Widziałem Malcolma McDowella lub premiera Tuska czyli: ludzie, dlaczego tak mi się przypatrujecie?
Ostatnimi czasy coraz więcej osób przypatruje mi się jakoś dziwnie. Jeżdżąc busem i będąc zmuszonym słuchać tego, co naród lubi najbardziej, zapamiętałem kawałek piosenki z tekstem „patrzą krzywo przechodnie choć już mamywyżej spodnie”.Na początek sprawdziłem więc, czy w dolnych partiach wszystko ze mną w porządku. Ale wszystko było na swoim miejscu, rozporek zapięty, plamy mało widoczne, ba, nawet przetarcia w dżinsach były bez zarzutu i mogły uchodzić za celowe. Tak więc to nie było to. Dlaczego mi się tak przyglądają? – denerwowałem się coraz bardziej, bo mi się coraz bardziej przyglądali. Gdyby w tym gronie były same kobiety, zrzuciłbym to na karb mojego uroku osobistego, ale sęk w tym, że statystycznie rzecz biorąc przypatrują mi się pospołu przedstawiciele wszystkich grup społecznych i - jak sądzę - orientacji seksualnych. Patrzą mi prosto w oczy dzieci, starcy, urzędnicy administracji publicznej, artyści i literaci, rzemieślnicy, kobiety za ladami i po przejściach; takim spojrzeniem obdarzył mnie nawet siwy facet z roześmianymi oczami, który pedałował na starym rowerze i na którego ja też spojrzałem zdumionym wzrokiem, bo mężczyzna przypominał mi Malcolma McDowella, a jak się w jego twarz jeszcze mocniej wpatrzyłem, to mi się zdał wręcz łudząco podobny do... premiera Tuska. Oczywiście natychmiast wykluczyłem, by po chodniku w Olkuszu, w okolicach „ruskiego targu”, jeździł starą damką Malcolm McDowell, że o premierze Donaldzie Tusku nie wspomnę. Tuska znacie, pewnie nawet za dobrze, ale nie wiecie, kto to jest Malcolm McDowell? Nie oglądaliście „Jeżeli...”, „Mechanicznej pomarańczy” czy „Kaliguli”? A zresztą nie obchodzi mnie, że nie znacie tego aktora. Nie obchodzi mnie nawet, że tak dobrze poznaliście premiera Tuska! Dajmy już spokój problemom Malcolma McDowella, który od lat grywa w jakichś szmirach w rodzaju „Wampirów w Hollywood”. I dajmy spokój premierowi Tuskowi, który akurat sprawia wrażenie faceta nie mającego kłopotu z niczym, poza pamięcią, i zajmijmy się moim, tytułowym problemem.
- Może jestem sławny? – pomyślałem. Wykorzystując wyszukiwarkę internetową porównałem swoją liczb rekordów z liczbą rekordów Janusza Głowackiego, i już wiedziałem, że za tymi spojrzeniami nie stoi moja sława. A może jestem do kogoś podobny? – zadumałem się. – Tak, jak ten gość był podobny do Malcolma McDowella i premiera Tuska. W liceum mówili mi, że przypominam aktora, który w pewnym australijskim serialu wepchnął swoją żonę do jeziora. I nie zrobił tego dla żartu, ale z przyczyn dużo bardziej prozaicznych – chciał jej się pozbyć przy użyciu żerujących w wodzie krokodyli. Nie wiem, czy to istotne dla sprawy, którą tu poruszam, ale dokończę historię serialu: nawet się jakiś gad na nieszczęsną wzgardzoną przez męża małżonkę rzucił, ale i on nią ostatecznie wzgardził, choć solidnie ją pokiereszował. Zwłaszcza twarz. Ale kobieta miała szczęście, bo napotkała chirurga, która tak fachowo zoperował jej twarz, że była nawet ładniejsza po operacji niż przed spotkaniem z krokodylem. Inna sprawa, że odmieniona kobieta była już do siebie zupełnie niepodobna. Dzięki temu mogła się zemścić na mężu, który w energicznej businesswoman nie rozpoznał rzuconej krokodylom połowicy. No i ja do takiego gościa ponoć byłem podobny. Dziewczyny mi tak powiedziały. Ale wtedy jeszcze miałem włosy, więc byłem podobny do wielu znanych ludzi, bo znani, zwłaszcza aktorzy, z reguły mają włosy, chyba, że są dobrymi aktorami, wybitnymi aktorami, wtedy włosy nie są im konieczne do sukcesu, wystarczy sam talent. Potem, na studiach, kumpel żartował, że jestem podobny do Mela Gibsona. Ale on często po pijaku mówił, że ktoś jest podobny do Mela Gibsona. O sobie też tak mówił, więc może po prostu miał jakąś fobię na punkcie tego aktora, bo co jak co, ale ja mojego podobieństwa do Mela Gibsona nie dostrzegałem. Teraz, po czterdziestce, wyglądam jak wielu łysych facetów po czterdziestce. Zdarza mi się odnosić wrażenie, że spotkałem samego siebie, tak wielu jest do mnie podobnych, a właściwie ja do wielu. Nie dalej jak wczoraj, widziałem mężczyznę kubek w kubek jak ja, więc mu z rozpędu powiedziałem „cześć”, odpowiedział pięknym na nadobne i popatrzył na mnie, jakby mnie znał, więc może faktycznie mnie znał, albo rozpoznał we mnie siebie samego, ewentualnie kogoś znanego. Uśmiechnęliśmy się do siebie zakłopotani i poszliśmy w swoje strony. W końcu z mojego problemu zwierzyłem się przyjacielowi.
- Ludzie mi się jakoś dziwnie przypatrują... Nie wiem, jakby mnie znali, albo jakby mieli do mnie jakąś sprawę... – zagaiłem.
Popatrzył na mnie jakoś inaczej niż oni.
- Może ty masz po prostu manię prześladowczą? – zapytał prosto z wiaduktu.
Cholera, najprostsze rozwiązania przychodzą nam do głowy na samym końcu. A czasem nie przychodzą w ogóle. Wtedy potrzebujemy przyjaciela, żeby nas uświadomił, albo wyprowadził z błędu. Ale w końcu od czego są przyjaciele?!
Byłem cieciem na budowie, statystą filmowym, ratownikiem wodnym, ogrodnikiem, dziennikarzem itp. Obecnie "robię w sztuce". Nie oczekuję, że zmienię świat; problem w tym, że on sam, zupełnie bez mojego wpływu, zmienia się na gorsze. Mrożek pisał: "Kiedy myślałem, że jestem na dnie, usłyszałem pukanie od spodu". To ja pukałem! Poprzedni blog: http://blogi.przeglad.olkuski.pl/nakrzywyryj/
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości