niktt niktt
345
BLOG

Wyspa Agathonisi

niktt niktt Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 6

 

Od niedzieli jesteśmy na Agathonisi. Mieszkamy w samej chorze, w dość luksusowym apartamencie z widokiem na porcik, za jedyne 12 E za dobę.

Agathonisi to maleńka wyspa z setką mieszkańców i z jakąś dwudziestką turystów. Po tych trzech dniach pobytu wszystkich już znamy i wszyscy nas znają – mówimy sobie kalimeraalbo hallo.

Jest tu super !!!

Plaże praktycznie bezludne, czysto, dużo zieleni.

W poniedziałek byliśmy na północno-wschodnim cyplu, na znalezionej po wielu trudach mikroskopijnej plaży, do której zejście graniczyło z cudem.

Kamienne urwisko nad nią, poprzecinane było skrzącymi w słońcu żyłami kwarcytu, który przybierał niekiedy kształty stalaktytów lub stalagmitów. Nazbieraliśmy wiele tych kryształów o przeróżnym zabarwieniu i odcieniach, od kształtów ostro zakończonych sześcianów, aż do ostro krawędziastych iglic. Niestety, będziemy mogli zabrać ze sobą tylko maleńką część naszych zbiorów. Na razie układamy wszystko na tarasie, z niepokojem myśląc o chwili, gdy trzeba będzie wybierać – co zostawimy, a co pojedzie z nami dalej.

Na Agathonisi w ogóle nie spotyka się ludzi.

Wyspa jest górzysta, porośnięta w znakomitej części zielenią ostrych krzewów o przedziwnych, charakterystycznych dla Morza Śródziemnego kształtach, których liście są w różnym natężeniu intensywnie zielone i wydzielają mocne eteryczne zapachy.

Te zapachy odczuwa się szczególnie wieczorem i wczesnym rankiem, kiedy delikatna wilgoć chyłkiem  przenosi je do naszych nosów.

Na tle tej krzaczastej roślinności czasem pojawiają się drzewa  - zdziczałe oliwki, czy też wiekowe i nieludzko poskręcane, częściowo obumarłe dęby świętojańskie i inne, których nazw niestety nie znam. Drzewa jednak należą tutaj do rzadkości, dają cień, często żywią, więc są traktowane ze szczególną estymą. Figowce są zadbane, obsypane liśćmi i owocami, które w porze popołudniowej zbierają starzy mieszkańcy chory.

Sama chorateż jest zadbana, czysta i cicha, zupełnie bez komercyjnych naleciałości. Mieszkańcy życzliwi, skorzy do uśmiechu, otwarci. Bardzo dużo kotów, w tym cztery, które karmimy, bo są z nami zaprzyjaźnione.

Najpiękniejsza z nich to Szarytka, kotka o krótkiej popielatej sierści z lekkim odcieniem kawy z mlekiem, o przepięknych, głębokich oczach i niesamowitej gracji w ruchach i całym wyglądzie. Ma u nas szczególne względy, bo nie dość, że piękna i dystyngowana to jeszcze karmi dwoje małych kociąt. Widzimy to z wysokości naszego tarasu, kiedy już u nas najedzona pędzi pomiędzy niedawno posadzonymi krzewami winorośli do wąskiej szczeliny w murze aby wywołać małe. Wpatrujemy się oczarowani jej macierzyństwem, jak na rozgrzanej ziemi przykrytej odrobiną słomy kociaki zajmują się ssaniem Szarytki.

Dziś postanowiliśmy dojść na kraniec cypla – tam gdzie jeszcze do tej pory nie byliśmy.

Szliśmy najpierw ścieżką, która jednak szybko zanikła pośród kamieni i w gęstwinie kęp zieleni o ostrych kolcach i ostrym kolorycie. Ta strona wyspy, aczkolwiek piękna, okazała się całkowicie nieprzystępna z morza. Nie ma tu plaż, a góry pionowo schodzą wprost do wody. Za to widoki są porywające!

