olgerd olgerd
299
BLOG

Próba wytłumaczenia się w sytuacji bez wyjścia

olgerd olgerd Rozmaitości Obserwuj notkę 0

Tłok, ścisk, słodki zapach starych ludzi i warczenie silnika pracującego na oleju opałowym; czyli komunikacja miejska. On stał w głębi autobusu, ja na przedzie. Nasze spojrzenia się skrzyżowały. Znajomy mi się zdał. Ale mało to ludzi zdaje nam się znajomymi, a znajomymi nie jest?! Niedawno gość na ulicy w Olkuszu zdał mi się znajomy; patrzę, jakiś taki z gęby znajomy, a oblicze wredne, ze zmarszczonym czołem i oczami ukrytymi w wąskich szparkach. No tak, wypisz wymaluj Władymir Władimirowicz Putin, może tylko ciut wyższy i gorzej ubrany. A przecież to Putin nie był, choć do Putina taki podobny. Ten z autobusu, wpatrzony we mnie, nie był podobny do Putina; był wysoki, zwalisty, miał pomarszczoną twarz, gorejący wzrok, rudego wąsa i śmieszną granatową czapkę w kształcie klepsydry (rozciągnięta na głowie, potem zwężenie i znów rozciągnięcie na boki). Musiał być zdeterminowany, co poznałem po tym, że ruszył w moją stronę. Szybko wymacałem bilet w kieszeni, bo wyglądał na kogoś, kto może spytać o bilet. Oni są najgorsi, ci od biletów, to jest kontrolerzy; Bóg mi świadkiem, słyszałem o jakiejś babie, która zapłaciła karę za to, że miała bilet, ale droższy niż być powinien. Kontroler jej powiedział: „Taki bilet jest nieważny”. „Coś pan, oszalał?! Przecież on mnie więcej kosztował? To nielogiczne…” - tłumaczyła. Na nic były jej tłumaczenia, kanar wskazał jej punkt regulaminu jazdy autobusem komunikacji miejskiej, w którym stało jak byk z krową, że ważny jest tylko bilet o nominale obowiązującym na konkretną trasę. A na nielogiczne regulaminy nie ma mocnego.     

- Pamiętam cię! – powiedział, kiedy już się do mnie dopchał. Brakowało, żeby wskazał mnie palcem. Kilka osób zawiesiło na mnie wzrok. Duszno mi się zrobiło od ciężaru tych spojrzeń.

Ciut się skurczyłem, bo – przyznaję – jego słowa zabrzmiały oskarżycielsko. W tak wielu sytuacjach zachowałem się niewłaściwie, więc od razu pomyślałem o tych sytuacjach.

- Chodziliśmy razem do przedszkola… - przyszedł mi z pomocą. Może zauważył strach w moich oczach, a może po prostu dobry był z niego człowiek. – Do średniaków… - uszczegółowił. - Nie mów, że mnie nie pamiętasz… Robert miałem - co ja gadam?! – trzepnął się w czoło… - Dalej tak mam na imię.

- Pewnie, że cię pamiętam, Robercie! – natychmiast potwierdziłem. Gdybym go nie pamiętał, albo inaczej, gdybym się przyznał, że go nie pamiętam, byłbym skończonym sukinsynem, bufonem, bydlakiem, któremu najlepiej byłoby obić mordę, żebym potem pamiętał. A już na pewno trzeba by było takiego obgadać przy innych, jakim to się stał skurwielem, że ludzi, kumpli i koleżanek nie pamięta. W głowie się, kutafonowi, przewróciło. A oni przecież, wszyscy, co do jednego i jednej, pamiętają go ze szkoły, ze studiów, z pracy.

Jednak mimo powyższych zastrzeżeń jego słowa były miodem na moje serce. Przedszkole to jeden z tych nielicznych okresów w moim życiu, kiedy nawet jeśli zachowywałem się niewłaściwie, czy wręcz niemoralnie, mieściło się to w normie zachowań innych członków populacji.

- Pamiętam, duży byłeś i od razu ze średniaków poszedłeś do szkoły. Ja jeszcze do starszaków przeszedłem przed szkołą… - zaczął gawędę. Przestraszyłem się, bo jechałem tylko trzy przystanki, a co jeśli on zacznie mi opowiadać swoje życie, całe życie, życie być może zmarnowane…

(Przyjrzałem mu się bliżej, z całą pewnością wyglądał na kogoś mającego w zanadrzu długą opowieść o zmarnowanym życiu)

 …i zacznie swoją niekończącą się opowieść od starszaków?! Takie życie na pewno rozrośnie się w powieść-rzekę, która nie zmieści się w brzegach wyznaczonych przez trzy przystanki.

Jednak zamilkł. Patrzył na mnie wyczekująco. Wyszło na to, że to ja miałem opowiedzieć życiorys. No tak – pomyślałem – facet należy do tych nielicznych, którzy wolą słuchać niż gadać. Swoje nieudane życie zna od podszewki, więc woli posłuchać kogoś innego, kto sobie spaprał życie, żeby się pocieszyć – dumałem. A on czekał. W sumie mogłem mu coś opowiedzieć, ale czy zdążyłbym na dystansie zaledwie trzech przystanków opowiedzieć o wszystkich swoich klęskach i upadkach? Wątpliwe. Już lepiej było burknąć coś na odczepnego.

- Ile to już lat minęło…? Długo by opowiadać.

Nie dał się zbyć i jednak coś o mnie wiedział.

