Kilkakrotnie „rzucałem” picie. Jak mi jednak powiedział mądry alkoholik: Nie chodzi o to, żeby przestać, tylko o to, żeby nie zacząć.
Ja zaczynałem, nie dlatego że chciałem pić. Dlatego, że robiłem to dla innych: bo dziewczyna prosiła, bo z kolegą się założyłem, bo ludzie gadają. Prędzej czy później (w miarę rozwoju mojego nałogu - prędzej) stwierdzałem, że wszystko jest w porządku. W końcu nie piłem miesiąc, tydzień czy dzień. Problemu nie ma.
Problem był, we mnie. Bynajmniej bowiem nie chodziło o picie alkoholu - ono było wynikiem moich kompleksów, nieprzystosowania, wrażliwości. Nałogowo regulowałem uczucia, chcąc poczuć się lepiej, zapomnieć o sobie i trudnościach, zamiast je rozwiązywać.
Na terapii zrozumiałem, że to ja jestem ważny.
Gdy nie piłem (byłem suchy) - wszyscy wokół pili. Dziś trzeźwieję, bo widzę ilu jest mnie podobnych. Którzy niekoniecznie godzą się na świat na trzeźwo. Po prostu mierzą się z nim, a nie próbują od niego uciec.