...i żadne znaki na niebie i ziemi nie wskazują na to, że zostanie napisane
Opowiadanie zatytułowane „Musisz” autorstwa Olgerda Dziechciarza – jak utrzymuje sam autor – powstało przypadkowo, niejako na marginesie poważniejszych prac literackich, nie było bowiem zaplanowane, a i sam rzucony z nagła pomysł nie był dogłębnie analizowany; napisane zostało właściwie tylko dlatego, że Dziechciarz był namawiany przez swoją uroczą wydawczynię do wzięcia udziału w ogólnopolskim konkursie na męskie opowiadanie. Jest więc to ono owocem gwałtu, ale o odwróconej stycznej, bo na ogół gwałcącym jest mężczyzna (a gwałconą z reguły kobieta), a tu zaszła okoliczność odwrotna. Jeśli o szczegóły chodzi, to z początku pisarz był pomysłowi bardzo nieprzychylny, unikał nawet myśli o tym, że napisze coś na zamówienie, bo nigdy tego nie czynił, poza jednym wyjątkowym przypadkiem, który miał pozostać wyjątkowy. Ale nawet zastanawiając się, jak uzasadnić odmowę udziału w konkursie, Dziechciarz jednak myślał, co ewentualnie mógłby napisać, jaką fabułę byłby w stanie skonstruować, gdyby złamał swoją zasadę (którą już raz, dla tej samej kobiety złamał) i w końcu, nie w pełni panując nad odruchami, jednak zasiadł do komputera i jął stukać w klawisze. Opowiadanie zostało więc napisane na zasadzie sprzeciwu wobec idei tego opowiadania, to zaskakująca konstatacja, ale jedynie możliwa. Ona też stanowi klucz interpretacyjny do tekstu; nie jest to poza tym proste opowiadania, ale raczej mikropowieść, gdyż mamy tu kilka wątków i kilka postaci, choć w zasadzie autorowi zabrakło czasu (nie było też takiej potrzeby) by je rozwinąć i na tyle skomplikować, by zadowolić krytyków. Pozostały szkice sylwetek i pojedyncze motywacje, którymi się bohaterowie kierują. Wszystkie jednak mają głęboki sens narracyjny, który determinuje poczynania głównego bohatera; bohaterem tym jest Jedynka, liczebnikowy pseudonim głównego bohatera pochodzi od jego numeru w dzienniku szkolnym, a paradoks polega na tym, że Jedynka był przez wiele lat jedynką, a tak naprawdę marzył, by być ostatnim i niczym się nie wyróżniać. Ale z winy dziejowego determinizmu, na który wpływu nie ma przecież nikt, zawsze był jedynką, znaczy - miarą i wzorcem, na podstawie którego oceniani byli inni. Budził więc uzasadnioną niechęć, zawiść albo i nienawiść.
Jedynka sporo doświadczył w życiu, o czym autor uczciwie nam donosi - pierwszy wyjazd z domu, pierwsza bójka na pięści, pierwszy pocałunek, pierwsza miłość, pierwszy nieudany seks, drugi nieudany seks, pierwszy udany seks (kiedy trwożyła go już myśl, że z nim nie wszystko jest ok!), a potem mamy wszelkie możliwe tarapaty i życiowe przeszkody.
To jest właściwie opowieść o przekraczaniu własnych ram, przenikaniu samego siebie, po to, by będąc nikim być wreszcie kimś. Oczyszczenie jest możliwe, ale - tak jak to widziała Sarah Kane - najpierw musimy się ubrudzić, ubłocić, utaplać, niech przylgnie do nas to, co nas najbardziej brzydzi, i niech cielesność, którą pochopnie odrzucaliśmy, stanie się motorem naszych działań; główny bohater poddaje się wszelkim uzależnieniom, by sprawdzić samego siebie, a później wypróbować siłę swej woli. Z tego doświadczenia wychodzi silny, ale jednocześnie na zawsze okaleczony. Może przed kimś udawać, że jest dobrze, ale my, którzy śledzimy jego poczynania na bieżąco, wiemy, że dobrze nie jest. On jest zepsutym jabłkiem, którego gnijący kawałek jest niewidoczny oczom patrzącego, trzeba owoc obrócić, by dostrzec miejsce, gdzie zaczął się proces rozkładu. Skądinąd bardzo przekonywująco brzmi przechodzenie Jedynki z postawy wiecznego wyluzowania do postawy wiecznego starania; iluż z nas obiecuje sobie, że z czymś definitywnie zerwie, że zmieni się o 180 stopni, że sobie odpuści, że przestanie się przejmować konwenansami, opiniami innych, ocenami rodziny czy znajomych, fałszem, który łykamy wbrew sobie; Jedynka to czyni, i choć widzimy w tej postawie naiwność i bezsens, to wiemy jednocześnie, że nas na to nie byłoby stać - stąd podziw dla Jedynki i jednocześnie budząca się w czytelniku zazdrość. Tak, bohater opowiadania "Musisz" nie jest kimś, kogo byśmy chcieli zaprosić na niedzielny obiad, komu chcielibyśmy opowiedzieć o swoich lękach czy problemach, bo nie tylko balibyśmy się wyśmiania, ale jednocześnie sami nabralibyśmy wstrętu do siebie. Nie ma nic gorszego patrzeć na kogoś, kto nam imponuje i nie móc mu czymś zaimponować. Dodatkowo forma spowiedzi, to dodatkowa - dla nas - dolegliwość - zdaje nam się, że podsłuchujemy kogoś, kto sobie tego może nie życzyć - a przy tym dodatkowo wzmocniony jest efekt szoku, bo przecież ta brawurowa spowiedź staje się wręcz formą przechwałki - można ją wręcz odebrać jako powiedzenie Bogu prosto w twarz, że mamy go w ... Czy my mielibyśmy tyle odwagi? Tak, to jest pytania, czy mamy jaja (ewentualnie jajniki), czy ich nie mamy?!
... c.d.n jeśli będzie taka potrzeba.
Byłem cieciem na budowie, statystą filmowym, ratownikiem wodnym, ogrodnikiem, dziennikarzem itp. Obecnie "robię w sztuce". Nie oczekuję, że zmienię świat; problem w tym, że on sam, zupełnie bez mojego wpływu, zmienia się na gorsze. Mrożek pisał: "Kiedy myślałem, że jestem na dnie, usłyszałem pukanie od spodu". To ja pukałem! Poprzedni blog: http://blogi.przeglad.olkuski.pl/nakrzywyryj/
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości