olgerd olgerd
578
BLOG

Moja łazienka, czyli ostatnie takie miejsce na świecie

olgerd olgerd Rozmaitości Obserwuj notkę 3

Powiedzieć, że byłem zdumiony, to jakby nic nie powiedzieć. Ale może zacznę nietypowo, czyli od początku.

Obudziłem się w środku nocy, bo w zupełnych ciemnościach; zerknąłem na zegarek, była trzecia z minutami - szatańska godzina. Obudziłem się, bo coś mnie zaniepokoiło. Zwlekłem się z łóżka. Moja wierna towarzyszka życia spała smacznie, dzieci chyba też, no bo co innego mogły robić o tej godzinie? Bolała mnie głowa i chciało mi się pić, znaczy miałem klasyczne objawy kaca. Po tym, co robiłem, a raczej po tym, co wypiłem na wieczór, katzenjamer był jak najbardziej naturalnym zjawiskiem i nie mógł być źródłem mojego zaniepokojenia. Uznałem, że najlepsza na trawiące mnie przypadłości będzie mineralna, której zapas chłodził się w lodówce. Kuchnię mam na parterze, wsunąłem więc stopy w kapcie i ruszyłem posuwistym krokiem ku schodom. Stając na ich szczycie na moment straciłem równowagę, ale zdołałem przywrócić ciału pionową postawę, po czym powoli, z namysłem i uwagą, jąłem schodzić. Nie wiem, bo nigdy nie liczyłem ile stopni wiedzie u mnie z piętra na parter, ale tej nocy zdało mi się, że jest ich 178. Wreszcie byłem na dole, czyli dałem radę. Wszedłem do kuchni, otworzyłem lodówkę, sięgnąłem po mineralną. Oszroniona butelka dobrze leżała w ręku. Piłem duszkiem. Dużo jednak nie wypiłem, bo ponownie coś mnie zaniepokoiło. To coś, co mnie ponownie zaniepokoiło, zdarzyło się w łazience na parterze, której właściwie nie używamy. Pozwolę tu sobie na maleńką dygresję: mieszkamy w tym domu od ponad dwóch lat, ale nie skończyliśmy remontu. Niestety, jeśli nie zdarzy się jakiś cud w rodzaju wygranej w totolotka, ten stan zawieszenia remontu może potrwać jeszcze bardzo długo (tym bardziej, że nie gram w totolotka, więc to rzeczywiście byłby cud)... W każdym bądź razie na parterze pozostały mi do wyremontowania dwa pokoje i łazienka. I właśnie z tej łazienki doszedł do moich uszu podejrzany szelest. „Myszy?” – przyszło mi na myśl. „A może złodziej?! –zlękłem się. „Ale co on chce zwędzić w tej łazience: starą szczotkę do kibla?!”. Popatrzyłem wokół siebie; nic zdatnego do walki z zapewne uzbrojonym przeciwnikiem nie dojrzałem, bo wszystkie noże chyba znajdowały się w zmywarce. „Zaatakować napastnika brudnym nożem byłoby czynem niehumanitarnym i niehigienicznym” – uznałem i po nóż do zmywarki nie sięgnąłem. Na szczęście na parapecie leżał śrubokręt, którym odpowietrzałem kaloryfer; zgarnąłem więc w garść śrubokręt i wkroczyłem do łazienki.

*

Powiedzieć, że byłem zdumiony tym, co zobaczyłem, to jakby nic nie powiedzieć. No jak miałem się nie zdumieć, skoro we własnej łazience zobaczyłem kilkuosobową ekipę kanału National Geographic, z kamerą rejestrującą podłogę łazienki, a konkretnie obskurne beżowe flizy, które natychmiast po wygraniu w totolotka planowałem wymienić?! Co więcej, oni - znaczy: reżyser, operator i oświetleniowcy - byli wyraźnie niezadowoleni z mojego wtargnięcia. Widząc ich strofujący wzrok i palce na ustach, nakazujące zachowanie ciszy, poczułem się nieswojo we własnej łazience. Z wrażenia śrubokręt wypadł mi z ręki i z łoskotem upadł na płytki. Ekipa przerwała pracę.

- No i wszystko pan spieprzył! – wściekł się mężczyzna z brodą, ubrany po wojskowemu, wyglądający na takiego, który rano bada życie krabów kokosowych na samotnej polinezyjskiej wyspie, w południe tropi ślady yeti w Bhutanie, a wieczorem obserwuje składające jaja na plażach Mozambiku żółwie zielone.

- Co spieprzyłem?! – jęknąłem, zamiast po ludzku zapytać: „Co wy tu k… robicie?!”.

