Jestem członkiem Wspólnoty AA już kilka lat. Jestem również dużym sympatykiem ruchu, aczkolwiek - jak zawsze podkreślam - daleko mi od skrajności.
Oprócz tego, co jest we Wspólnocie niezaprzeczalnie cudne: spotkania, atmosfera, możliwość wyrzucenia z siebie różnych rzeczy, pomoc innym i uzyskiwanie pomocy, są też postawy zupełnie inne. Niedaleko szukając, wczoraj prowadząca mityng skonsultowała fakt, czy mityng jest półtora godzinny, czy normalnie, dwugodzinny tylko z dwójką szarych eminencji grupy, a nie z całą. Znam grupę, w której rzecznik nie zmienił się od 15 chyba lat, a gdy pojawiłem się tam parę razy nikt z grupy (poza nim) nie zabrał głosu.
Nie chodzi mi również o to o to, by przedstawiać patologie, lecz dwie strony tego samego medalu. Bo nie tylko pięknie jest.
Moje trzeźwienie zaczęło się od terapii i ta odcisnęła niewątpliwe piętno na mnie i moim zachowaniu. Chodzę na mityngi, by być trzeźwym, a nie trzeźwieję po to, żeby chodzić na mityngi - lubię powtarzać i już nie pamiętam, czy to ja wymyśliłem, czy przejąłem od kogoś.
Jestem wdzięczny mojemu Bogu Jakkolwiek Go Pojmuję za to, że jestem trzeźwy. Wiem jednak, że to nie Jego zasługa. Jest mi pomocą, jest mi wsparciem, ale nie zrobi za mnie wszystkiego, co trzeba zrobić, żeby trzeźwość utrzymać.
Tak samo ze Wspólnotą.