„To musi być ważny człowiek” - myślałem. Nieważnych ludzi łatwo rozpoznać. Nieważni ludzie wyglądają niepoważnie, a on wyglądał bardzo poważnie. I do tego ten kapelusz; kto teraz nosi kapelusze?! Tylko ważni ludzie! Twarz też miał poważną i na świat patrzył poważnym wzrokiem. Na mnie – jak mi się zdawało - nie patrzył. Jednak na wszelki wypadek unikałem jego wzroku, nie wiem dlaczego, może dlatego, że był kimś ważnym, a ważnym ludziom trzeba schodzić z oczu i drogi. I tak mijaliśmy się co jakiś czas i nawet zaczęło mi świtać w głowie, że on chyba zbyt ważny nie jest, skoro go tak często spotykam. Ci ważni nie dają się często spotykać w trywialnych okolicznościach. Ważnych spotykamy na plakatach wyborczych, w prasie, w telewizji, ewentualnie na barykadach, ale tych już zdobytych. Daję sto złotych przeciwko czapce gruszek, że nikt jeszcze nie widział premiera Tuska na targu kupującego marchewkę! Dam dwieście złotych za czapkę śliwek, że nikt jeszcze nie spotkał prezydenta Komorowskiego w kolejce do stomatologa! Dam czterysta złotych za czapkę orzechów laskowych, że nikt nigdy nie natknął się na przewodniczącego Kaczyńskiego u tego samego stomatologa, którego ma premier Tusk! Ale już dajmy spokój gdzie i kogo trudno spotkać, faktem bezspornym jest, że mężczyznę w kapeluszu spotykałem dość często, za często w każdym razie, by uznać go za kogoś ważnego. Z czasem, gdy go znów spotkałem machinalnie mu się ukłoniłem. Też mi się ukłonił, czym zupełnie roztrwonił szacunek, jaki we mnie budził, gdyż zniweczył tym samym moje mniemanie, że jest kimś ważnym; ważni ludzie nie odpowiadają na powitania. Po prostu są na to zbyt ważni.
Czas – jak ma w zwyczaju - powoli płynął i nic się nie zmieniało. Spotykałem tego – w moich oczach - już nieco mniej ważnego człowieka, kłanialiśmy się sobie i było tak, jak powinno, nudno i powierzchownie. Muszę się przyznać, że jakoś specjalnie nie mam ochoty poznawać nowych ludzi. Wystarczają mi ci, których już znam. Są dostatecznie męczący (i ja, jak sądzę, dla nich również jestem męczący), by kolejnych znajomości nie szukać. Tak na krótka metę, jak i na długą, jesteśmy męczący, a jeśli się komuś zdaje, że nie jest męczący, to takie myślenie jest już dostatecznie męczące i kogoś takiego lepiej wśród znajomych nie mieć. Tak więc czas sobie płynął, aż któregoś deszczowego dnia na moment przyhamował i wtedy spotkałem owego - w mojej ocenie: już mniej ważnego – faceta - w autobusie. Stał blisko kasownika, więc kiedy podszedłem skasować bilet, ukłoniliśmy się sobie. Z przekonania, że jest kimś ważnym nic już nie zostało, bo przecież ważni ludzie nie jeżdżą autobusami; ja jeżdżę autobusami, a jestem dla siebie najlepszym, bo najbardziej znanym, przykładem kogoś, kto jest nieważny. Spotkaliście kiedyś w autobusie warszawskiej komunikacji miejskiej prezydent Hannę Gronkiewicz-Walc?! Skasowałem więc bilet i stanąłem obok mężczyzny, który ongiś wydawał mi się kimś ważnym.
- Pada jakby nie miało zamiaru przestać… - powiedział cicho, ale nie na tyle cicho, żebym nie słyszał. Wyraźnie zagajał rozmowę.
- Ano pada i pewnie długo nie przestanie, bo bańki się robią na wodzie… - zdobyłem się na mało błyskotliwe podjęcie tematu. Nie byłem w nastroju przysiadalnym, czy może bardziej przystawalnym, a już na pewno nie miałem głowy do błyskotliwych ripost .
- Myśli pan, że bańki na wodzie mają wpływ na długotrwałość opadów? – spytał, jakby go to interesowało.
- Nie wiem, chyba bardziej są symptomem… - zacząłem logicznie, a następnie użyłem argumentu emocjonalnego: - …Moja babcia tak mówiła, a to była mądra kobieta, więc powtarzam jej mądrość …
- Wie pan, kiedyś myślałem, że pan jest radnym… – zaczął z innej beczki. – Parę razy widziałem pana w towarzystwie ważnych ludzi …
„Poważni ludzie nie powinni otwierać ust” – pomyślałem.
- Nie jestem radnym… - wyjaśniłem, choć on chyba nie oczekiwał sprostowania.
Pokiwał głową, jakoś smutno pokiwał, jakby przyjmował do wiadomości, że mam poważny feler i można mi jedynie współczuć.
- A pan gdzie pracuje? – ja przejąłem inicjatywę.
- Różnie, trochę tu, trochę tam… – teraz to on miał przepraszający głos.
Autobus stanął na przystanku, a nasza rozmowa w martwym punkcie. Wnet autobus ruszył, a rozmowa pozostała w tym samym miejscu; ostatnie kwestie wisiały w powietrzu jak dymki nad postaciami w komiksie.
Wciąż się sobie kłaniamy, ale robimy to szybko i bez wcześniejszej galanterii; bardziej z nawyku niż szacunku. Psy szczekają na nas, jakby się uwzięły, ale tak to już jest z nieważnymi ludźmi, nawet psy rozpoznają, kto jest na tyle ważny, że lepiej na niego nie ujadać.
Byłem cieciem na budowie, statystą filmowym, ratownikiem wodnym, ogrodnikiem, dziennikarzem itp. Obecnie "robię w sztuce". Nie oczekuję, że zmienię świat; problem w tym, że on sam, zupełnie bez mojego wpływu, zmienia się na gorsze. Mrożek pisał: "Kiedy myślałem, że jestem na dnie, usłyszałem pukanie od spodu". To ja pukałem! Poprzedni blog: http://blogi.przeglad.olkuski.pl/nakrzywyryj/
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości