Kiedyś rodzina kazała mi wierzyć w Boga katolickiego. Rzymsko-katolickiego, dokładniej rzecz ujmując. Miałem zmawiać paciorek, chodzić do kościoła, do spowiedzi, do komunii….
Potem zachorowała moja Babcia, a ja specjalnie rano, przed szkołą poszedłem na mszę i gorąco się modliłem, żeby wyzdrowiała.
Babcia zmarła jeszcze tego samego dnia, dowiedziałem się zaraz po szkole. Obraziłem się na Boga, starszego pana z długą brodą i gniewną twarzą, siedzącego na chmurce. Przestałem mówić paciorek, chodzić do kościoła i - przede wszystkim - klękać.
Tamtego Boga przedstawia się jako trójkąt, bo Trójca.
Teraz mam trójkąt legatów i ufam, że jest Bóg, Jakkolwiek Go Pojmuję. Nie proszę go o różne rzeczy, jedynie o spokój i wsparcie w tym, co mnie spotyka i tym co robię. O wskazanie drogi, którą powinienem pójść. Nie klękam. Wychodzę z założenia, że ostatnią rzeczą, jaką interesuje się mój Bóg, Jakkolwiek Go Pojmuję, jest pozycja, w której z Nim rozmawiam.