Na Nisiros dotarliśmy po 1,5 godzinnej podróży promem. Natychmiast po jego opuszczeniu udało nam się trafić do pobliskiego – bo położonego w samym porcie - hoteliku o nazwie Tree Brothers, gdzie za głupie 18 E otrzymaliśmy mały, przytulny pokój z łazienką.
Niestety, okno z balkonem - a więc jedyny otwór tego pomieszczenia - wychodziło na ruchliwą, szczególnie w nocy, ulicę.
Grecy z chwilą zapadnięcia zmroku dostają absolutnego amoku na punkcie motoryzacji, ze szczególnym uwzględnieniem motorów, skuterów i wszelkiego rodzaju urządzeń dwukołowych wytwarzających dużo hałasu. Ruch na wyspie nie był wielki, bo i wyspa niewielka, ale wszystko co na niej hałasowało przetaczało się pod naszym oknem przez całą niemal noc.
Zasnąłem dopiero o 3 nad ranem
Zaraz po przyjeździe zwiedziliśmy Livadi, stare miasto etc. Kolacja w tawernie ukrytej w bocznej uliczce pośród drzew, tylko w towarzystwie mieszkańców Nisiros, którzy uchodzą w Grecji za wyjątkowo nieprzystępnych. Powodzi im się dobrze, bowiem czerpią dochody z eksploatacji pobliskiej wyspy Giali, skąd na cały świat wysyłają pumeks. Zażyczyliśmy sobie rybę, której nazwy niestety nie znam, lecz doskonałą. Po raz pierwszy na tej wyprawie zjadłem coś innego aniżeli pork souvlaki. No i oczywiście ratzina!
Po nieprzespanej nocy wypożyczyliśmy skuter za 14 E i zaczęliśmy zwiedzanie wyspy.
Nisiros w całości jest jednym wielkim wulkanem, z otoczoną wierzchołkami gór olbrzymią kalderą usytuowaną w samym centrum wyspy i z uśpionymi na jej dnie pięcioma kraterami.
Olbrzymi krater Stefanosoraz cztery pomniejsze ciągle dymią wydobywającymi się z wnętrza gazami o zapachu siarki.
To niesamowite uczucie kiedy oboje z Grażynką, zupełnie samotnie, spacerowaliśmy po dnie żółtego, bulgoczącego i dymiącego krateru o średnicy ca 300 m.
Jest to okrąg o ścianach głębokich na kilkadziesiąt metrów i równym, wygładzonym dnie, pokrytym siarkowym pyłem, gdzie pod nogami wręcz odczuwa się przelewającą pod spodem magmę.
Rozgrzewa ona powierzchnię, na której stawiamy stopy do takiej temperatury, że podeszwy butów stają się parzące. W różnych miejscach widać drobne szczeliny i pęknięcia, skąd wąską strużką wydobywa się gaz i para.
Kratery znajdują się na dnie kaldery – wyrwy o średnicy ca 5 km - otoczonej ze wszystkich stron wysokimi górami.
Odwiedziliśmy też pozostałe kratery, znacznie mniejsze, ale podobnie złowrogo dyszące.
Nisiros to zgodnie z legendą kawałek wyspy Kos, którym Posejdon rzucił w atakującego go, ziejącego ogniem, olbrzyma. Mimo, że wyspa w całości jest wulkanem i nie ma tutaj prawie żadnych plaż, a w szczególności plaż o białym piasku, to jest to wyspa zielona. Sama kaldera też nie jest czarna.
Jest wypełniona wypalonymi skałami białego koloru z lekkim odcieniem żółci.
Z dna wulkanu pojechaliśmy do wyniosłej wioski Nikiarozłożonej na szczytach gór, skąd rozpościera się widok z jednej strony na porażającą kalderę, a z drugiej na morze.
Skuter – znacznie silniejszy od tego z Tilos, bez problemu wywiózł nas na wysokość co najmniej 500 – 600 m ponad dno wulkanu.
Nikiato zasypiająca wioska, która zachowała swój grecki charakter. Nie ma tu w ogóle turystów, bo oni przyjeżdżają jedynie obejrzeć kratery i zaraz wracają z powrotem na swoje wycieczkowe statki, aby jeszcze przed 15.00 odpłynąć z wyspy.
Domki Nikiiobrosły masyw góry niczym muszle kamień. Na samym szczycie jest maleńki placyk spełniający rolę rynku. Pokryty choklakiąułożoną z płaskich, postawionych na sztorc kamyków, o wzorze nie figuratywnym, w kontrastach czarno-białych.
Przy placyku jest biały kościół, jakiś urząd, a pozostałą, większą część zajmuje tawerna ze stolikami na świeżym powietrzu.
Miejscowi wygodnie usadowieni na greckich plecionych krzesłach, pomalowanych oczywiście na niebiesko, grają w tę swoją grę, której nazwy niestety nie pamiętam. Przy sąsiednim stoliku siedzi starzejący się, otyły Niemiec z młodziutką i piękną grecką przewodniczką. No i my.
Wypiłem zimne piwo zapominając, że kieruję skuterem. Grażynka zażyczyła sobie frappę.
Weszliśmy do kościoła skąpanymi w słońcu kamiennymi schodami, by następnie schodkami wąskimi i białymi przecisnąć się do pomieszczeń klasztornych – przyjemnie chłodnych, lecz przesyconych specyficznym, słodkawym zapachem.
Jakaś kobieta, zapewne opiekunka klasztoru, poczęstowała nas porwanym na kęsy i rozłożonym na miedzianej tacy, białym chlebem. W pomieszczeniach klasztoru o drewnianych, zakurzonych podłogach, znajdowały się porozwieszane na ścianach ikony oraz stare przykurzone meble.Podobno tutaj ukryto przed Turkami całe złoto Dodekanezu.
Przemieszczaliśmy się po Nikiiwąskimi, krętymi uliczkami między starymi domami, z których część była nie zamieszkała od dawna i dawno już popadła w ruinę, a część dopiero teraz popadała w to samo. Ta część, którą zamieszkiwano, była jednak czysta i zadbana.
Z Nikiizjechaliśmy w dół krętą i o ostrym spadku drogą na czarną plażę. Nie zastaliśmy tam nikogo poza starym rybakiem. Plaża była czarna jak smoła ze skałami zastygłej lawy i kilkoma również czarnymi, zrujnowanymi domostwami. Wyglądała jak opuszczona i zdewastowana kotłownia. Nie zachęcała do kąpieli – więc nie wykąpaliśmy się!
Wdrapaliśmy się zatem naszym skuterem znów na wzgórze Nikiii stamtąd, już przyzwoitą, jak na greckie warunki drogą, dojechaliśmy do drugiej metropolii wyspy – miasteczka Emporio. Położone jest na przeciwległych do Nikiiszczytach gór otaczających kalderę. Jest ono jednak, w przeciwieństwie do Nikii, prawie w całości wyludnione.
Ujrzeliśmy tu pouczające widowisko mówiących ruin – ślady rzeźbionych portyków, schody prowadzące do nikąd, do nieistniejących pomieszczeń, okna otwarte na zawsze, wyblakłe kolory ścian, popękane, wysuszone na wiór drewno resztek podłóg i stropów.
Oglądaliśmy to wszystko w absolutnej ciszy, samotni w monotonii krzyku cykad. Dotarliśmy aż na sam szczyt wzgórza, który teraz zajmował odnowiony, lecz zamknięty, stary kościół, będący poprzednio niewątpliwie joanickim zamkiem. Rozpościerał się stamtąd wspaniały widok na kalderę i szmaragdowe morze.
Wchodząc po martwych, rozżarzonych słońcem kamiennych schodach przez moje stopy prześlizgnął się wąż, którego zauważyłem w ostatniej chwili.
Z wnętrza skał, na których posadowiona jest miejscowość Emporiowydobywa się gorące i wilgotne powietrze tworząc w piwnicach zrujnowanych domostw naturalne sauny. Byliśmy w takiej saunie przez ponad 10 min. – zdjęliśmy koszule i po chwili, po pierwszym termicznym szoku, nie czuliśmy już niczego nadzwyczajnego. Dopiero po wyjściu, pomimo że temperatura na zewnątrz zbliżała się do 40 stopni Celsjusza, odczuliśmy nagle i nieoczekiwanie orzeźwiający chłód.
Z Emporiokrętą drogą zjechaliśmy nad sam brzeg morza, by wybrzeżem, mijając małą wioskę Poli, dojechać na kraniec utwardzonej drogi, gdzie znaleźliśmy przyzwoitą plażę, o dziwo nie z czarnym, choć również i nie ze złocistym piaskiem. Jej kolor przechodził od czerni kamiennych drobin, poprzez czerwień wygładzonych morzem kamyków, aż do pstrokacizny jaskrawej bieli pojedynczych kamyczków – białych samotników.
Tutaj wreszcie wykąpaliśmy się, a woda była urzekająco ciepła!
Na sam koniec dnia wjechaliśmy na wzgórze Paleokastro,gdzie od ponad 2600 lat posadowiony jest potężny mur świątyni Zeusa , jak chcą tego przewodniki. Moim zdaniem nie są to ruiny jakiejś świątyni, lecz kamienny mur obronnego grodu, zupełnie podobnego do Myken czy Tyrynsu. Mur wykonano z ciosanego, precyzyjnie obrobionego, czarnego bazaltu.
Doskonale widoczny jest zamysł architekta, absolutnie perfekcyjna konstrukcja i wykonawstwo, milimetrowe dopasowanie olbrzymich, wielotonowych kamiennych brył o jednakowych, bądź podobnych rozmiarach – zważywszy fakt kiedy to było budowane – robi niesamowite wrażenie. To zabytek na miarę piramid!
I o dziwo, ta tytaniczna budowla jest w ogóle nieznana pośród starożytnych zabytków Grecji. A i na samej Nisiros mało kto o niej wie. Na miejscu nie zastaliśmy ani jednego człowieka.
Wieczór spędziliśmy skromnie, bo po opłaceniu noclegów i zakupieniu biletów na prom stwierdziliśmy raptem, że gotówki mamy na styk, bank jest już nieczynny, a bankomatów na Nisirosie w ogóle nie ma!!
Zjedliśmy więc niewielki posiłek w otoczeniu tubylczych Greków i milczących wymownie, bo głodnych, kotów.
Inne tematy w dziale Rozmaitości