Czekałem na autobus. Deszcz, wilgoć, ciemność i przejeżdżające z piskiem opon motocykle. Pojawił się on. Człowiek udręczony późnym wieczorem. Właściwie to pełzł, a nie szedł. Jakoś dotarł pod wiatę, gdzie i ja, udręczony tym samym wieczorem, stałem oparty o metalową konstrukcję. Mężczyzna, którego fizyczności nie ma potrzeby opisywać, wystarczy krótki, za to konkretny banał: pięćdziesięcioletni przedstawiciel klasy robotniczej z miasta powiatowego zachodniej Małopolski. Stał przed rozkładem jazdy, ale bez wątpienia nie mógł go ogarnąć. Odwrócił się do mnie. Na moje nieszczęście nie zdążyłem uciec wzrokiem.
- Miszczu. Rodaki…
Zrozumiałem go opatrznie, że niby ma mnie za rodaka, gdy tymczasem on pytał o miejscowość Rodaki, w gminie Klucze, do której uczęszczają autobusy.
- Pewnie już mi spierdolił… - sam sobie odpowiedział.
Pokiwałem głową, bo faktycznie, autobus już mu spier… A potem użył frazy, której piękno mnie poraziło, bo otwarła w mym sercu miłe wspomnienia z czasów studenckich. Wtedy owa fraza była przeze mnie, powiedziałbym, nagminnie nadużywana.
- Miszczu, co zrobić z tak pięknie roszpoczentym dniem?! - wydukał.
- Bym powiedział, że tak pięknie zwieńczonym…. – zasugerowałem.
Oczy mu się otworzyły szeroko.
- Miszczu, ty mnie rozumiesz. Co będę taki niedopity do chałpy wracał…
Popatrzył na mnie wnikliwie.
- Ty, miszczu, też się chcesz taki trzeźwy w domu pokazać?!
Pokiwałem głową, że owszem.
- Podejmę to ryzyko – powiedziałem.
Pogroził mi placem.
- Nie wypada. Ja, jakbym do domu trzeźwy wrócił, to by moja pomyślała, że od baby jakiej wracam.
Bardzo ciekawy był tok jego myślenia.
- Babe swojom trzeba przyzwyczajać, bo inaczej we łbie się może, gupiej, przewrócić.
Może miał rację, kto wie…
Zerknąłem na zegarek. Nie uszło to jego uwadze.
- To co, dasz się miszczu namówić na jednego?
Uniósł palec wskazujący.
- Stawiam! – oznajmił z powagą, jakby podczas gry w pokera rzucał na stół milion dolarów.
Pokręciłem przecząco głową.
- Mój autobus jedzie. Już na zakręcie jest. Obowiązki wzywają.
Teraz on pokręcił głową. Był wyraźnie niezadowolony.
- Człowieku, taka propozycja, a ty ją haniebnie odrzucasz?!
Zmarszczył brwi.
- Ryzykujesz, miszczu…
I oddalił się w nie tylko sobie znanym kierunku, czyli w stronę baru „Kalafior”.
A w autobusie, po skasowaniu biletu, zobaczyłem go. Był tam, no, może niedokładnie on, ale prawie ten sam; spał z głową oparta o szybę, z szeroko otwartymi ustami. Miał tylko dwa zęby w górnej szczęce. Aż się prosiło, żeby włożyć w te usta bilet i go skasować uderzając śpiącego pięścią w głowę. Ale przecież bilet miałem już skasowany…
Byłem cieciem na budowie, statystą filmowym, ratownikiem wodnym, ogrodnikiem, dziennikarzem itp. Obecnie "robię w sztuce". Nie oczekuję, że zmienię świat; problem w tym, że on sam, zupełnie bez mojego wpływu, zmienia się na gorsze. Mrożek pisał: "Kiedy myślałem, że jestem na dnie, usłyszałem pukanie od spodu". To ja pukałem! Poprzedni blog: http://blogi.przeglad.olkuski.pl/nakrzywyryj/
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo