Zofia Pawłowska Zofia Pawłowska
1632
BLOG

4.3 - Głód

Zofia Pawłowska Zofia Pawłowska Kultura Obserwuj notkę 23
Umieranie z głodu nazywano zdychaniem. Następną kandydatką do zdychania w naszej rodzinie byłam ja. Czułam śmierć blisko siebie. Już puchłam, a szczególnie twarz i nogi. Przestałam się bronić. Poddałam się. Uratował mnie przypadek.

Jak codziennie, jak zawsze, czułam straszny głód, który skręcał wszystkie wnętrzności. Pomału powlokłam się na łąkę z zamiarem szukania korzonków. Zauważyłam, że woda na stawie opadła. Szłam po grząskim błocie z trudem wyciągając opuchnięte nogi. Szukałam młodej, słodkiej trzciny. Nagle wielka radość! Widzę ryby leżące w błocie lub pluskające w małych kałużach. Byli już tam ludzie i zbierali je. Ja również nazbierałam pełny fartuszek.

Zmęczyłam się bardzo. Oczy zachodziły mgłą, a w uszach dzwoniło i szumiało, ale wróciłam do domu z rybami. Babcia rozpłakała się z radości na widok mojego „połowu”. Natychmiast zabrała się do czyszczenia i gotowania. Smakowało wyśmienicie.

Później dowiedziałam się od dorosłych skąd wzięło się tyle ryb na zalanych łąkach. Po prostu był to okres godów i ryby wypłynęły na ciepłą, płytką wodę, a gdy ona nagle opadła nie zdążyły wrócić do nurtu rzeki. Ryb było mnóstwo. Na połów ruszyła cała wieś, ale wszyscy mieli szczęście. Gdy wszystkie ryby zostały wyzbierane szukaliśmy piskorzy w głębszych rowach i rozpadlinach, gdzie woda jeszcze była. Piskorzy było najwięcej i jedliśmy je najdłużej. To była prawdziwa „manna z nieba”, a może cud! Gdyby dzidek doczekał tej chwili żyłby na pewno.

Ryby były naszym codziennym pożywieniem. Trwało to może tydzień, może trochę dłużej. Dość, że poczułam się silniejsza. Ustąpił szum w uszach i oczy przestały zachodzić mgłą. Czułam się jednak bardzo dziwnie. Zdawało mi się, że sama stałam się rybą. Wszędzie prześladował mnie nieprzyjemny rybi zapach. Coś w tym było, bo mama z babcią też pachniały rybami, więc nie był to mój wymysł.

Gdy ryby się skończyły byłam nawet zadowolona. Po paru dniach ponownego głodowania przykry zapach znikł wraz z nikłymi siłami, które dzięki rybom odzyskałam. Chudej i wynędzniałej do pracy nie przyjęto. Jakie to straszne słowo: GŁÓD!

Po długich poszukiwaniach mama nareszcie znalazła pracę. Została salową w szpitalu Czerwonego Krzyża. Praca była ciężka. Dyrekcja szpitala, w którym leczono elitę partyjną i dygnitarzy, nie rozpieszczała swoich podwładnych. Kobiety nie wytrzymywały tam długo - zwalniały się nagminnie. Tylko dzięki temu mama dostała tę „posadę”. Wygłodzona i wychudzona do ostateczności resztkami sił ciągnęła to jarzmo. Uchwyciła się tej pracy jak tonący brzytwy. Gdzie indziej nie przyjmowano kułaków. To była jedyna szansa i nadzieja utrzymania się przy życiu. Tutaj miała całodzienne utrzymanie.

Czasami brała mnie ze sobą do pomocy. Myłam wtedy korytarze i schody wejściowe, zamiatałam podwórze. Za tę pracę dostawałam miseczkę smacznej zupy, a to znaczyło dla mnie bardzo wiele. Babcia w tym czasie miała najgorzej, ale wytrzymała, nie umarła. Miseczka wyżebranej zupy kosztowała nas wiele upokorzeń. Mama często wycierała łzy, bo kucharki nie szczędziły nam obelżywych słów i wyzwisk.

Czułam się niepotrzebna i winna łez mamy. Byłam ciężarem. Chwilami zazdrościłam ojcu i dziadkowi... Przestałam chodzić do szpitala. W domu było coraz gorzej. Nawet plewy i omłócone kolby kukurydzy skończyły się. W stodole była jeszcze słoma i właśnie ze słomy owsianej babcia gotowała „rosół”. Podobno (według zapewnień babci) bardzo pożywny, ale niestety po tym rosole uczucie głodu było jeszcze silniejsze.

Mama uparcie trwała na swoim „stanowisku” sprzątaczki. Była to rozpaczliwa chęć przeżycia za wszelką cenę. Kręciła się w tym kieracie niczym zwierzę, któremu zawiązano oczy. W ogóle nie zjawiała się w domu, bo prawdopodobnie nie miała czasu. Spała w jakiejś komórce i wciąż służyła. Usługiwała w dzień i w nocy. W dzień sprzątała, prała, zmywała, a w nocy czuwała nad ciężko chorymi. Za tę harówkę miała wyżywienie. O żadnej zapłacie nie było wówczas mowy.

W głodnym, pustym i niegościnnym domu zostałyśmy we dwie. Babcia już była duchowo przygotowana na najgorsze i mnie stopniowo usiłowała przygotować na śmierć.
- Nie bój się śmierci - mówiła z troską w głosie - Wszystko co jest najgorsze, ból, tęsknota, samotność, strach to jeszcze życie. Śmierć niesie ze sobą ukojenie i spokój. To wieczny sen. Po śmierci będzie ci dobrze. Nie będziesz głodna i opuszczona. Wszystko co jest złem przepadnie. Nie bój się jej, ona jest jedynie sprawiedliwa.

Słuchałam ze strachem tych smutnych pouczeń, ale nie potrafiłam uwierzyć, poddać się i biernie czekać na śmierć. Stałam się jeszcze bardziej czujna i ostrożna. Uciekałam z domu. Szukałam ratunku w polu, w lesie. Po kilkudniowej włóczędze zjawiałam się w domu i wtedy nasze powitania były bardzo czułe i radosne. Jeszcze żyjemy. Jeszcze jesteśmy. Trwałyśmy w uścisku, a ciche łkanie nie pozwalało mówić. Nie było wymówek, nie było karania.

Na kolację piłyśmy zieloną zupę z chwastów i kładłyśmy się spać. Po przespanej nocy znowu uciekałam, ale już trochę umyta. Wyglądałam tak, że w lustrze nie poznawałam siebie. Byłam jak bardzo blade i wychudzone stworzenie. Tylko otwarte i wytrzeszczone oczy dominowały na sino-bladej twarzy, a czoło gładkie i nieproporcjonalnie wielkie błyszczało jak trupia czaszka. Babcia patrząc na moją umytą twarz cicho szeptała modlitwę jak nad nieboszczykiem, a łzy słone i gorące płynęły po jej zmarszczkami pooranej twarzy. W takich chwilach nie mogłam płakać, chociaż jestem, a właściwie byłam beksą. Szybko zamykałam za sobą drzwi i już mnie w domu nie było.

Pewnego razu, będąc na włóczędze w mieście, zobaczyłam, że na targu sprzedaje się suche drzewo, na podpałkę. Przecież my mamy w domu dużo drzewa - pomyślałam. Dachy na pustych oborach, stajni, chlewni i kurniku - wszystko było drewniane.

Rozbiórkę rozpoczęłyśmy od stodoły. Babcia rąbała drzewo i wiązała w małe wiązanki, a ja na plecach zanosiłam na targ i sprzedawałam. Za utargowane grosiki mogłam już coś kupić - przede wszystkim kawałek chleba. Stawałam w długiej kolejce i czekałam.

Chleb był czarny i bardzo lepki, ale jednak pachniał chlebem. Ten zapach, tak miły i apetyczny dla nas, przyprawiał o zawrót głowy. Kiedy nareszcie miałam go w ręku dzieliłam po połowie i swoją porcję natychmiast zjadałam. W takich chwilach czułam się szczęśliwa, a życie znowu nabierało sensu.

Autorka Kim jestem? Polką, ur. 1921 r., żyjącą do 1945 r. na terenie ZSRR. Przeżyłam głód, czystki, zesłania, II wojnę i PRL. Teraz chcę o tym opowiedzieć, bo pamięć jest najważniejsza. Elektroniczną wersję pamiętnika prowadzi mój wnuk. Wszystkie zapiski pamiętnika zrobione zostały ręcznie, w szkolnych zeszytach. On je przepisuje. Redaktor Całość strony redaguje ja, od autorki pochodzi jeno tekst. Wspomnienia będę umieszczał w częściach co dwa dni, czasami może codziennie. Księga pierwsza ma ok. 100 stron A4, więc jest co dzielić. Jeżeli ktoś ma jakieś pytania do Zofii Pawłowskiej to proszę śmiało pytać, postaram się uzyskać na nie odpowiedź. Aktualny kontakt e-mail (wnuk): jediloop@tlen.pl Spis treści: - Wstęp - 1.1 - Piękne Podole i komunizm - 1.2 - Arużje jest? - pierwsze tortury - 2.1 - Rozkułaczanie - 2.2 - Zabili konie - 3.1 - Pani nie przyszła na lekcje - 3.2 - Msza pożegnalna - 3.3 - Rabunek do ostatniego ziarnka - 3.4 - Kot przy zamkniętej komórce - 4.1 - Ojciec ucieka - 4.2 - Rok 1933 - 4.3 - Głód - 4.4 - Śmierć (i życie) w mieście - 5.1 - Pora żniw - 5.2 - Orszak pogrzebowy - 5.3 - Dlaczego ocalałam? - 5.4 - Ojciec wraca - 6.1 - Błogosławieństwo pracy - 6.2 - Portret Pawlika Morozowa - 7.1 - Zepchani do bydlęcych wagonów - 7.2 - Ognisko w cerkwii - 7.3 - Nowy "dom" - 7.4 - Szukając szkoły - 7.5 - Nowa zabawka - 8.1 - Wiosenna odwilż - 8.2 - Kolejna ucieczka - 8.3 - Mijając wymarłe wsie - 8.4 - Pociągiem do Połtawy - 9.1 - Machina terroru - 9.2 - Duch pod oknem - 9.3 - Umrzeć aby życ - 10.1 - Znowu chce się żyć! - 10.2 - Wrzesień 1939 roku - 10.3 - Niewłaściwa narodowość - 11.1 - Bombowce nad miastem - 11.2 - Pakunki z chlebem - 11.3 - W niemieckiej niewoli - 11.4 - Na rodzinnej ziemi - 12.1 - Śmierć z honorem - 12.2 - Wracają "swoi", a z nimi strach - 12.3 - "Dobrowolne" zesłania - 12.4 - Pociąg z polskim wojskiem - 12.5 - W wojsku "polskim" - 13.1 - Końce i początki - 13.2 - Powroty - Epilog ... - Stare zdjęcia ... - Interludium

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura