Co odczuwała? Czy bardzo cierpiała? Jak bardzo musiała być głodna!? Woskowo-żółta twarz bez kropli krwi nie wyrażała nic.
Żołnierze postawili ją na nogi i przywiązali do pleców resztki martwego dziecka. Nie miała siły poruszać się, ciągle upadała, a oni znowu i znowu stawiali ją na nogi. Dlaczego nie rozumieli, że ona umierała? W końcu pociągnęli ją za ręce, które wydały mi się bardzo długie. Bose, chude i owrzodzone nogi zamiatały uliczny kurz. Palce krwawiły, ale ona pewnie nie czuła już nic.
Dziwiłam się, że ta nędzna istota, ten kościotrup ma w sobie jeszcze krew. Pamiętam wyraz jej wielkich niebieskich oczu. Na twarzy żółtej jak wosk tylko rozwarte oczy błyszczały martwym niesamowitym blaskiem. Starszą córeczkę niósł milicjant w cywilnym ubraniu, a może był to jakiś dobry, litościwy człowiek. Nie znałam go. Nie był z naszej wioski.
My - ludność z wioski szliśmy z tyłu. Był to niezwykły orszak pogrzebowy. Z początku szliśmy milcząc. Panowała ciężka cisza. Słychać było jedynie kroki mundurowych, stukot ich ciężkich butów. Przygniatająca cisza była nie do zniesienia.
Ktoś w tłumie zaintonował pobożną, smutną pieśń pogrzebową, a cały orszak natychmiast podchwycił śpiew. Niosło się wołanie, płynęła pieśń nad sadami, chatami i gdzieś daleko odbijała się jękiem i echem. Wygłodzeni i bezsilni nie mogliśmy nadążyć za milicją. Zostaliśmy kawałek z tyłu. Kiedy dowlekliśmy się pod dom posterunku milicji, drzwi były już zamknięte i kobiety z dzieckiem już nie widzieliśmy.
Nie wróciliśmy do domów. Staliśmy pod drzwiami, a ludzi przybywało coraz więcej. Nikt nas nie przeganiał. Śpiew i odmawianie różańca nie przeszkadzało towarzyszom. Ale skoro tylko słowa modlitwy przemieniły się w wołanie „chleba, chleba” i „nie chcemy zdychać” - drzwi posterunku natychmiast się otworzyły. Wyszła władza uzbrojona po zęby. Rozległ się brutalny, ostry krzyk: „Won, bo będziemy strzelać”.
Nie odczuwałam lęku, a może nie zdawałam sobie sprawy czym to grozi. Stałam razem z grupką dzieci w pierwszym szeregu. Dorośli stali za nami i chyba zlękli się, bo wołanie „chleba” ustało. Zapanowała cisza. Czekałam na wystrzały. Tym razem jednak nie strzelano. Tłum stopniowo topniał. Kiedy obejrzałam się, zobaczyłam, że dorośli już odeszli. Na placu pozostały dzieci. Moja babcia stała tuż za mną.
- Już jest po pogrzebie. Chodź do domu - powiedziała cicho.
Wracając do domu nie rozmawiałyśmy. Cóż mogłyśmy mówić. Nie było takich słów, które by choć w części oddawały stan naszego samopoczucia: żałobę, smutek i beznadziejność. Całe ciało drżało. Czułam bicie serca w każdej cząsteczce ciała oraz ogromne zmęczenie.
Ciężki jesienny i jeszcze gorący dzień trwał nieskończenie. Zdawało się, że już nigdy nie będzie miał końca. W domu nerwy całkowicie odmówiły mi posłuszeństwa. Doszłam do łóżka, a dalej pamięć się urwała.
Gdy w nocy otworzyłam oczy, zobaczyłam babcię czuwającą przy mnie. W domu pachniało zupą. Piłyśmy odżywczy płyn i rozmawiałyśmy o minionym dniu, o życiu i śmierci.
Owa kobieta - sprawczyni tragicznego czynu, już nie żyła. Nawet umierając nie miała spokoju. Ona konała, podczas gdy milicjanci ciągnęli ją na posterunek. Zaledwie przed kilku laty była piękna, młoda, szczęśliwa i bogata. Pochodziła z Płoskirowa, z rodziny zamożnych mieszczan. Jej rodzice i rodzeństwo zginęli pierwsi jako „pomieszczyki” - wyzyskiwacze, czy jakoś w tym rodzaju. Ocalała wtedy, tylko dlatego, że wyszła za mąż na wsi i zapomniano o niej. Czy warto było męczyć się jeszcze kilka lat i umrzeć śmiercią głodową?
Jej teść, bogaty gospodarz z naszej wsi, nawet nasz niedaleki sąsiad, pan Łoza był bardzo zamożny. Miał nawet młyn wodny. On również zginął wraz z synami jako kułak. Synowa z Płoskirowa znów ocalała z tego rodzinnego pogromu. Opiekowała się chorą teściową i dwojgiem własnych dzieci. Po śmierci teściowej wyrzucono ją na bruk. Oprócz dwóch małych dziewczynek nie miała już nikogo i nic. Bez dachu nad głową, bez środków do życia tułała się po cudzych kątach. Żyła na łasce całej wsi. Opiekowaliśmy się nią dopóki sami nie staliśmy się nędzarzami. Kiedy nadeszła wiosna, a ludzie zaczęli umierać z głodu - zniknęła. Prawdopodobnie żebrała po innych miastach i wsiach. W końcu wróciła do nas i umarła razem z młodszym dzieckiem. To dziecko już nie żyło, kiedy ona je gotowała. Przeżyła piekło na ziemi...
Mój Boże, już tyle lat minęło, a ja pamiętam to tak dokładnie jakby działo się wczoraj. Noc pogodna, pełnia księżyca, a my obie - ja z babcią, siedzimy na progu mieszkania i rozmawiamy. Cała wieś zastygła wtedy w wielkiej ciszy.
Komentarze