www1 www1
4537
BLOG

Twórczość więzienna Adama Michnika a realia więzień stanu wojenn

www1 www1 Polityka Obserwuj notkę 32

Ludzi znających z autopsji realia więzienne lat 80. XX wieku śmieszyły opowieści o tym, jak to Adam Michnik siedzący wówczas w więzieniu i mający być pod jakoby specjalnym (w rozumieniu bardziej rygorystycznym niż zwykli więźniowie polityczni) nadzorem Służby Bezpieczeństwa nie tylko dysponował w celi bogatym księgozbiorem, ale i pisał tam systematycznie duże artykuły oraz obszerne książki, które jakoby przemycał później na zewnątrz, gdzie byly one publikowane (w wydawnictwach podziemnych jak i emigracyjnych, a także normalnej prasie na Zachodzie) pod jego nazwiskiem.  

Śmieszyło to (ale i irytowało), gdyż bez wiedzy (a tym samym i zgody) SB nie było to fizycznie możliwe, podobnie też jak i wykonywanie jakichkolwiek zdjęć w więzieniach, jakimi teraz szczycą się niektórzy z ówczesnych więźniów i internowanych. Zwłaszcza, że politycznych niekiedy wówczas osadzano w celach, gdzie dosłownie "nie było niczego" i sami "nie mieli niczego" (wcześniej zabierano najmniejsze nawet kawałki papieru jak i ołówków).

Napisałem o tym już w roku 1985 w podziemnej prasie, uważając, że publikowanie przez Michnika tekstów na Zachodzie pod własnym nazwiskiem dodatkowo szkodzi sprawie Solidarności, gdyż stwarza fałszywy obraz ówczesnej sytuacji w polskich więzieniach, bo „każdy, kto był w więzieniu, wie, że jeśli klawiszowi zależy na znalezieniu czegoś, to nie ma możliwości wyniesienia [z celi] nawet główki od szpilki, nie mówiąc o wielkich elaboratach” jakie pisał Michnik, ani też nie ma możliwości nielegalnego (to jest bez zgody SB) korzystania z jakichkolwiek książek.

Więziono mnie w 1982 roku. Zaliczyłem areszt i kilka więzień. Mimo owych "szczególnych" warunków panujących w tych więzieniach, od momentu, gdy miałem dostęp do papieru i długopisu, prowadziłem zapiski. Z tym że notatki te sporządzałem, co może się wydawać nieprawdopodobnym ze względu na okoliczności, w pełnej konspiracji, choć pisane były w celach więziennych, gdzie tylko sporadycznie przebywałem sam, a które w dodatku wielokrotnie w ciągu dnia były dyskretnie podglądane przez pracowników służby więziennej, a niekiedy także Służby Bezpieczeństwa.

Zapiski powstawały w tajemnicy, zarówno – co oczywiste – przed klawiszami, jak i współwięźniami. Nie wiadomo było bowiem, który ze współtowarzyszy "spod celi" może donosić, więc dla bezpieczeństwa lepiej było ukrywać się z ich pisaniem przed wszystkimi.

Musiały być więc sporządzane, o co w małej celi było niezwykle trudno, poza zasięgiem wzroku innych więźniów. Było to możliwe w zasadzie jedynie wieczorem, kiedy już po apelu, ale jeszcze przed zgaszeniem światła, można było już leżeć na łóżkach, lecz i wtedy trzeba było być bardzo uważnym. Raz, że na łóżko nieoczekiwanie mogli zajrzeć inni więźniowie, dwa, że pisanie mogli dostrzec klawisze podglądający nas co pewien czas przez wizjer w drzwiach (tak zwanego judasza).

Względnie najspokojniej pisało się więc, leżąc na najwyżej położonym łóżku, gdzie było się zwykle już poza zasięgiem wzroku klawisza podglądającego nas przez wizjer i był czas na ukrycie się z tym pisaniem, gdy usłyszało się, że któryś z więźniów będących jeszcze na dole albo leżących niżej zaczyna się ruszać na łóżku, co mogło oznaczać, iż ma zamiar wstać.

Zwykle starałem się sporządzać zapiski, udając, iż czytam książkę (wtedy kiedy już miałem do nich dostęp), ale i wówczas poza markowaniem przewracania kartek, należało od czasu do czasu odezwać się do współwięźniów, by nie wzbudzić ich zainteresowania.

Pisałem w dużym napięciu, cały czas przygotowany do błyskawicznego ukrycia sporządzanych zapisek. Chowałem je, jak tylko usłyszałem jakieś odgłosy na korytarzu, bo mogło to oznaczać na przykład rewizję lub nieoczekiwane przenosiny do innej celi (a więc nie tylko rewizję), a przeważnie klawisze poruszali się po korytarzach bardzo cicho. Pisanie przerywałem także, kiedy dostrzegałem zbytnie zainteresowanie współwięźniów moją osobą (stąd w zapiskach widoczne jest niekiedy przerwanie wątku).

Raz tylko wpadłem z zapiską (na szczęście dopiero co rozpoczętą i bardzo neutralną w treści), kiedy siedząc samotnie w niewielkiej celi, gdzie były tylko dwa łóżka przyczepione do ściany jak półki, na których nie można było ukryć się przed wzrokiem podglądającego klawisza, pisałem, siedząc przy stole, i nie usłyszałem, jak funkcjonariusz podszedł do drzwi. Zobaczył mnie notującego coś i szybko, gdyż było to w ciągu dnia, otworzył drzwi i zabrał mnie wraz z wszystkimi moimi rzeczami do dokładnej rewizji. 

Oczywiście zapiskę wtedy odnalazł, ale na szczęście, choć zwróciło to na mnie dodatkową uwagę SB, nigdy później, mimo niejeden raz bardzo dokładnego przeszukiwania mnie, niczego więcej nie znaleziono. Natomiast w zarekwirowanej notatce nie było niczego, co nie spodobało się funkcjonariuszom, bo w przeciwnej sytuacji dostałbym którąś z kar więziennych, od tak zwanego twardego łoża (to jest spania na samych deskach bez materaca), poprzez utratę – na jakiś czas – możliwości „widzenia” z rodziną, przepadku talonu na paczkę, możliwości utraty wypiski, wysyłania i otrzymywania listów.

O tym, jak traktowane było wówczas w więzieniu sporządzanie jakichkolwiek notatek, pokazuje najlepiej to, że zawsze, kiedy pisałem coś jawnie – przy stole, to niemal natychmiast lub wkrótce potem były one kontrolowane (i zwykle rekwirowane) przez służbę więzienną. W czasie jednej z takich rewizji zabrano mi nie tylko odpis zestawu jedzenia dostępnego w kantynie więziennej na tak zwaną wypiskę (z cenami), ale i skonfiskowano nawet sporządzone przeze mnie kopie moich skarg i pism procesowych skierowanych do prokuratury i sądu, na których miałem potwierdzenie ich odbioru przez funkcjonariuszy więziennych.

Poza wspomnianym wyżej przypadkiem utraty, zapiski od razu po ukończeniu (jak w trakcie każdego "alarmu") były starannie ukrywane, z tym że musiały być schowane w takim miejscu, by w razie nagłego przeniesienia mnie gdzie indziej, nie pozostały w opuszczanej celi. Miejsce ukrycia zapisków musiało być zaś takie, by nie odnaleziono ich w czasie częstych rewizji, ale równocześnie na tyle dostępne, by dało się je – cały czas będąc pod czujnym okiem klawiszy – w dyskretny sposób wydobyć i niepostrzeżenie przekazać rodzinie w trakcie widzenia, wykorzystując moment, gdy pilnujący funkcjonariusze spoglądali w inną stronę.

Należało być też nastawionym na to, że mając widzenie przez siatkę (aresztowany i odwiedzający stali w odległości około metra od siebie, a dodatkowo rozdzielała ich bardzo gęsta siatka, o oczkach mających około centymetra wysokości, do której formalnie nie wolno było się zbliżać), nie będzie żadnego bezpośredniego kontaktu z rodziną, bo nie będzie można – jeśli trafi się na fatalnych widzeniowych – nawet się z nią przywitać.

Trzeba było być też przygotowanym (co się również zdarzało) na powrót z zapiskami do celi, bo choć klawiszom było wiadomo, że nie miałem bezpośredniego kontaktu z rodziną, to także w drodze powrotnej do celi dokonywali bardzo starannej (czasem dokładniejszej niż w pierwszą stronę, bo szukali przemycanych do więzienia pieniędzy) rewizji.

A przeszukania klawisze prowadzili nierzadko tak dokładnie, że – bez jakiegokolwiek specjalnego sprzętu – znajdywali nawet igłę przypadkiem wbitą gdzieś w buta. Na szczęście mój patent przenoszenia zapisków był taki, że choć klawisze kontrolowali mnie wielokrotnie, to nigdy ich nie znaleźli.

Metoda ukrywania notatek wymagała sporządzania ich na karteczkach niewielkich rozmiarów, z których najmniejsze miały 7 na 10 centymetrów. By na niewielkich kartkach zmieścić maksymalnie dużo treści, zapiski sporządzane były pismem możliwie najmniejszym i równocześnie w sposób bardzo skrótowy. Jako ciekawostkę dodam, że na takiej karteczce zapisanej obustronnie potrafiło się zmieścić (jak się okazało po ich przepisaniu) do 10 stron znormalizowanego maszynopisu.

Choć byłem cały czas bardzo ostrożny i mogłem liczyć na to, że zapiski raczej nie zostaną wykryte, to na wszelki wypadek notatki były tak prowadzone, by nawet w razie wpadki i odczytania przez SB, nikomu nie zaszkodziły.

W takich warunkach jednak niezbyt wiele można było napisać i potem przemycić na zewnątrz. Zakazane też było (o ile nie miało się na to specjalnej zgody władz śledczych lub więziennych) posiadanie w celi jakichkolwiek własnych książek czy nawet gazet.

Przed osadzeniem mnie w celi zabrano mi zarówno Konstytucję PRL, jak i Kodeks karny, bo nawet (a może właśnie) te książki dla ówczesnych władz więziennych były wydawnictwami bardzo niepożądanymi. Sporo czasu minęło, nim udało mi się uzyskać zgodę na dostarczenie tych wydawnictw do celi.

Jak w takich warunkach można by było tajnie pisać duże artykuły, które potem byłyby przemycane na zewnątrz i publikowane pod nazwiskiem? Mogłoby to się udać co najwyżej jeden raz...

www1
O mnie www1

2731

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka