczonych do PRL. Byli niemieccy koloniści, nie zawsze dobrowolnie przesiedlani na tereny polskie w czasie wojny. No i byli tymczasowo stacjonujący w Polsce żołnierze, policjanci, urzędnicy - tacy, jak tatuś p. Steinbach. Gdy nadchodził front - znaczna część owych Niemców ruszyła na zachód, nie wskutek decyzji przywódców zwycięskiej koalicji, ani wrogich aktów władz polskich - jeno ze zwykłego strachu przed czerwonoarmistami. Dodam od razu - ludzie ci dobrze wiedzieli co czynią... Ci, którzy pozostali, zostali bowiem potraktowani fatalnie - bez względu na stopień realnych przewin i stopień zaangażowania w nazizm - najpierw przez Armię Czerwoną, a potem niewiele lepiej przez tworzoną stopniowo "polską" administrację. Pierwsza (i bodajże największa!) fala "wysiedleń" była więc spowodowana nie polską decyzją, bo jeszcze Polski tu nie było, lecz zwykłym strachem przed azjatycko-bolszewicką hordą. Druga, owszem, miała już charakter przymusu administracyjnego - ale trzeba bardzo nie znać historii, aby uważać ów przymus za suwerenną, polską inicjatywę. Była niestety i fala trzecia - liczbowo na szczęście najmniejsza i chyba w najmniejszym też stopniu stanowiąca dziś klientelę organizacji p. Steinbach - mianowicie rdzenni mieszkańcy dawnych ziem administracyjnie niemieckich (Warmii i Mazur zwłaszcza), często potomkowie bojwników o ich polskość (sic!), przez PRL-owskie władze sztucznie ubierani w buty "Niemców" i brutalnie zmuszani do emigracji. To był prawdziwy dramat i prawdziwa niegodziwość, o której jakoś dziś polityczni spadkobiercy tow. Gomułki i tow. Gierka zdają się nie pamiętać.
Notabene, duża część dzisiejszych materialnych roszczeń prywatnych, skutecznie realizowana przed sądami - to skutek właśnie owej "trzeciej fali". I trudno mi tu jednoznacznie potępiać "Niemców" - bo akurat ich racje i ich ewidentną krzywdę, doznaną od państwa jakby nie było polskiego, rozumiem. Że zaś w PRL nikt nie zadbał o stan prawny - o odpowiednie zmiany w hipotece - nie dziwota. Wtedy przecież nikt tego nie traktował serio. Nie tylko na Mazurach są takie problemy i nie tylko z Niemcami. Kto nie wierzy, niech pyta geodetów albo sędziów z innych części Polski, którzy codziennie zmagają się z problemem - jak zabagnione potrafią być sprawy prawa własności, jak niedokładne i sprzeczne dokumenty, etc. Dziś jednak państwo polskie niewiele robi, aby proces porządkowania tego bajzlu przyspieszyć - łatwiej wszak wydawać strzeliste, antyniemieckie deklaracje i śpiewać Rotę.
Fakt czwarty - w Niemczech narastają niepokojące z naszego punktu widzenia zjawiska, choćby takie, jak zmęczenie wielu Niemców kajaniem się i biciem w piersi za winy dziadków, a także świadomość swej realnej "mocarstwowości" i chęć jej skonsumowania. Kwestie majątkowe i spojrzenie na historię to oczywiście nie jedyne problemy w dzisiejszych stosunkach polsko-niemieckich. Możnaby o nich opasłe tomiszcza pisać. Ale czyniąc to, i podniecając się eskalacją konfliktu, warto pamiętać parę prostych prawd.
Pierwsza - Niemcy naszym sąsiadem są i będą. I możemy politykę robić albo przeciwko nim, w warunkach konfliktu i wojny, albo wraz z nimi, w warunkach jakiegoś tam lepszego czy gorszego kompromisu. Z pewnością trudno bez Niemców albo wbrew Niemcom planować i realizować ważne polityki unijne, choćby mityczną wspólną politykę wschodnią.
Druga - naszym drugim wielkim sąsiadem jest Rosja, i to też rychło nie ulegnie zmianie. I możemy starać się tego nie widzieć, ale elementem rosyjskiej strategii było, jest i będzie napuszczanie poszczególnych nacji europejskich na siebie wzajemnie, po to, by skuteczniej narzucać im potem swoją politykę. Polakom i Niemcom szczególnie, bo to przez terytoria tych narodów od stuleci wiedzie rosyjski, geopolityczny szlak na zachód.
