W “Dzienniku” - Michnik bez przerwy i prawie na każdej stronie; w “Gazecie Wyborczej” - o redaktorze Krasowskim ani słowa. Dysproporcja między częstotliwością występowania redaktora naczelnego Wyborczej w Dzienniku a naczelnego Dziennika w Wyborczej nie jest nawet zbliżona do dysproporcji między nakładem jednej i drugiej gazety. Ot, ciekawostka.
Nie wykluczam, że desperacja redaktorów marnie sprzedającego się Dziennika tłumaczy pasję, z jaką Dziennik klei się do Michnika. Namolność w wykonaniu redaktorów Dziennika - ludzi na tyle młodych, że nie można zarzucić im konformizmu w czasach, gdy Michnik siedział pod celą, więc nie mają powodu do pretensji, że Michnik był dzielniejszy - tłumaczy się chyba jednak względami walki konkurencyjnej dwóch przedsiębiorstw medialnych. W walce tej - mimo spadku sprzedaży - Wyborcza nadal może patrzeć z wysokiego piętra na rywala.
Dlatego właśnie, szef gazety nie powinien - dla zachowania pewnych pozorów - tak otwarcie napadać na szefa rywalizującego tytułu. Tak jednak zrobił redaktor Krasowski w sobotnim Dzienniku. Napisal mianowicie tekst wspierający (to się chyba na koncertach nazywa supporting act?) artykuł redaktora Zaremby o..., no jakżeby o czym, o Michniku. Michnik, zasmuca się Krasowski, w czasach wolnej Polski się „nie sprawdził”. Michnik, jojczy Krasowski, zamiast przedstawiać argumenty, każe ludziom wierzyć. „Michnik politykę zamieniał w religię, w irracjonalny spektakl. Zachowywał się jak charyzmatyczny przywódca religijny. Wiem, miałem sen, idźcie za mną”. Pewno Krasowski zna Adama lepiej niż ja. Na pewno słyszał Michnika krzyczącego: „I have a dream!”, ale po polsku.
Co więcej, w tym tekście wspierającym używa sobie Krasowski nie tylko na poglądach i strategii Adama Michnika, ale także na ekonomicznej strategii konkurenta. Pisze m.in.: „Michnik musiał prosić SLD o zgodę na zakup Polsatu i jej nie dostał, więc ujawnił rozmowę z Rywinem”. W ten sposób Krasowski podaje - jako rzecz ustaloną ponad wątpliwość - określoną interpretację tła polityczo-ekonomicznego afery Rywina. Stąd tylko krok do tezy pod tytułem „Przychodzi Michnik do Rywina”: Agora chciała przez kontakty w SLD załatwić sobie Polsat, tylko nie dogadali się co do ceny. W tym wszystkim nieistotne staje się to, kto właściwie poinformował opinię publiczną o propozycji łapówki. Zaraz zaraz, jak to naprawdę było? Czy to przypadkiem nie Rywin poskarżył się na propozycję łapówkarską ze strony Michnika? I czy to ładnie tak mieszać Rywina w aferę Michnika?
Sam artykuł Zaremby - taki sobie, trochę poniżej średniego poziomu tego dobrego komentatora. Za bardzo nasycony psychologią dla maluczkich, rodem z „Vivy”: „sam Michnik nie czuje się dziś ani spełniony, ani szczęśliwy” - informuje Zaremba. Skąd to wie? I skąd ta obłudna troska o stopień ukontentowania Michnika? Za bardzo też przesiąknął Zaremba popularną choć cieniutką teorią o „narzucaniu” przez Wyborczą właściwej wizji świata, interpretacji transformacji itp. Wyborcza to był „dziennik objaśniający codziennie tysiącom inteligentów, w tym setkom dziennikarzy innych mediów (to ostatnie wydaje mi się nawet ważniejsze), co mają myśleć” - skarży się Zaremba, jakby chęć wpływu na umysły i poglądy czytelników była jego Dziennikowi obca. Każda gazeta ma prawo do swoich wyborów światopoglądowych i politycznych - o tym pisze choćby dziś Igor Janke w obronie Rzeczpospolitej przed Chevalierem, na blogu tego ostatniego. Dlaczego akurat gazecie kierowanej przez Michnika tego nie wolno było robić? Bo robiła to z większą inteligencją, skutecznością niż inni?
Wspólny ton artykułu Zaremby i rekomendującej noty ze strony jego przełożonego jest taki: Michnik się skończył. Jest poza mainstreamem, bez wpływu, bez znaczenia. Na emeryturze (tytuł tekstu Zaremby: „Demiurg na emeryturze”). Jego artykuły nie kształtują już opinii publicznej, są żalami sfrustrowanego eks-polityka, z którym nikt ważny już nie chce pić, a którego teksty o dawno zmarłych pisarzach („dziwaczne teksty pełne odniesień do literatury” - z obrzydzeniem pisze Zaremba) nikogo nie poruszają. Nikt ich „nie traktuje poważnie” - zaświadcza Zaremba.
Chyba poza redaktorami „Dziennika”. Bo pozostaje ta zagadka: po co tyle o nim pisać, po co z taką gotowością do natychmiastowego skoku czekać na każde jego publiczne wystąpienie, artykuł, wywiad? Skąd ta nieustająca potrzeba zawodzenia na draństwa tego całkowicie nieistotnego, ale piekielnie szkodliwego emeryta? No właśnie - skąd? Zazdrość, że Bozia nie dała takiego „uroku” (o uroku Michnika pisze Zaremba)? Że historia nie dała się wykazać bohaterstwem - jak Michnikowi?
Nie, to byłyby małostkowe spekulacje. Przypuszczam, że odpowiedź jest tak prosta jak imię „Axel”, a znajduje sie w samym „Dzienniku” - na tej stronie, gdzie podany jest nakład gazety.
Inne tematy w dziale Polityka