- Panowie, przerwa piętnaście minut. Zaparzcie sobie kawy…

Mężczyzna wziął mnie pod ramię i wyprowadził do kuchni. Za nami wyszli pozostali członkowie ekipy. Bez skrępowania korzystali z mojego czajnika i mojej kawy, a nawet z mojego cukru i mojej śmietanki. Wskazałem na nich i popatrzyłem na reżysera pytająco. Pokiwał głową na znak, że moje obiekcje rozumie. Chciałem wiedzieć, co oni robią w mojej łazience i liczyłem, że facet mi to wyjaśni. A on zapytał:

- Pewnie dziwi się pan, co tu robimy?! – retoryczne to było pytanie.

- Tak, dziwię się przede wszystkim samemu sobie, że was nie odstrzeliłem. Uratowało was tylko to, że nie jesteśmy w Stanach i u nas mało kto ma broń… - zacząłem.

- Już wyjaśniam... – uspokajał mnie. – Z tego , co wiem, na satelicie ogląda pan właściwie tylko programy przyrodnicze, no i jeszcze pornosy, ale to przecież też przyroda – zaśmiał się.

- No, proszę pana… - zawstydziłem się.

- Dobra, przejdę do meritum. Chodzi o to, że skoro ogląda pan i lubi, jak rozumiem, programy przyrodnicze, to zrozumie pan i zaakceptuje powody, dla których tu jesteśmy. Przyznam nawet, że liczę na pana pełne poparcie dla naszego programu. Programu, od którego zależą losy jednego z najbardziej zagrożonych wyginięciem gatunków zwierząt.

To był jakiś obłęd! Nic z tego, co mówił, nie rozumiałem. Co moja zapuszczona, czekająca na remont łazienka mogła mieć wspólnego z jakimś zagrożonym wyginięciem gatunkiem zwierząt?!

- Co mi pan tu pociska głodne kawałki. Głowa mnie boli, wstaję w środku nocy, żeby się napić mineralnej i kogo znajduję w łazience? Ekipę National Geographic! A potem członek tej ekipy tłumaczy mi, że to wszystko się dzieje w ramach programu mającego na celu zachowanie wymierającego gatunku. Pan pozwoli, że się uszczypnę.

Zabolało, więc wyszło na to, że nie śnię.

- Tak, dokładnie tak! – potwierdził. – Mam pytanie: kiedy ostatni raz używał pan w tej łazience środków dezynfekujących?

Zdumiał mnie tym pytaniem, ale i zmusił do zastanowienia. Nie mogłem sobie przypomnieć, ale istniało prawdopodobieństwo, że kiedyś sprzątnąłem tę łazienkę z użyciem środków dezynfekujących, to mogło być jakiś rok temu, może nawet dwa lata, ale wcale bym się nie zdziwił, gdyby się okazało, że w ogóle takie sprzątanie nie miało miejsca. Łazienka była w takim stanie, że raczej należało jej się odrestaurowanie, a nie mycie.

- Dawno... – wybrnąłem.

- Tak podejrzewałem! – triumfował reżyser. – Powiem panu, że dzięki pańskiemu bałaganiarstwu i braku higieny uratował pan przed zagładą jeden z najbardziej tajemniczych, a przy tym krańcowo zagrożonych gatunków zwierząt na świecie…

- Co mi pan tu gada? Czyżby w mojej łazience zalęgły się tygrysy bengalskie, albo misie panda?! – ironizowałem.

- Nie, nie, już panu wyjaśniam, to są bardzo małe stworzenia… - wyjawił. – Z racji postępującego wzrostu zużywania przez społeczeństwo środków dezynfekujących łazienki w naszych domach zaczynają być coraz czystsze, wręcz wyjałowione, a co za tym idzie giną stworzenia – przede wszystkim insekty, dla których stanowiły biotop. Chcę panu pogratulować, bo pana łazienka, jak się okazuje, jest ostatnim miejscem na ziemi, gdzie żeruje i rozmnaża się...

Zrobił pauzę, żebym pojął, jak ważną dla losów świata sprawę ma mi do przekazania.

- ...rybik cukrowy (Lepisma saccharina) – owad zaliczany do szczeciogonków (Thysanura). Ten niegdyś bardzo popularny gatunek wyginął niemal zupełnie. Niemal, bo udało się go odnaleźć w pana łazience. Właśnie przede chwilą jeden z większych okazów, jakie widziałem, wyszedł na łowy; zaczęliśmy kręcić, gdy pan wszedł i upuścił ten cholerny śrubokręt… Spłoszył pan rybika, a liczyliśmy na świetne ujęcie, może nawet dołączyłaby do niego samica, a ponieważ u rybików okres godowy trwa zaledwie jeden dzień w miesiącu, i właśnie dziś jest ten dzień – to zdaje pan sobie sprawę, czego mogliśmy oczekiwać?!

Udało mu się wzniecić we mnie poczucie winy. Przez moje wtargniecie do mojej łazienki rybiki nie skonsumowały swego związku, a tym samym istnienie gatunku stanęło pod jeszcze większym znakiem zapytania. Wszystko przez moją głupotę i śrubokręt. „Ale zaraz, zaraz, przecież mogli mnie poinformować!” – skonstatowałem.

- Dlaczego nikt mi nic nie powiedział?! – domagałem się wyjaśnień.

- Bardzo pana przepraszamy, ale nie zrobiliśmy tego celowo - z ostrożności. Ostatnimi czasy mieliśmy taki przypadek, że umówiliśmy się z właścicielem przedostatniego miejsca na świecie, w którym występuje, to jest występował rybik. Gospodarz tamtej łazienki nie zachował jednak tajemnicy i o naszej spodziewanej wizycie powiedział żonie … I doszło do dramatu…

Reżyser miał łzy w oczach. Pochyli się i oparł czoło na moim ramieniu. Przeżywał to, co mówił.

- … jego żona, nic nikomu nie mówiąc, jak się później tłumaczyła: z chęci odpowiedniego przygotowania domu na wizytę filmowców, odpicowała każdy kąt na wysoki połysk…

- … i przy okazji… - podrzuciłem, bo reżyser łykał łzy, co spowodowało zerwanie wypowiedzi.

- … tak, zgadł pan! – odzyskał głos. - Przy okazji umyła wszystkimi możliwymi środkami czystości łazienkę. Oczywiście o nakręceniu tamtejszej populacji rybika już nie mogło być mowy, bo populacja wymarła. Teraz cała nadzieja w panu i pana łazience…

Z dumy urosłem o jakieś pięć centymetrów.

- A propos, zdaje pan sobie sprawę, że teraz nie wolno już panu nic z tą łazienką zrobić? – zapytał najgrzeczniej jak umiał.

Nic na ten temat nie wiedziałem.

- Co pan opowiada?! - zirytowałem się.

Uśmiechnął się. Nie spodobał mi się ten uśmiech.

- Pana łazienka została uznana za użytek ekologiczny, a lada chwila zyska status rezerwatu ścisłego. Nawet panu nie będzie wolno tam wchodzić. Tylko badacze pod opieką inspektora przyrody będą tam mogli zaglądać, by na bieżąco analizować warunki życia rybików.

Powróciło do mnie uczucie pragnienia Ale teraz nie chciało mi się mineralnej, potrzebowałem czegoś znacznie mocniejszego.

- A co ze mną i moimi warunkami życia?! – jęknąłem.

- Spokojnie, krzywda się panu nie stanie. Nasz sponsor obiecał wybudować panu nową łazienkę na tyłach domu… Będzie większa i ładniejsza od tej.

To nie była dla mnie żadna pociecha.

- Mówi pan, że nic mnie to nie będzie kosztowało?! A co z kosztami społecznymi?! Obcy ludzie będą mi się kręcili po domu! Jak tu dalej żyć?

- Bez obaw, szybko się pan przyzwyczai. Na co dzień będzie tu tylko kilka osób – niezbędny do obsługi rezerwatu personel strażników przyrody, inspektorów i naukowców. Góra sześć, siedem osób. Na większą ekipę nie stać nawet Purity, firmy bogatej, ale nie aż tak, by w dobie kryzysu nie liczyła się kosztami…

- Waszym sponsorem jest firma Purity?! – zaśmiałem się. – Żona bardzo chwali ich wybielacz... Ale dlaczego tak się przejęli rybikiem?

- Nic w tym dziwnego. Prezes firmy i rada nadzorcza faktycznie przejęli się losem rybików, bo zrozumieli, że ich produkty przyczyniły się do niemal całkowitego wymarcia tego gatunku. W trosce i w poczucie dobrze rozumianej odpowiedzialności za przyrodę podjęli decyzję, by wesprzeć nasze badania. A właśnie... – przypomniał coś sobie - To na początek, na dobrą współpracę.

I wcisnął mi w rękę butlę płynu do dezynfekcji muszli klozetowych. Na etykiecie płynu przeczytałem, co następuje: „2/5 litra (pół litra gratis!) rewelacyjnego środka przeciwko grzybom i bakteriom, który z twojej muszli klozetowej zrobi miejsce pachnące cytrynową świeżością czyli prawdziwy raj na ziemi”.

Tak, bez wątpienia czekał mnie raj na ziemi.  

 

olgerd
O mnie olgerd

Byłem cieciem na budowie, statystą filmowym, ratownikiem wodnym, ogrodnikiem, dziennikarzem itp. Obecnie "robię w sztuce". Nie oczekuję, że zmienię świat; problem w tym, że on sam, zupełnie bez mojego wpływu, zmienia się na gorsze. Mrożek pisał: "Kiedy myślałem, że jestem na dnie, usłyszałem pukanie od spodu". To ja pukałem! Poprzedni blog: http://blogi.przeglad.olkuski.pl/nakrzywyryj/

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (3)

Inne tematy w dziale Rozmaitości