Wojciech Sadurski Wojciech Sadurski
645
BLOG

Rip van Winkle

Wojciech Sadurski Wojciech Sadurski Kultura Obserwuj notkę 28

Wracając do Salonu24 po miesięcznej nieobecności, czuję się trochę jak Rip van Winkle - amerykański wieśniak z popularnej opowieści z początku dziewiętnastego stulecia, który przespał 20 lat, po czym wrócił do swojej wioski, w której już nic nie było tak samo: szanowna małżonka (która zresztą strasznie dała się we znaki Ripowi) już była umarła, zaś Król, któremu Rip nadal chciał okazywać lojalność, przestał w międzyczasie panować w Ameryce. Historia ta ma zresztą swe odpowiedniki w wielu innych kulturach, także chińskiej i żydowskiej, a także w bajce braci Grimm, na której opowieść o Ripie jest wzorowana. „Ludzie uczeni zwą to mitem” (skąd to cytat?) - motyw przeniesienia się do przyszłości przez przespanie, dosłownie lub w przenośni iluś lat, które zmieniają rzeczywistość zewnętrzną lecz nie mają wpływu na zawartość duchową lub mentalną podmiotu lirycznego.  

Tak się zresztą złożyło, że akurat w tych dniach przeczytałem wspaniałą nową powieść mojego ulubionego pisarza amerykańskiego, Philipa Rotha, zatytułowaną „Exit Ghost” („Duch wychodzi” - to nawiązanie do szekspirowskiego Ducha Ojca Hamleta, ale także gra słów, odnosząca się do jednej z pierwszych powieści Rotha „The Ghost Writer”), której bohaterem jest znany od wielu lat czytelnikom Rotha pisarz, będący alter ego Rotha, a mianowicie niejaki Nathan Zuckerman. Jest on też takim wspólczesnym Ripem van Winkle - wraca do Nowego Jorku po kilkunastu latach świadomej emigracji wewnętrznej z współczesnej Ameryki i odnajduje świat, którego nie zna, nie rozumie i za bardzo nie chce rozumieć. Polecam tę poruszającą powieść bardzo gorąco, choć ostrzegam, że nie jest to przyjemna lektura, a ludzie, których mogą gorszyć szczegółowe fizjologiczne opisy przypadłości, jakie zdarzają się starym mężczyznom, zdecydowanie powinni omijać tę książkę szerokim łukiem. 

W każdym razie miło mi zakomunikować, że mój powrot do Salonu jest o niebo radośniejszy niż powrot Ripa do jego wioski, nie mówiąc już o powrocie Rotha-Zuckermana do Nowego Jorku. Bałem się trochę, że nie poznam tego miejsca, że natrafię na nic mi nie mówiące nazwiska, nowe tematy, niezrozumiałe dyskusje... W końcu, w dzisiejszych czasach miesiąc to tyle, a może i więcej, co 20 lat w czasach Ripa van Winkle.

Tymczasem - nic z tych rzeczy. Największa radosna niespodzianka („miłe rozczarowanie”, jak mawiają niektórzy) to trwała obecność moich ulubieńców, o których trochę się obawiałem, gdy udawałem się na urlop z Salonu. Weźmy Pana Pawła Paliwodę (oczywiście, „weźmy” tylko w sensie „rozważmy”, a nie w jakimś, broń Boże, bardziej zobowiązującym znaczeniu): przypominam sobie, że gdy żegnałem się z Państwem w połowie grudnia, akurat trwały jakieś gorszące spory, jakieś straszne kontrowersje i niesnaski, w centrum których był właśnie PP: ktoś komuś prawił impertynencje, ktoś się obrażał, ktoś kogoś wyrzucał, ktoś trzaskał drzwiami... Były lamenty i szlochy, błagania by nie odchodził i - na odwrót - żądania, by szedł sobie precz... I oto, jakby nigdy nic, wszystko po staremu, Pan Paliwoda w najlepsze peroruje, co mnie bardzo cieszy, bo liczę, że wreszcie przeczytam zapowiadaną od dawna przez Niego rozprawę na temat tego, jakim jestem szkodnikiem kulturowym. Co prawda, z opisu zapowiedzianej rozprawy nie wynika, by była to dla mnie analiza pochlebna, no ale z dwoja złego wolę, by pisano o mnie niedobrze, niż by nie pisano w ogóle. (Zastanawiające jest natomiast, że Pan Paliwoda rekrutował tu ostatnio autorów do Gazety Polskiej, w tym także namawiając do współpracy m.in. Galopującego Majora. Wiem bowiem - a wiem to z najlepszego źródła, bo z artykułów samego Pana Tomasza Sakiewicza - że na Gazetę Polską szykowany jest od dłuższego czasu potężny zamach. Panie Tomaszu - czy to nie jest przypadkiem ten właśnie zamach, tym bardziej perfidny, że ode środka? Mam nawet dla Pana tytuł demaskującego artykułu: „Galopujący Koń Trojański”).  

Drugą, jeszcze radośniejszą niespodzianką, jest erupcja twórczości Pana Tomasza Terlikowskiego (występującego pod winietą „Rzeczpospolitej” z hasłem „Różni autorzy - różne poglądy”, które powinno być chyba zmienione na: „Jeden Autor - Słuszne Poglądy”), który nawiedza Salon już prawie codziennie i swymi pięknymi kazaniami wspaniale ubogaca duchowo nasze poletko, zwalczając z zapałem, i chyba skutecznie, cywilizację śmierci. (Piszę, że „skutecznie”, bo rozpytywałem specjalnie na tę okoliczność paru moich znajomych, i większość zdecydowanie przedkłada życie nad śmierć). Najbardziej uradował mnie wpis z 1 stycznia, a właściwie sam jego tytuł, w którym Pan Terlikowski zakomunikował radosną informację, że „Biblia wygrywa z Koranem” (no a do dzisiejszego dnia, zapewne już całkiem wygrała).

To naprawdę dobra wiadomość, bo jak wiadomo, dla człowieka żarliwie religijnego, a takim jest niewątpliwie Pan Terlikowski, wygrana w konkursie Ksiąg Świętych jest rzeczą najważniejszą. Tymczasem, na mniej więcej tydzień przed znalezieniem w Salonie wyniku owego meczu, przeczytałem w świątecznym, podwójnym numerze „Economista” bardzo ciekawy artykuł zatytułowany: „The Bible v. the Koran: the battle of the books”, w którym wszelako powstrzymano się przed podaniem ostatecznego rezultatu. Ten numer brytyjskiego tygodnika ukazał się 22 grudnia, a zatem jeszcze na tydzień przed informacją, podaną przez Pana Terlikowskiego, batalia była nierozegrana. A może londyńscy dziennikarze nie wiedzieli czegoś, o czym wie Pan Terlikowski? Może boją się, skuci kajdanami politycznej poprawności, ogłosić prawdziwy rezultat? W każdym razie, wiadomość przez Niego ogłoszona cieszy, a ja sam czekam z optymizmem na informacje o dalszych wynikach tej szlachetnej, sportowej rywalizacji Biblii z księgami świętymi innych wielkich religii monoteistycznych świata. 

Jak widzą Państwo, nie mam powodu do narzekania, że wioska, do której wracam, zmieniła się nie do poznania, jak to przytrafiło się niegdyś Ripowi van Winkle. Wszystko - stare śmieci (przepraszam Igorze za tę śmieciarską metaforę, ale Ty wiesz, że to z czułością), no i przyjdzie mi jeszcze trochę w tych śmieciach pogrzebać, trochę remanentów odfajkować, kilka tematów wrzuconych tu przez salonowiczów pod moją nieobecność odsmażyć, co uczynię w najbliższych wpisach, zanim zmierzę się z zupełnie nowymi tematami, jakie nam cudowny rok 2008 przyniesie.

Moje najlepsze wpisy: 1. Rękopis znaleziony w Kabanossie: "Obraz Salonu: sercem gryzę" 2. Trochę plotkarska opowieść o pewnej Damie (taka jak z Vivy lub T 3. Pawłowi Paliwodzie do sztambucha 4. Opowieść nowojorska 5. Sen 6. Książę, Machiavelli i pistolecik 7. Szatani, Biesy i Inni Demoni Pana Premiera 8. Prolegomenon do blogologii (Wykład Jubileuszowy) 9. Wyznania Salonowca 10. Salon Poprawnych 11. Szanowny Panie Rekontra (czyli druga spowiedź solenna, szczera, 12. Rok Niechęci Do Ludzi (mowa jubileuszowa) 13. Manifest tolerała 14. Spowiedź szczera, solenna, sobotnia 15. Anty-anty-polityka 16. Czynaście 17. Prawo i lewo naturalne 18. Król Maciuś I o Unii Europejskiej 19. O kulturze dyskusji 20. Moje obsesje

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (28)

Inne tematy w dziale Kultura