- Słyszałem, że wiersze piszesz…Piszesz? - zapytał. Cisza zapadła, jakby o mnie coś wstydliwego powiedział. Dodatkowe pięć osób zawiesiło na mnie wzrok. Łącznie więc miałem na sobie zawieszone dziesięć par oczu, plus oczy kumpla ze średniaków, czyli w sumie jedenaście. Przyznaję, gdy mnie ktoś o wiersze pyta, nie wiem jak wybrnąć z takiego pytania. To rzecz wstydliwa, bo normalni ludzie wierszy nie piszą. To takie, bo ja wiem, zboczenie, to pisanie wierszy. Ani z tego pieniędzy nie ma, ani zaszczytów. Normalni ludzie wierszy nie piszą. I normalni ludzie tego pisania wierszy nie rozumieją, a nawet, odnoszę takie wrażenie, mają żal do tych, którzy się za pisanie wierszy zabierają, zamiast brać przykład z ludzi zajmujących się pożytecznymi sprawami. Można przecież węgiel przerzucać, krowy paść i doić, naprawiać samochody, przetykać kominy, doprawiać wieprzową kiełbasę koniną czy w cementowni worki po cemencie trzepać. No setki uczciwych zajęć przychodzą człowiekowi do głowy, gdy się ktoś o pracę zapyta, ale nikt pisania wierszy za uczciwą pracę nie uważa; zajmowanie się poezją jest uważane za coś niepoważnego, mówią na to: fiubździu. Myślałem gorączkowo o sposobach wybrnięcia z kłopotliwego pytania, ale przecież z tego pytania wybrnąć się nie da. Gdyby się dało, to bym o tym wiedział, już dawno bym wymyślił taką odpowiedź; chyba musi jej nie być, skoro przez tyle lat nie wymyśliłem. Ale, na szczęście miałem asa w kieszeni i nie zawahałem się go użyć.

- Kiedyś, bezsprzecznie, wiersze pisałem. Ale od dwóch, prawie trzech lat, nie piszę…

Pokiwał głową, jakby rozumiał. A co on mógł zrozumieć?! Czy pojmował mój dramat?! Na pewno nie rozumiał mojej tragicznej sytuacji, bo tego pojąć się nie da. Pisanie wierszy to mordęga, przyjemności w tym nie ma za eurocenta, no może ciut satysfakcji, jak się coś uda, ale kto to doceni?! To trochę onanizm przypomina… Na ogół jest to mordęga dla ciała i duszy, chciałoby się z tym skończyć, ale jak się skończy, to czegoś nam brakuje, czegoś nam żal… Czy on to mógł pojąć?!  

- No to co robisz, tak normalnie? – spytał.

A niech mi tam, dam mu popalić - uznałem, bo mnie już irytował.

- Zajmuję się kreowaniem wizerunków…

Próbował zrobić inteligentny wyraz twarzy, ale to nie jest łatwe, wiem co mówię, bo sam mam z tym problem.

- Ale coś tam piszesz jeszcze? – dociekał, co, nie przeczę, trochę łechtało moją próżność. Nawet mi przyszło do głowy, że on mógłby być zainteresowany którąś z moich książek. Patrzcie, co za historia, jedzie sobie człowiek autobusem czerwonym - czy może niebieskim, bo ten czerwony chyba akurat był niebieski – i natyka się na kogoś, kto go o pisanie wypytuje. Może jak mu powiem, ile to książek napisałem, on się zreflektuje i którąś nabędzie, dzięki czemu czytelnictwo moich wiekopomnych dzieł w rodzinnym Olkuszu znacząco wzrośnie.

- Ano piszę, nawet kilka, czy kilkanaście, albo i grubo ponad dwadzieścia, czy wręcz aż pod trzydzieści książek napisałem… - zaczęłam przydługawy wstęp, a zorientowałem się, że jest przydługawy, bo on, Robert, kumpel ze średniaków, wlazł mi bezceremonialnie w słowo…

- A więc piszesz, znasz się na tym… - jakby z ulgą to powiedział, co winno mnie zaniepokoić, ale jakoś mnie nie zaniepokoiło, bo myśli miałem akurat zajęte. Układałem sobie właśnie zdanie z tytułami moich książek, które on mógłby ewentualnie kupić, gdyby zakupem moich książek był zainteresowany, a czułem, że jest, tak więc układałem ten ciąg tytułów, gdy on powiedział coś, co mój ciąg tytułów rozpędziło, niczym wataha dzikich psów stado owieczek.

- Bo, widzisz, mój najstarszy, Jacek, pracę magisterską musi napisać, a chłopak zupełnie nie ma do tego głowy… Jest na zaocznej administracji i zarządzaniu… W tygodniu pracuje, za kółkiem, w weekendy szkoła… No, nie ma chłopak kiedy napisać. Może byś, wiesz, napisał mu tę pracę… On jest ambitny, nie chce pracy z Internetu ściągać. Zresztą teraz mają jakieś programy, wiesz, mogą wyłapać, że coś podobnego już było… Dla ciebie to przecież pestka, skoro na co dzień piszesz… Oczywiście, nie za darmo… Poznaj moje chamskie serce, dam tysiaka. No, po starej znajomości… Co? Pomożesz staremu kumplowi?

           

    

 

olgerd
O mnie olgerd

Byłem cieciem na budowie, statystą filmowym, ratownikiem wodnym, ogrodnikiem, dziennikarzem itp. Obecnie "robię w sztuce". Nie oczekuję, że zmienię świat; problem w tym, że on sam, zupełnie bez mojego wpływu, zmienia się na gorsze. Mrożek pisał: "Kiedy myślałem, że jestem na dnie, usłyszałem pukanie od spodu". To ja pukałem! Poprzedni blog: http://blogi.przeglad.olkuski.pl/nakrzywyryj/

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości