niktt niktt
200
BLOG

Wieczór we Florencji

niktt niktt Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 5

 

A jednak Ponte Vecchio jest najpiękniejszy.

Nie będę go opisywał, bo jest dobrze znany.

Kiedy szliśmy przez Ponte Vecchio, przekraczając Arno, stragany z biżuterią były już pozamykane. Tłum przelewał się leniwie i nikt nie zatrzymywał się dla obejrzenia klejnotów.

Zresztą dzisiaj biżuteria nie jest chyba specjalnie w modzie. Mało kto ją kupuje - ale może się mylę.

Florencja stawała się coraz bardziej nocna, niebo ciemniało, a słoneczna poświata odbijała się już tylko w wodzie przepływającej dołem rzeki.

Skręciliśmy w prawo i nabrzeżem doszliśmy do Ufficich. Dziedziniec był teraz już zupełnie ciemny. Na kamiennych płytach rozkładali swój kiepski towar Senegalczycy, a pomiędzy ich prowizorycznymi straganami, jak wulkaniczna lawa, przelewał się niezliczony tłum turystów.

Na przeciwległym do Arno krańcu dziedzińca Ufficich rysował się ponury Palazzo Vecchio.

W narożniku ulotna, renesansowa loggia z kilkunastoma posągami, a pomiędzy nimi sterczał paradny i wielki Dawid Michała Anioła.

Gdyby Anioł zechciał kontynuować tę biblijną przypowieść i podjął się ryzyka wykonania także Goliata, ten - aby zachować odpowiednie proporcje - musiałby osiągnąć rozmiary samego Palazzo.


 

Weszliśmy na plac wypełniony szczelnie, pomimo nocy, kolorowym tłumem.

Jakiś grajek grał na gitarze wzmocnionej elektroniką rzewne melodie. Czarni jak smoła Senegalczycy z towarem zawiniętym w szmaty co chwila przebiegali z miejsca na miejsce ścigani przez municypalną policję. Wietnamki (a może to nie Wietnamki tylko Koreanki ) gdy tylko spadała najmniejsza kropla deszczu, natychmiast próbowały sprzedawać swe taniutkie parasolki. Wmieszani w tłum jacyś egzotyczni handlarze, przy pomocy niezwykle prostego urządzenia wyrzucali w górę niewielkie kółeczka zaopatrzone w migające diody, które w powietrzu nasyconym wilgocią, lśniły jak cekiny.

Tego szumu, tego hałaśliwego rozgardiaszu i tej tandety wciskanej nam przez przybyszów z innych kontynentów stanowczo było tutaj zbyt wiele!

Dzisiaj cały świat wygląda tak jak plac przed Palazzo Vecchio we Florencji.

Michał Anioł ze swoim Dawidem, Cellini i Medyceusze - wszyscy florentyńscy artyści i mecenasi sztuki najwyższego lotu już chyba nauczyli się egzystować obok tej tandety.

Musieli sie tego nauczyć wobec inwazji egzotycznych sprzedawców, co przybyli do Florencji w poszukiwaniu lepszego życia.

Świat nie tyle skurczył się, co strasznie spłaszczył!

Muzyka madrygalistów miesza się z dzwonkami telefonów komórkowych. Internet połączył nas w jedną wielką magmę - i mądrych, i głupich. Wszyscy poruszamy się w podobnej estetyce, posługujemy tym samym, prostym językiem, rozumiemy tylko jasne komunikaty.

 

Na Piazza Della Signoria siedzą obok siebie - Turek z gromadką dzieci, które zajadają buły z MacDonalda, a nieco dalej, młody azjata intensywnie wpatrujący się w ekranik maleńkiego elektronicznego urządzenia i zasłuchany w wydobywające się stamtąd sygnały dźwiękowe.

Obaj siedzą na renesansowych kamiennych ławach, wewnątrz pustawej nieco loggi.

Na wyciągnięcie ręki mają - po lewej stronie posąg dłuta Celliniego, a po prawej - wykute z jednego kawałka marmuru “Porwanie Sabinek” Giambolongi. Oryginały!!! Nie kopie.

Nawet nie spojrzą w tamtą stronę.

Turek opieprza swoją zakwefioną żonę, a młodzieniec od elektroniki uśmiecha się tępo do maleńkiego ekranu.

Pomiędzy nimi przechadza się elegancko umundurowany municypalny strażnik.

Ma na sobie marynarkę ze złotymi naszywkami i akselbantami. On pilnuje tego abyśmy się tu dobrze zachowywali. A przede wszystkim uważa abyśmy niczego nie sfotografowali .

O, zobaczył jakiś papier!

To wiotka bibułka po Big-Macu. Kopnął ją. Kopnął ją jeszcze raz i jeszcze raz. Spokojnie i miarowo dokopał zgniecioną bibułkę aż do samego narożnika loggi, tam gdzie stała kamionkowa donica z kwiatami.I pomimo, że tuż obok był kosz na śmieci, wkopał ją za donicę.

Nie schylił się aby ją podnieść i wrzucić do kosza, lecz precyzyjnie i metodycznie, wieloma kopnięciami, ukrył ją za donicą. Nie schylił się pomimo, że nie było to wcale trudne.

Było wręcz łatwe!

Może nawet było łatwiejsze, aniżeli to wielokrotne kopanie.

Dlaczego strażnik nie schylił się?

Może nie mieściło się to w jego kompetencjach?

Może przekraczałoby je nieznacznie?

Albo znacznie?

A może takie schylenie poniżyłoby go, bo jest to zajęcie dla kolorowych?

Być może strażnik jest potomkiem jakiegoś znamienitego, florenckiego rodu i gotów jest stać na straży florenckiego bogactwa, ale nie jest gotowy na zbieranie papierów z niedojedzonych big-maców po tureckim plebsie? O nie, do tego strażnik nie był chyba przygotowany.

Ciekawe.


 

Z Piazza Della Signiora idziemy na plac przed Duomo.

Biała sylweta, upstrzona milionem ornamentów zawsze przygniatała mnie swym bogactwem. Teraz jest schowana w mroku nocy, więc jakby nieco przycichła.

Tłum zelżał.

Na krawężniku roześmiana grupa dziewczyn z wielkimi walizkami na malutkich kółeczkach na coś czeka. Pewnie na przewodnika, który zaprowadzi je do hotelu, albo na autokar, co wywiezie je z tego niezwykłego miasta do ich pospolitych domów.


 

Drzwi do baptysterium otacza, jak zwykle, gęsty wianuszek wielbicieli sztuki snycerskiej. Odgrodzeni jedynie kratą i grubą szklaną taflą, wpatrują się w złote biblijne sceny. Może nawet nie wiedzą, że to tylko kopia - oryginał jest przecież w muzeum. Niektórzy fotografują błyskając fleszami, inni filmują maleńkimi kamerami, a jeszcze inni po prostu patrzą. Jedni patrzą w milczeniu, a inni przeciwnie, przeżywają jakiś niezwykły przypływ gadulstwa.

 

Idziemy dalej!

Powoli wkraczamy w puste uśpione ulice, prawie bez turystów.

Może po nocy jakoś trafimy do Santa Croce?

Gdzieś skręcamy, przechodzimy z jednej ciemnej czeluści, aby zaraz wkroczyć w następną. Co chwila mijamy wielkie drewniane drzwi, co na wysokości 2 m nad ziemią mają mosiężne kołatki. Drzwi są tak ogromne, że myślę, iż na ich zrobienie zużyto więcej drewna, niż na podłogę w naszym salonie.

Przed kościołem Santa Crocwystępuje Bellini. Na ogrodzony barierkami plac nie możemy wejść, bo trzeba mieć bilet, ale w przyległych uliczkach, gdzie na kamiennych schodach kamienic rozsiedli się rozbawieni Włosi, też świetnie słyszymy aktora i wtórujący mu śmiech.

Śmiejemy się razem z innymi, chociaż nie rozumiemy ani słowa.

Jest późno!

Nagle poczuliśmy się potwornie zmęczeni.

niktt
O mnie niktt

mam wątpliwości

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (5)

Inne tematy w dziale Rozmaitości