Decyzji Marszałka Borusewicza o niedopuszczeniu posła Zbigniewa Religi do przedstawienia Senatowi stanowiska Prezydenta w sprawie referendum o ochronie zdrowia – nie rozumiem i nie akceptuję. No dobrze, wiem że zdanie to zawiera wewnętrzną sprzeczność, bo jak się czegoś nie rozumie to nie można ani akceptować ani nie akceptować. Wyjaśniam więc, że słowo „nie rozumiem” użyte jest w pierwszym zdaniu w znaczeniu retorycznym, kokieteryjnym.
Jak dowiedzieliśmy się od Marszałka, decyzję tę podjął on po zasięgnięciu opinii konstytucjonalistów. Tak na marginesie, czy zauważyli Państwo, jak wielką rolę odgrywają dziś w Polsce konstytucjonaliści? Rośnie nam nowa kasta kapłanów, co mnie akurat osobiście raduje, bo sam jestem poniekąd konstytucjonalistą i awans mojej profesji daje mi nadzieję, że jeszcze zrealizuję marzenie swojego życia i zostanę jakimś Radcą, Doradcą albo Naczelnikiem Referatu. Ale chyba nie za tego rządu – spokojnie poczekam, aż do władzy dojdzie PolskaXXI albo Krytyka Polityczna.
Tymczasem muszę odnotować swą niezgodę z kolegami konstytucjonalistami (i koleżankami konstytucjonalistkami), którzy uważają, że wystąpienie posła w Senacie niezgodne jest z konstytucyjnym podziałem władzy. Mamy w Polsce trójpodział władzy, zgodnie z systemem monteskiuszowskim (a nie np. amerykańskim checks and balances, gdzie te wszystkie funkcje są celowo dość chaotycznie rozproszone miedzy różne instytucje), a zatem Sejm i Senat siedzą na tej samej gałęzi, czyli władzy ustawodawczej. Jeśli więc młodsi bracia we władzy, czyli posłowie, mieliby coś ważnego do powiedzenia starszym braciom we władzy, czyli Senatorom, kontakt między jednymi a drugimi nie tylko nie podważa zasady podziału władzy, ale wręcz przeciwnie – jest funkcjonalnie korzystny dla sprawności i rozumności władzy ustawodawczej. Zresztą polski model konstytucyjny wbudowuje w proces ustawodawczy rozmaite formy kontaktu i kooperacji obu Izb, więc ewentualne wystąpienie posła przed Senatem jest – w porównaniu z innymi kontaktami – sprawą tak niewinną, że protest konstytucjonalistów wydaje się reakcją teatralnie dętą.
Można by bronić stanowiska Marszałka, mówiąc, że chodzi tu o rozdział między władzą wykonawczą (czyli m.in. Prezydentem) a Senatem – ale nie, protest wynikał nie z tego, że Prezydent chce zaprezentować swe stanowisko Senatowi (do czego ma nie tylko prawo ale wręcz obowiązek, kierując projekt referendum do Senatu), ale że czyni to za pośrednictwem posła. Takie stanowisko jest jednak dziwaczne: Prezydent, wybierając osobę o wielkim autorytecie w sprawach medycznych, okazuje w ten sposób respekt Senatowi, umożliwiając Mu zapoznanie się ze sprawą z najbardziej autorytatywnego źródła. Na pewno daje to Senatowi lepszy wgląd w prezydencką opinię niż gdyby Prezydent przysłał jakiegoś urzędasa – with all due respect to Prezydenckie Urzędasy.
Jedyną korzyścią całego tego niefortunnego sporu jest zwrócenie uwagi opinii publicznej na zasadę podziału władz, która warto od czasu do czasu przypominać i wyjaśniać, by odzierać ją z niepotrzebnych mistyfikacji, a także na samo istnienie Senatu – organu absurdalnego i niepotrzebnego w polskim systemie politycznym. Senat powstał jako pomysł całkowicie ad hoc, jako wyraz jednorazowego kompromisu okrągło-stołowego i rzeczywiście był świetnym narzędziem zdemokratyzowania systemu przy oddaniu „stronie rządowej” na krótki czas większości w Sejmie w wyborach kontraktowych. Ale uzasadnienie to ma już znaczenie wyłącznie historyczne. Zgodnie jednak z zasadą Parkinsona, wszystkie instytucje od razu budują rozmaite uzasadnienia dla własnego istnienia i umacniania się, a żadna siła polityczna w Polsce nie ma bodźców, by otwierać debatę nad istnieniem instytucji, która w Polsce nie uzasadnia się ani strukturą federalną ani charakterem korporacjonistycznym, (typu reprezentacja regionów, zawodów itp.) – a więc typowymi racjami, przemawiającymi w innych państwach za istnieniem Senatu. (Wyjątkiem są np. Czechy, gdzie Senat jest taką samą aberracją jak w Polsce). Jedynym uzasadnieniem Senatu jest więc interes Senatorów, a pośrednio – także partii politycznych, które mają więcej synekur do obsadzenia.
Tak czy inaczej, decyzja o odłączeniu posła Religi od Senatu jest nieporozumieniem, wynikającym być może z zapatrzenia się w zasadę odłączenia religii od państwa. Bardziej jednak prawdopodobnym motywem jest polityczna niechęć Marszałka Senatu do Prezydenta – uczucie, które można od biedy zrozumieć, ale wybaczyć nie można, zwłaszcza gdy posługuje się takimi metodami.
Inne tematy w dziale Polityka