Wspięliśmy się na sam szczyt wzgórza, a dopiero stamtąd rozpościerał się widok!!!

Błękitna morska pustynia z rozrzuconymi gdzie niegdzie białymi skrzydłami żaglówek oraz ciemny, ponury i powalający kształt wyspy całą swą masą zwalający się w wodę, z zatokami, z zielonymi kępami krzaków i z wyrastającymi z rzadka na zboczu zdziczałymi postaciami powyginanych wiatrem oliwek.

Szliśmy trawersami to w górę, to w dół. Spoceni i wysuszani wiatrem w korytarzach powietrznych, jakie powstawały pomiędzy jednym brzegiem wyspy a drugim. Nie było żadnej ścieżki wydeptanej ludzką stopą – jedynie ścieżki kozie, które gdzieś się zaczynały i gdzieś bez sensu ginęły, aby pojawić się równie bez sensu w zupełnie innym miejscu.

Nie było śladu człowieka, a jedynie czerwona ziemia, kamienie i skały oraz krzewy ostre jak nóż, parzące jak rozżarzony węgiel i pysznie pachnące. W oddali widzieliśmy przemykające kozy, a na samym szczycie spotkaliśmy – o dziwo – kilka krów, które sprawiały wrażenie kompletnie zaskoczonych.

Sądziliśmy, iż za wzgórzem ujrzymy Mikrochorio– maleńką osadę widoczną z naszej chory.

Tak się jednak nie stało. Za wzgórzem ujrzeliśmy następne wzgórze!

Postanowiliśmy zejść trawersem (spadek góry był imponujący) do żlebu i stamtąd albo w prawo do znanej nam zatoki, albo w lewo w poszukiwaniu zagubionej Mikrochorii, która musiała przecież się znajdować za tym wyrosłym niespodziewanie wzgórzem, albo jeszcze za następnym.

Po zejściu do żlebu, który okazał się wąskim, porosłym gęsto zielonymi drzewami wąwozem wybraliśmy tę drugą wersję, skręciliśmy w lewo i dalej posuwaliśmy się głębokim korytem wyschniętej rzeki.

Cóż to była za droga!!

Szliśmy po wypłukanych kamieniach, obłych i jasnych, otoczeni bujną roślinnością i mimo, że wokół nie było ani kropli wody, poza tą znajdującą się w plastikowych butlach w naszych plecakach, to w wyobraźni widzieliśmy rzekę płynącą wartkim nurtem, widzieliśmy kaskady wodospadów, na których kamienie wchodziliśmy spoceni, lecz suchą stopą. Czuliśmy niemal jej chłód i wilgoć, słyszeliśmy jej szum.

Ani śladu człowieka - żadnych śladów, poza odchodami kóz.

Tą nieistniejącą rzeką szliśmy dość długo, aż dotarliśmy do miejsca, z którego usłyszeliśmy ludzki głos. To jakiś pastuch w całkowicie zakrytej krzewami prowizorycznej zagrodzie karmił trzodę – przemawiał do zwierząt uspakajając je i porządkując codzienny rytuał wieczornego karmienia.

Wtedy ujrzeliśmy drogę, co prowadziła do innej zagrody. Zobaczyliśmy tam starego Greka, który przywitał nas wieczornym „Kalispera”, bowiem słońce już zaszło.

Pnąc się dalej pod górę po kilkunastu minutach odnaleźliśmy wreszcie Mikrochorio.

To pięć, a może sześć pomalowanych na biało domków, z niebieskimi okiennicami i drzwiami, maleńkie platio o dumnej nazwie „25 marca”, jakiś przykryty ceratą stolik na pustej werandzie, kolorowe skrzynki poustawiane pod ścianą i sugerujące, że gdybyśmy poszukali, to może znaleźlibyśmy też sklep.

Lecz my poszliśmy dalej, jedynie pozdrawiając starą Greczynkę.


 

niktt
O mnie niktt

mam wątpliwości

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (6)

Inne tematy w dziale Rozmaitości