Bardzo łatwo idzie mi dbanie o innych. O ich szczęście i radość. Z przyjemnością kupię Żonie bilet na koncert (wcale nietani), zabiorę Synka na inny czy obejrzę z drugim Synem sprzęt komputerowy. Nie mam problemu, żeby wydać na nich ilekolwiek by nie kosztował sprzęt, koncert, jedzenie czy jakiekolwiek inne przyjemności.
Jeszcze do niedawna pytanie: Może sobie to kupię? powodowało wiele innych, następujących potem pytań. Na przykład: Czy to potrzebne? Może stare wystarczy, jeszcze dobre. I tak dalej.
Tak samo wydawało mi się, że gdy nauczę się radzić sobie z gniewem, złością, smutkiem i podobnymi emocjami - to będę szczęśliwy. I nie zapiję, bo będę umiał sobie radzić.
Dziś wiem, że szczęście nie wynika z osiągnięcia celu, lecz z dążenia do niego. Zauważyłem też, że trudniej mi w chwilach, gdy jest dobrze, a nic niepokojącego się nie dzieje. Nie mam wroga, z którym trzeba walczyć, wydaje się. Alkohol jest wrogiem potężnym, podstępnym i przebiegłym. I cieszę się, że umiem wychwycić, gdy zakrada się z boku, w chwilach, gdy moja czujność słabnie.
Komentarze