Trzecia - Niemcy są różni. Są cyniczne Eriki Steinbach, są "wiecznie wczorajsi", są młodzi neonaziści... ale są też "normalni", rozumiejący delikatną naturę stosunków z sąsiadami, a zwłaszcza z Polską. Nie oczekujmy od nich, że przedłożą nasz partykularny interes nad swój, bo to byłaby z ich strony zdrada lub idiotyzm. Ale zrozummy, że próbują grać fair. I nie dorabiajmy im ze wszystkich sił gęby esesmanów, nie obrażajmy - bo nic w ten sposób nie zyskamy, prócz nowych wrogów. Bo zwykły człowiek ma swoją cierpliwość. Polak, Niemiec, a nawet Tajlandczyk.
Śmiem twierdzić, że tych "zwykłych" i "normalnych" jest po obu stronach Odry najwięcej. Ale ekstremiści - w rodzaju Eriki Steinbach czy naszej posłanki Arciszewskiej-Mielewczyk - są bardziej widoczni. Przykre, gdy ekstremistów wzmacniają i naśladują politycy piastujący oficjalne funkcje państwowe. To dowód geopolitycznej ignorancji bądź skrajnej nieodpowiedzialności. Angela Merkel potrafiła się, póki co, ustrzec przed tym błędem. Bracia Kaczyńscy niestety nie. Rok temu oberwało się od naszych władz prezydentowi RFN Horstowi Koehlerowi. W tym roku czarnym ludem został przewodniczący europarlamentu, Hans-Gert Poettering. Niewinnie. Można lać go pałką, za to, że w ogóle pojechał na zjazd ziomkostw. Ale, proszę zwrócić uwagę, to jednak jest zwarta grupa potencjalnych wyborców prawicy. Co więc ma zrobić z tym polityk chadecki? Odpuścić - i wepchnąć w łapy radykalnych partii neofaszystowskich? Ich ewentualny wzrost nie będzie dobry ani dla Niemiec, ani dla stosunków z Polską. Poczciwy chadek jedzie więc na ten zjazd (jak nie przymierzając poczciwy chadek czy konserwatysta w Polsce na pielgrzymkę Radia Maryja)... bo musi, bo interes wyborczy partii i długofalowa strategia tak każe. Ale - uwaga, uwaga! - Poettering jedzie tam nie tylko, by schlebiać Erice i radykałom. On im wprost mówi, że - między innymi - on nie popiera roszczeń Powiernictwa Pruskiego! Zostając przy analogii z sytuacją w Polsce: to tak, jakby prominentny polityk PiS (Przemysław Gosiewski może?) walnął wprost w oczy wyznawcom Ojca Dyrektora, że Radio jest cacy jeśli chodzi o ewangelizację, ale w kwestiach politycznych bredzi, a poza tym powinno się wreszcie rozliczyć z kasy. U nas byłby to akt bohaterstwa, względnie szaleństwa. W Niemczech jest to normalny akt politycznej przyzwoitości i rozsądku.
Możemy starać się tego nie dostrzegać. Możemy na potrzeby polskich kampanii wyborczych mylić margines z mainstreamem, obrażać i prowokować polityków życzliwych Polsce bądź chociaż neutralnych, budować szańce tam, gdzie nie ma wroga i modlić się o jego nadejście, a przy tym uparcie lekceważyć organiczną pracę u podstaw - porządkowanie stanu prawnego polskich hipotek, akcję kulturalną za granicą, żmudne promowanie polskiej wizji historii nie tylko w polskich szkołach, ale także w europejskich kinach, etc.
Możemy. Wzorce są znane. Wszak to wszystko przez 45 lat robili komuniści, niektórzy nawet dość gorliwie, by wzmocnić w narodzie przekonanie, że tylko oparcie się o Moskwę zabezpieczy nas przed germańskim najeźdźcą. Wątpię, czy taka jest intencja Jarosława Kaczyńskiego. Gdybym go o to podejrzewał, niniejszy tekścik musiałby mieć tytuł "Kaczyński pod Lenino".
Wszystko możemy. Ale ta polityka psucia atmosfery na Zachodzie ma cholernie krótkie nóżki...
PS. Gdy Kaczyński oskarżył Platformę o wysługiwanie się niemieckim interesom, jeden z moich znajomych przytomnie i złośliwie zauważył: "ależ on z kolei wysługuje się Kościołowi - co widać, słychać i czuć - za polskimi hierarchami stoi zaś Watykan, w Watykanie rządzi z kolei wiadomo kto... no i sprawa jasna! Kaczor agentem BND i wypędzonych". Śmiechu było co niemiara. Mój tylko jakiś gorzki...
Panie Jarku? Dokąd Pan zmierza...?
Tu był kiedyś blog, ale już nie ma i nie będzie. Przykro mi, nie mam czasu ani zdrowia ;-)
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka