olgerd olgerd
347
BLOG

Starość nie jest przekleństwem, starość to...

olgerd olgerd Rozmaitości Obserwuj notkę 0

 


Ile to już lat minęło? Chyba z ćwierć wieku… Wracałem z Katowic, z akademika, na lekkim kacu, senny, marzyłem o jednym - by wejść do pociągu, znaleźć w miarę ustronne miejsce, schować głowę pod wiszącą kurtką i zasnąć. Odespać trochę z ostatniej nieprzespanej nocy. A działo się, działo; najpierw brydż, potem opijanie zwycięstwa, następnie opowieści, jak to w niedalekiej przyszłości zdobędziemy sławę, pieniądze, a przy okazji zmienimy świat. (Pozwolę sobie w tym miejscu na mały wtręt: minęło 25 lat, a świat jak był wszawy, tak dalej jest wszawy, a jedyna zmiana, to taka, że jest odrobinę bardziej wszawy). Tak żeśmy się zasiedzieli, gadając o planach zmieniania świata i dziewczynach, które chcieliśmy przelecieć, ale które – nie wiedzieć z jakiego powodu – jakoś nie chciały, żebyśmy je przelecieli, aż nas zastał świt i nas dopadło zmęczenie materiału. Zmogło nas tak bardzo, że nie pojechaliśmy na zajęcia, ani na wykłady. Obudziliśmy się koło obiadu. Poszliśmy więc we czterech na stołówkę i zjedliśmy obiad, znaczy same zupy, bo na obiad już nie mieliśmy kasy, mieliśmy kasę już tylko na bilety powrotne do domu, gdzie nasi drobnomieszczańscy rodzice zaharowywali się, żebyśmy mieli pieniądze na studia.

Tak więc był piątek, ja wsiadałem do pociągu. Napatoczył się narkoman, który od lat sprzedawał tę samą łzawą historię, jak to zgubił pieniądze i teraz zbiera na bilet do domu. Jego puste, wypalone prochami oczy nic już nie wyrażały. Było w nich mniej życia niż w oczach kamiennych posagów. Jego ciało zaczynało odmawiać posłuszeństwa, nogi nienaturalnie ugięte w kolanach ledwie utrzymywały górę ciała tam, gdzie ta powinna być. Powiedziałem mu, że jak już coś uzbierał, to może mnie wesprzeć, bo ja bez hajsu jestem. Moja bezczelna uwaga nie zrobiła na nim wrażenia. Podejrzewam, że gdyby w dworzec walnęła w tym momencie bomba atomowa, też by się nie zainteresował. Jego interesowało jedno, i na tym jednym był tak skupiony, jak artysta na swym największym dziele, nad swym opus magnum. Prochy były dziełem jego życia. Oddał się swemu dziełu w całości.

Znalazłem wolne miejsca, tak jak lubiłem, przy końcu składu, tyłem do kierunku jazdy, bo tak podobno bezpieczniej. Akurat nie było ciężko znaleźć miejsca, bo pociąg był zdumiewająco pusty. Już nie pamiętałem, żeby jechało nim tak mało ludzi. W zasięgu wzroku miałem tylko jakąś starszą panią, a blisko wejścia siedziały jeszcze jakieś dwie dziewczyny, chyba studentki, poza tym nikogo więcej; no tak, był jeszcze ten narkoman, ale on przyszedł tylko na chwilę, posępi i sobie pójdzie. Starsza, elegancka pani dała mu jakieś pieniądze, papierowe, a on nawet jej nie podziękował. Potem chciał mi jeszcze raz sprzedać swoją opowieść, chyba zapomniał, że przed momentem już mnie zaczepiał. Powiedziałem mu, że znam już jego głodne kawałki, bo już setki razy mi gadał o swojej tragicznej sytuacji materialnej, chorej matce, ojcu alkoholiku i planach powrotu do domu. Jakby machnął przepraszająco ręką, ale stał dalej. Nic nie mówił, tylko nade mną stał. Stał i gapił się tymi pustymi oczami. Zastanawiałem się, o czym on teraz myśli, jeśli o coś tak skomplikowanego można go było podejrzewać. Próbowałem sobie wyobrazić jego tok myślowy: „kur..., dajże chopie złotówkę, dajże chopie, muszę mieć, dajże chopie, bo jak mi nie dasz, to nie będę miał i se nie kupię i se nie walnę działy”. W gruncie rzeczy miałem go w dupie. Chciałem wreszcie schować głowę pod kurtkę i się chwilę zdrzemnąć. „Czego on jeszcze ode mnie chce?” – myślałem. – Ja cię znam! – nagle jakby mu ten suchy wzrok zwilgotniał. – Pewnie, że się znamy, od dwóch lat pociskasz mi ten kit o zbieraniu kasy na pociąg do Szczecina…. – ja mu na to.

Pokręcił głową, uśmiechnął się i dopiero wtedy się zmył. Ale nie było tak, że to ja go przepłoszyłem. Mógł być najarany jak meserszmit, ale doskonale wiedział, kiedy pociąg odjeżdża. Gdyby nie brał w żyłę, mógłby pracować na informacji kolejowej i mówić ludziom, o której i z jakiego peronu odchodzi każdy pociąg. Rozkład jazdy miał w małym palcu; on nie pracował na dworcu, on tu przecież mieszkał. Poszedł więc sobie, a wtedy mój wzrok skrzyżował się ze wzrokiem kobiety, która była łaskawa dać narkomanowi pieniądze. Patrzyła się na mnie z pobłażaniem. Nie życzyłem sobie żadnego pobłażania.

- Mógł mu pan dać parę złotych, młody człowieku... – powiedziała.

„Matka Boska wspomożycielka potrzebujących prochów i dragów” – pomyślałem drwiąco.

- Nie mam pieniędzy, ale nawet gdybym miał, to bym mu nie dał – odparłem hardo. A co mi będzie stara gadać, mam swoją starą w domu, zaraz ją będę widział i mi pewnie zrobi wykład monograficzny na temat: znowu spóźniony wracasz z akademika! Pewnie dlatego, że popiłeś?! Zmarnujesz się zupełnie w tych Katowicach....

Kobieta uśmiechnęła się,. Ten uśmiech mnie zdenerwował.

- To pani źle zrobiła. Teraz on za to, co mu pani dała, kupi sobie jakieś świństwo, które go zabije… - zaatakowałem. Myślałem, że po takim ciosie się odczepi. Nic z tego, twarda z niej była sztuka.

- Myślę, że za to, co mu dałam, nie kupi narkotyków – powiedziała z przekonaniem.

Zdziwiłem się.

- Nie dała mu pani pieniędzy? A co to było – obrazek świętego Antoniego?!  

- Dałam mu pieniądze, ale poprosiłam, żeby je wydał na jedzenie. Powiedziałam mu ponadto, że powinien zmienić swoje życie, póki jeszcze ma czas.

Parsknąłem śmiechem.

- I co? Obiecał pani, że się zmieni? – drwiłem. – Kupi sobie kanapkę i bilet do Szczecina?! Już to widzę!

Obstawała przy swoim.

- Nie musiał mi niczego obiecywać, wiem, że tak zrobi.

- Skąd pani wie? Poznała to pani po jego oczach?

Przekrzywiła głowę, jakby lekko zaskoczona.

- Tak, zgadza się – przyznała - poznałam po oczach.

- Wszystkich pani ocenia po oczach? – zaśmiałem się. Była zabawna, bardzo zabawna.

- Tak, wszystkich – zapewniła swoim miły, spokojnym głosem, który mnie tak irytował. – Pana też mogę ocenić. Patrzę w pana ładne, niebieskie oczy i co widzę? Otóż widzę, że pan wcale nie jest cyniczny, lubi pan ludzi i jeśli może, to im pomaga. Ale oczywiście lubi pan udawać kogoś innego, twardego i zdecydowanego. To zresztą normalne w pana wieku. Ja w pana wieku też udawałam inną niż byłam. Udawałam kompletną idiotkę i zachowywałam się jak kompletna idiotka, ale strasznie się z tym męczyłam. Na szczęście się zestarzałam i mi to minęło. Starość nie jest przekleństwem, starość to procenty od kapitału, który zgromadziliśmy w ciągu całego życia. Trzeba tylko dobrze zainwestować. Starość nie jest też chorobą, jak niektórzy mówią, ale nabywaniem doświadczenia. Dzięki temu doświadczeniu znam się na ludziach. Nie chciałabym już być młoda, bo wtedy znowu wszystko by mnie denerwowało. Jak będzie pan w moim wieku, to mnie pan zrozumie, bo teraz pewnie myśli pan o mnie „stara wariatka”. I jeszcze się pan boi, że kiedyś też taki będzie...

Miała rację, tak myślałem.

- Widzi pan, zgadłam. A powinien mi pan raczej zazdrościć, bo ja już jestem wolna… - śmiała się.

Całe szczęście, chyba nikt nas nie słyszał. Jeszcze tylko tego brakowało, żeby ktoś tę, jak wtedy sądziłem, głupią rozmowę słyszał.

- Wolna… - powtórzyłem bezmyślnie.

- Tak, wolna, młody człowieku, wolnością, jaką znają tylko prawdziwi hipisi i emeryci…

- Jeśli jest pani wolna, to znaczy, że może pani zrobić co tylko zechce? – spytałem.

- Tak, właśnie, co tylko zechcę… - dała się złapać za słowo.

Pociąg zatrzymywał się na stacji. Wyjrzałem przez brudne okno. Wjeżdżaliśmy na peron w Szopienicach.

- Czyli może pani wysiąść kiedy chce, choćby na najbliższym przystanku? - spytałem prowokacyjnie.

Przestała się śmiać. Popatrzyła na mnie bardzo poważnie.

- Pewnie, że mogę wysiąść.

Hamulce zapiszczały i zaczął się mozolny proces zatrzymywania pociągu. Piszczało coraz mocniej, skrzypiało, jakby wagon miał się za moment rozpaść na części. Zatrzymał się, a wtedy zasyczało ustrojstwo odpowiedzialne za otwieranie drzwi. Starsza kobieta wstała, nałożyła na ramię skórzaną torebkę.

- Do widzenia! – powiedziała, lekko schylając przy tym głowę. – Miło było zamienić z kimś kilka słów – dodała.

Nie przeczę – zaimponowała mi.

- Do widzenia – odpowiedziałem.

Wysiadła równo z dzwonkiem ostrzegającym, że zaraz zamkną się drzwi.

Tak jej się pozbyłem. Mogłem wreszcie schować głowę pod kurtkę i się zdrzemnąć.

Nigdy więcej jej nie spotkałem.

Tego narkomana zresztą też. 

  

 

    

olgerd
O mnie olgerd

Byłem cieciem na budowie, statystą filmowym, ratownikiem wodnym, ogrodnikiem, dziennikarzem itp. Obecnie "robię w sztuce". Nie oczekuję, że zmienię świat; problem w tym, że on sam, zupełnie bez mojego wpływu, zmienia się na gorsze. Mrożek pisał: "Kiedy myślałem, że jestem na dnie, usłyszałem pukanie od spodu". To ja pukałem! Poprzedni blog: http://blogi.przeglad.olkuski.pl/nakrzywyryj/

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości