olgerd olgerd
238
BLOG

Widziałem siebie w krępującej sytuacji

olgerd olgerd Rozmaitości Obserwuj notkę 0

Może mi się zdawało, ale widziałem siebie w krępującej sytuacji.

...
Przyszli we dwóch. Przyszli mnie porwać i mnie porwali. Nawet nie musieli mnie długo przekonywać – miałem dość wszystkiego i było mi obojętne, co się ze mną stanie. Na stole została filiżanka z niedopitą kawą i nietknięta kanapka. Kanapki mi nie szkoda i tak nie miałem na nią ochoty. Ale kawy mi szkoda, bo od kawy jestem uzależniony. Nie wiem, kim byli. Jeden miał złoty ząb, a drugi nie miał. Tym się różnili. Był czerwiec roku znamiennego; pamiętam dokładnie: było wyjątkowo gorąco i nikt się nie spieszył do pracy (i w pracy). Aż się chciało wyjść z domu i za przykładem św. Franciszka zrzucić z siebie łachy, miałem jednak za dużo kłopotów, by poddać się temu zewowi.

Tego co się stało potem, nie jestem w stanie wytłumaczyć. Kazali mi zamknąć oczy. Kiedy je otworzyłem, a otworzyłem je natychmiast, byłem już kimś innym.   

Piękna sekretarka podała mi szarą kopertę. Dotąd nigdy nie miałem sekretarki, ale teraz widocznie miałem.

- Wreszcie przynieśli – powiedziała, a barwa jej głosu przypominała jeżdżenie styropianem po szybie. Zatkałem uszy i ruchem ręki odesłałem ją do diabła.

Obejrzałem kopertę. Nic na niej nie było, ale skoro sekretarka powiedziała, że ją „wreszcie przynieśli” pomyślałem, że tak ma być. Oderwałem taśmę klejącą. Ze środka wypadła książka.

Ponieważ już dostatecznie byłem zdumiony obecną sytuacją, fakt, że autorem książki byłem ja sam, nie zdumiał mnie tak, jak powinien. „Wszystko jasne” - przeczytałem na głos tytuł. Ale nic jasne nie było. Zerknąłem na tył – i tam też byłem, dokładnie moje zdjęcie, siedzącego w wiklinowym fotelu, zadufanego w sobie pisarza, palącego fajkę. Zdjęcie emanowało wprost pretensjonalnością. Jedynym, co nie pasowało do stereotypowej fotografii pisarza, było tło, na którym mnie uwieczniono. Zamiast półek uginających się pod rzędami oprawnych w skórę książek, majaczył blok mieszkalny z balkonami, na których wisiało pranie, a nawet stali jacyś mężczyźni i palili papierosy. Palacze sprawiali wrażenie prowadzących ożywioną dyskusję, bo ich wyciągnięte ręce były rozmazane. Nie wiem dlaczego, ale miałem przekonanie, że mówią o mnie, o tym dupku z fajką, który zrobił sobie na ich tle fotografię.

Otworzyłem środkową szufladę, były tam jakieś dokumenty, teczki z żółtego kartonu z nieznanym mi logiem korporacji o nazwie Magnificat, włożyłem rękę pod papiery… Palce natrafiły na to, czego szukałem. Wyjąłem lupę i teraz patrzyłem na zdjęcie przez szkło powiększające. Palący na balkonie mężczyźni rzeczywiście patrzyli w moją stronę. Ale czy to mogło dziwić, skoro naruszałem ich spokój, ich prywatność? Pobieżnie przebiegłem wzrokiem inne balkony, ale nikogo więcej nie zobaczyłem. We wnęce na drugim piętrze dostrzegłem rower, a na balkonie trzeciej kondygnacji stał duży kwiatek, chyba fikus. Kwiatek umierał, czego symptomami były żółknące liście. Jeszcze raz rzuciłem okiem na swoje oblicze. Ileż obrzydliwej satysfakcji było w mojej twarzy! Rzygać się chciało. Wyglądałem na cwaniaka, który w portfelu ma plik złotych kart, a na kontach w szwajcarskich bankach - miliony dolarów. Pod zdjęciem była krótka notka: „Janusz Kowalski, kontrowersyjny pisarz, autor przerażających powieści: >>Nabici w butelkę<<, >>Najjaśniej pod latarnią<<, >>Wydziobać oko krukowi<< i >>Obłęd majsterkowicza<<. Dwukrotnie nominowany do prestiżowej nagrody Niobe. Jego powieści wytrącają Polaków z samozadowolenia. W 2009 roku jeden z czytelników >>Obłędu majsterkowicza<< próbował zastrzelić autora książki. „Wszystko jasne” - najnowsza powieść, nad którą pracował trzy lata, powinna zadowolić wszystkich wielbicieli talentu Janusza Kowalskiego. Jest tu to wszystko, za co go cenicie: seks, kłamstwa i płyty CD”.

„Co za bzdury!” – pomyślałem.

Wpatrywałem się w zdjęcie, jakby czując, że jest na nim rozwiązanie zagadki. Czyżby? W jednym z okien ostatniej, czwartej kondygnacji, dostrzegłem jakąś plamę. Wziąłem lupę. Nie myliłem się - plama, gdy ją powiększyłem lupą, zamieniła się w twarz. Znajomą twarz. Tak, znałem ją, ale nie potrafiłem jej zidentyfikować. To był mężczyzna, wpatrzony w obiektyw, czyli wpatrzony we mnie siedzącego na tle bloku, z którego okna mnie obserwował. Miał otwarte usta, czyżby krzyczał? Może chciał mnie ostrzec? Ale przed czym? I dlaczego to zdjęcie zrobiono w tak nieistotnym plenerze? A może to jest istotne?

Moje myśli kotłowały się. Otworzyłem książkę na pierwszej stronie. Przeczytałem pierwsze zdanie, bo przecież pierwsze zdanie jest najważniejsze.

„Pierwszy raz w życiu wyszedł z domu nieogolony”.

Czy to zdanie mogło kogokolwiek zachęcić do przeczytania całej książki? Czy mogło wciągnąć?

Pogłaskałem się po brodzie. Oczywiście ogolony nie byłem, ale przecież to nie był pierwszy raz w moim życiu. Permanentnie zapominałem o goleniu. Zresztą przy moim zaroście nawet trzydniowe przerwy nie robiły wielkiej różnicy. Gdyby zdanie brzmiało: „Pierwszy raz w życiu wyszedł z domu w pidżamie”, byłoby intrygujące, a tak...?!

Wstałem zza biurka i podszedłem do okna. Zsunąłem żaluzje. Krajobraz był mi obcy. Jakieś osiedle domków jednorodzinnych, poprzetykane willami. Na tarasie jednej z nich, z tych bardziej ekskluzywnych, było kilka osób. Czyżby? Nie, przecież to niemożliwe – pomyślałem, bo już się domyśliłem, czyje to oblicze zdawało mi się znajome. Na tarasie tym czasem ustawiano fotel, na którym ktoś usiadł. Fotograf rzucił się do robienia zdjęć.

Wtedy za moimi plecami otwarły się drzwi. To był ten bez zęba. Wszedł, położył na biurku kartkę papieru i wyszedł. Nawet na mnie nie spojrzał.

Spojrzałem w szybę, chciałem coś powiedzieć, krzyknąć, ale tylko otworzyłem usta. Fotograf robiąc zdjęcie użył lampy, bo dzień był pochmurny. Kiedy otwarłem usta, lampa mignęła.

Odwróciłem się od okna i podszedłem do biurka. Na kartce było napisane „odwróć”. Odwróciłem. A tam był ten sam napis „odwróć”. „Głupia zabawa w milicjanta” – przypomniałem sobie. Ale coś mi podpowiedziało, żeby jednak odwrócić jeszcze raz. Tym razem zobaczyłem wystukany na maszynie numer telefonu. Składał się tylko z pięciu cyfr. „Dziwne. Jak oni to zrobili? Kim oni są?” – myślałem.

Wtedy namacałem w kieszeni marynarki telefon.

Wystukałem numer z kartki.

Miałem szczęście: nikt nie odebrał.

olgerd
O mnie olgerd

Byłem cieciem na budowie, statystą filmowym, ratownikiem wodnym, ogrodnikiem, dziennikarzem itp. Obecnie "robię w sztuce". Nie oczekuję, że zmienię świat; problem w tym, że on sam, zupełnie bez mojego wpływu, zmienia się na gorsze. Mrożek pisał: "Kiedy myślałem, że jestem na dnie, usłyszałem pukanie od spodu". To ja pukałem! Poprzedni blog: http://blogi.przeglad.olkuski.pl/nakrzywyryj/

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości