Długo prześladowało mnie myślenie, będące, w sumie, żalem po stracie. Myśli typu: gdybym zaczął wcześniej się leczyć albo tyle życia straciłem na picie lub gdzie byłbym teraz, gdybym…
Do dziś właściwie pojawiają mi się takie myśli. Z drugiej jednak strony mam w sobie mocne przekonanie, że moje życie ułożyło się w ten sposób, bo właśnie tak zostało zaplanowane przez mojego Boga, Jakkolwiek Go Pojmuję. Mam związane z tym poczucie celowości - piłem i wylądowałem na terapii po to, żeby teraz być szczęśliwym alkoholikiem.
Nie wiem, czy można być szczęśliwym z powodu nieuleczalnej choroby, lecz na pewno można cieszyć się z tego, jak wygląda życie po jej zatrzymaniu.
Ja z mojego życia teraz jestem zadowolony, można by nawet powiedzieć, że jestem dumny. Czego nie wolno mylić z pychą.
Nie znaczy to, że wybaczyłem sobie wszystkie wyskoki swojego pijanego życia. Pijany ja wciąż jestem, ukryty i zepchnięty w najciemniejszy kąt. I ważne, by tamtego siebie nie wypuścił.