A więc trochę o Tharos.
Nie pamiętam już czy w Tharos byliśmy w środę, czy we wtorek.
To wielkie antyczne punicko-rzymskie miasto położone na krańcu półwyspu, gdzie - jak zwykle w takich miejscach na Sardynii - w wiekach średnich Pizańczycy, albo Genueńczycy postawili swoją kamienną wieżę. Na pewno to starożytne kamienie posłużyły im za budulec.
Samo Tharos przypominało widzianą wcześniej, równie starożytną Norę i też miało podobną historię. Najpierw punickie, potem fenickie, a na koniec rzymskie.
Ruin bardzo wiele, dobrze zachowane ulice ze starą kanalizacją, termy, domostwa, wejścia do sklepów czy kramów, teatr etc. Takie rzeczy widzieliśmy i w innych starożytnych miejscach. Nic nowego! Nas najbardziej interesował jednak fenicki tofet.
Tofet to świątynia, a raczej miejsce, w którym Fenicjanie składali w ofierze małe dzieci, mordując je po prostu. Potem zwłoki zabitych dzieci umieszczali w specjalnych glinianych naczyniach i zakopywali w pobliżu. Takich tofetów jest na Sardynii cztery. Jeden już widzieliśmy, zwiedzając Monte Sirat wraz z uroczą przewodniczką. Teraz w Tharos szukaliśmy następnego, lecz nie było to wcale łatwe.
Odeszliśmy na sam skraj stromego zbocza, gdzie turyści już nie docierają. Na folderze to wzgórze nazywało się Manu Muru i zarówno w czasach fenicko-punickich jak i w czasach rzymskich było nekropolią.
Zeszliśmy z wytyczonej trasy i wąską ścieżką doszliśmy do muru z czarnego kamienia o wyraźnie nuragicznej proweniencji. Przy murze znaleźliśmy porozbijane sarkofagi rzymskie. Mur półkoliście obejmował wzgórze i na jego drugim końcu ujrzeliśmy jakieś, zamurowane jasnymi kamieniami, wejście. To był właśnie tofet, ale widziany od tyłu. Zamurowali go Rzymianie.
Znów weszliśmy na wzgórze, aby obejrzeć fronton tego miejsca.
To dwa prostokątne kamienne bloki ułożone trójkątnie, gdzie podstawę trójkąta stanowiły inne bloki, ułożone już znacznie później, przez Rzymian. Wszędzie pełno porozrzucanych glinianych skorup. Zabrałem dwa ułomki - jeden ze śladem ornamentu, a drugi - to ucho dzbanka. Jest wysoce prawdopodobne, na granicy z pewnością - jak to zwykli pisać mądrzy sędziowie w swych niezwykle mądrych uzasadnieniach wyroków - że są to fragmenty naczynia, gdzie przed trzema tysiącami lat złożono zwłoki dziecka, które pobożni rodzice poświęcili bogom, aby przez swą śmierć pomogło zrealizować im jakieś doczesne, zapewne doniosłe, pragnienie.
Następnego dnia odwiedziliśmy muzeum w pobliskim Cabras, gdzie jako jedyni zwiedzający podziwialiśmy eksponaty wykopane właśnie w Tharos. Jak się okazało 90% wszystkich znalezisk odnaleziono właśnie przy tym zagubionym tofecie.
Nekropolie otoczone są jakąś dziwną ochroną, nigdy nie spisaną umową, milczącym porozumieniem pomiędzy cywilizacjami, kulturami i nacjami następującymi po sobie, że w tych miejscach na przestrzeni dziejów niszczy się, w miarę możliwości, najmniej.
Kamienie tofetu w Tharos przetrwały czasy rzymskie, pomimo że Rzymianie ostro i gwałtownie potępiali fenicki rytuał mordowania dzieci. Dołożono do nich tylko rzymskie sarkofagi, bo wzgórze Manu Muru także i w czasach rzymskich służyło za nekropolię. Te z kolei przetrwały późniejsze wieki średnie, choć z chrześcijańskiego punktu widzenia były przecież pozostałościami po czasach pogańskich.
Ten szacunek dla zmarłych, a może tylko obawa przed ich duchami, towarzyszy naszej cywilizacji, przez tysiąclecia.
W tym kontekście, urządzenie targowiska na żydowskim cmentarzu w Tykocinie jest czymś niesłychanym, absolutnym wyjątkiem i stawia pod znakiem zapytania w ogóle naszą przynależność do cywilizacji śródziemnomorskiej.
Jest po prostu znakiem barbarzyństwa.
Inne tematy w dziale Rozmaitości