Mieszkamy koło linoskoczka!
Jest tu z żoną i z małym synkiem. Przyjechał z Niemiec busem VW i rozbił namiot w pobliżu naszego namiotu. Prawdę powiedziawszy, to raczej my rozbiliśmy się koło niego, bo kiedy przybyliśmy, to on już tu był i chodził po linie.
Linę rozciągnął pomiędzy dwiema piniami na wysokości 1 metra nad ziemią. Spacerował tam i z powrotem. Żona w tym czasie robiła pompki na jednej ręce i - przeciwległej do tej ręki - nodze. Synek zaś, bawił się plastikowym samochodzikiem przy namiocie.
Nikomu nie mogła się stać krzywda - wszyscy byli bezpieczni.
Ale groza, tak jak napięta lina linoskoczka, wisiała w powietrzu!!! Linoskoczek ćwiczył tylko metr nad ziemią - lecz w rzeczywistości robi takie rzeczy przecież znacznie wyżej - może 10, a może 20 metrów wyżej.
Jego żona, sądząc po cielesnych ćwiczeniach, też jest cyrkówką. Zapewne ma w repertuarze numery podobnie niebezpieczne co mąż. Nawet na pewno. Tacy ludzie zawsze lgną do siebie. Być może na co dzień szybuje na trapezie gdzieś pod kopułą cyrkowego namiotu?
Mały Niemiec w każdej chwili może więc zostać sierotą. Pomimo, że teraz zabawia się plastikowym samochodzikiem widać, że zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji. Nie można przecież wykluczyć, że tutaj na Sardynii powstaje właśnie program, który kiedyś pozbawi go rodziców. Cyrkowy program przyczyną sieroctwa.
Mały to wyczuwa! Nawet nie piśnie, nawet nie zabuczy - jak to mają w zwyczaju mali chłopcy bawiący się samochodzikami, kiedy udają pracę silnika. Jest absolutnie i sterylnie bezgłośny! Dobrze wie, że każdy szmer, każdy przypadkowy dźwięk, może przyśpieszyć bicie ojcowego serca i uczynić jego krok mniej pewnym, zachwiać, z takim trudem uzyskaną równowagą.
Jak jest się dzieckiem cyrkowców, to takie rzeczy wie się już od urodzenia!
Po drugiej stronie namiotu zobaczyłem gimnastykującego się Włocha. Włoch z widoczną radością wychylał się to do tyłu, to do przodu. To też trudne, ale nie tak niebezpieczne jak chodzenie po linie. Włoch mógł co najwyżej pęknąć w pół. Ale chyba nie, bo panował nad tym przeginaniem. Zresztą specjalnie nie przesadzał.
Jego życie nie było w najmniejszym nawet niebezpieczeństwie.
Nie to co życie linoskoczka. Czuła to też maleńka włoska córeczka, bo w czasie kiedy ojciec wyginał się, ona beztrosko szczebiocząc, zbierała muszelki. Nie było tu żadnego napięcia, żadnej grozy. Panowała zupełnie inna atmosfera, aniżeli po drugiej stronie mojego namiotu.
O godzinie 10.00 obaj zapakowali swoje rodziny do samochodów i odjechali.
Inne tematy w dziale Rozmaitości