Xylomena Xylomena
54
BLOG

O mądrości własnej przekonują ci, którzy jej nie posiadają

Xylomena Xylomena Osobiste Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

Zastanawiam się, kto i po co, poczucie sprawiedliwości nazwał tremą.
Bo widzę w tym coś naturalnego, kiedy w człowieku postawionym przed nieznanym mu audytorium wyłącza się bycie mówcą. Odpala świadomość, że nie wie, co ci ludzie wiedzą, a czego nie wiedzą, co są w stanie rozumieć, a czego – nie, przed iloma obnaży się swą ignorancją, a komu zaimponuje, a najważniejsze, czy dla kogokolwiek będzie pożytkiem, że jego słowa ujrzą światło dzienne, czy ku dobremu zostaną użyte.
To ostatnie, to powinno nawet paraliżować wydobywanie z siebie słów...
I zasadniczo widuje się ludzi, którzy tak mają. Samego siebie można też poznać z tej strony.
Jacy nieporadni się wówczas wydają ludzie, mali i śmieszni. A człowiek w samosmaganiu za takie "skompromitowanie się" publiczne potrafi unikać odzywania w zgromadzeniach, do tłumów, żeby już tej śmieszności nie demonstrować, albo szuka technik „wyłączania”... świadomości, co robi.
Przypuszczam, że najbardziej sprawiedliwi robią takie wrażenie zawsze, w każdych okolicznościach i nawet w rozmowie sam na sam – o jakiż nieudolny człowiek i niezbyt rozgarnięty, bo przecież gdyby był mądry, to jego pewność siebie szybowałaby budząc powszechną zazdrość. Wszyscy chcieliby tak latać, a przynajmniej mianować takich na mówców we własnym imieniu.
Mi akurat nie imponują ludzie z permanentnym poczuciem pewności swych słów, przemawiający swoiście do własnego ogona, jakby wszystko co im przyszło do głowy, było tym, co do innych dojdzie dopiero pod wpływem tego, co powiedzą. Więcej nawet - im większej ilości ludzi przychodzi z łatwością wiara w taki model wymiany wiedzy - z głową i członkami, gdzie tą głową w każdej religii i temacie są oni sami, bo gdzieżby inaczej, to widzę w tym jakąś głęboko zakorzenioną chorobę.
Jad przeciw wiedzy wszelkiej, przeciw wzajemnemu interesowaniu się ludzi.
Ciężko mi słuchać duchów pozbawionych poczucia sprawiedliwości. Płynnych mówców. Myślę, że wszelkich diabłów można by poznawać po mówieniu lekkim i bezbolesnym. Bez zaproszenia...
I zastanawiam się, jakie to lekarstwo mógł na tą chorobę wymyślić ludziom Bóg? Wierzę, że z pewnością takie istnieje. Chociaż coraz mniejsza liczba ludzi diagnozuje w sobie tą chorobę do leczenia. Przeciwnie - jej epidemia szerzy się bez opamiętania. To widocznie profilaktyka siada. Łatwiej człowiekowi myśleć, że przenigdy nie rozwinie w sobie próżności, niż że będzie ją ochoczo ćwiczył, mając za swój atut, pożądany walor, czy nawet dar Boży, talent...  
Higiena milczenia na rzecz przywrócenia w sobie odruchu słuchania dostała fałszywe przebranie w tłumienie osobowości, piórka lęku o bycie niegodnym uwagi oraz ogromne buty zaznaczania terytorium – ależ patrzcie, to ja o tym wam mówiłem/mówiłam i nawet zdołałem ten fakt udokumentować, nagrać, zapisać, czyli ode mnie to wiecie, miejcie mnie w tym za swój autorytet, nauczyciela, oddajcie mi (mojemu imieniu) sprawiedliwość...
Droga wolna. Bylebyście wiedzieli, co oddajecie - że bez tej lampy w sercu jaką jest sprawiedliwość, nawet sam Bóg nie rozpozna własnego dziecka. Podczas gdy honory i wszelkie honoraria jakie ludzie potrafią sobie czynić za słowa są najwyższym zaprzeczeniem posiadania w sercu sprawiedliwości.
Bowiem jeden jest twórca słowa godzien czci, Ten, kto na ludzkie słowa dał zgodę za straszną cenę.  
Kto się wbija w pychę – ależ ja mówię sam, dzięki sobie samemu, nie potrzebuję do tego Boga, nie potrzebuję do tego ducha, patrzcie jaki jestem cudowny, że mówię, zliczajcie to i skatalogujcie, cóż innego może tym sobie czynić, jak nie zatracenie? Przecież jego modlitwą jest zasłanianiem Boga sobą.  
Prosta jest miara do zobaczenia próżności w mowie – gdy ktoś nic by nie mówił, widzieliby w nim pokorę i rozglądali przed kim ją ma, a gdy mówi, to nie szukają, nie otwierają oczu, czego się lęka, kogo czci i ma za mądrzejszego od siebie.  
Czy nie jest tak między ludźmi, że za obrazę mają, gdy ktoś im nie daje dojść do głosu przy jednym stole? Albo czy nie mają za upokorzenie zadawania im pytań w celu dokonania na nich oceny, sądu z nich samych? A choćby już przywykli do testowania w ten sposób od najpierwszych szkół i z najgłupszych teleturniejów, że za znajomość ich odpowiedzi na pytania należy się nobilitacja i nagroda, jakikolwiek szacunek, nierówny temu, kto ich nie zna, nie przestaje być od tego wspólnym stołem. Wszyscy żyją słowami Jezusa. Bo w ich własnych nie ma nic życiodajnego, bez słów Jezusa nic one nie znaczą, nie mogłyby istnieć i nie ma żadnej straty dla świata, gdy nie istnieją.
Dar mówienia jest jak wynajem, czy dzierżawa od właściciela prawowitego. Człowiekowi może się to nie mieścić w głowie, co poznać po tym, że gotowy jest uczyć mowy maszyny, z uporem maniaka wskazując na konstrukcję ludzkiego ciała jako źródło swej umiejętności mówienia lub nie chce mu się myśleć, iż nie od jego słów zależy istnienie świata na którym żyje, a jedno i drugie to jedynie rezygnacja z poczucia sprawiedliwości i dokonywanie zaboru. W każdym razie wszelkie układanie sobie usprawiedliwień, reguł, ról na swoje prawo do głosu, dowodzenie pożytków z ich ogłaszania światu, nie zmieniają faktu obrazy prawowitego właściciela, upokorzenia Go.  
Tak to wiem, dlaczego niedobrze mi słuchać ludzi z lekką mową. Nic dobrego od nich nie przychodzi.

Xylomena
O mnie Xylomena

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości