niktt niktt
823
BLOG

Apokalipsa na wyspie Patmos

niktt niktt Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 11

 

Wieczorem poszliśmy starą, kamienną drogą, zanikającą w miejscach gdzie krzyżuje się z nową szosą, do klasztoru świętego Jana na szczycie góry wznoszącej się ponad wyspą Patmos.

Droga jest tak samo stara jak klasztor, a on ma 900 lat. Zbudowana została z niedbale ułożonych kamieni, pełna rozpadlin i nierówności, wije się ostro pod górę. W niektórych miejscach opatrzona jest kamiennymi barierkami, zapewne ułożonymi w okresie znacznie późniejszym. Służyła licznym pielgrzymom i była jedynym sposobem dotarcia do klasztoru, który przez cały czas podchodzenia jest z tej drogi widoczny. Potężne mury fortecy, jak memento tkwią gdzieś w połowie drogi do niebios.

Wiadomym jest, że wielu pielgrzymów odbywało po tej starej drodze podróż na kolanach, zatem kamienny i niebotyczny klasztor widoczny przez tę bolesną wędrówkę stanowił dodatkową atrakcję, z punktu widzenia amatorów takiej religijnej turystyki.

W połowie wędrówki do klasztoru zatrzymaliśmy się przy grocie gdzie Jan Ewangelista miał rozmawiać z Bogiem doznając objawienia Apokalipsy. Usiedliśmy oboje z Grażynką na kamiennych schodkach prowadzących w głąb groty, która z uwagi na popołudniową porę była aktualnie zamknięta. Miało to trochę niesamowity posmak - w poświacie zachodzącego słońca, w ciszy i w samotności, siedząc dokładnie w miejscu gdzie przed blisko dwoma tysiącami lat została napisana Apokalipsa i wpatrując się w taki sam kształt wyspy jaki i wtedy rysował się w dole czytaliśmy najbardziej tajemniczy tekst biblijny.

Brrr – powiało metafizyką !!

Potem wspięliśmy się aż na sam szczyt, pod drzwi klasztoru zamkniętego o tej porze.

Klasztor pusty i cichy, imponujący kamiennym ogromem. Tajemnicze, ciemniejące z chwili na chwilę zaułki, jakieś pozamykane, zdawałoby się że przed wiekami, butwiejące drzwi, zamocowane w portalach z wyrytymi w kamieniu datami ich powstania. Jakieś widniejące na tle granatowiejącego nieba kamienne zarysy dzwonniczek, z dzwonami i dzwoneczkami. Wszystko spowite watą ciszy z przemykającymi się co chwila kotami, z błyskami kolorowych bugenwilli, pojawiającymi za zakrętem zaułków.

Tego jak wygląda to w całości średniowieczne miasteczko, usytuowane u stóp olbrzymiego masywu klasztoru św. Jana zatopione w półmroku, ożywiane jedynie skąpym oświetleniem stylowych lamp na ścianach domów, z zupełnie pustymi ulicami, kiedy słychać tylko odgłosy własnych kroków i gdy co chwila zza węgła pojawia się sylwetka umykającego kota – tego po prostu nie sposób opisać.

Stare zaułki, schodki, podcienia, tajemne przejścia, gdzie wchodząc schylamy głowę i tak pochyleni widzimy jedynie ciemność i ledwie majaczącą w głębi kamienną czeluść chodnika – to wszystko nabiera innego, nierealnego i nie osadzonego w żadnym czasie, wymiaru.

I koty, koty pojawiające się co chwila w różnych miejscach, nie umykające, nie strachliwe, lecz przekonane o tym, że tak naprawdę to tylko one są tutaj od zawsze.

Koty różnej maści, niczym duchy przeszłości znikają w głębokich jeziorach ciemności.

Pozamykane drzwi ozdobione kołatkami, pozamykane i zatrzaśnięte okiennice. Niekiedy przez otwarte okno na piętrze można dostrzec kasetonowy sufit z ciemnego, renesansowego drewna ze zwisającym pająkiem żyrandola rozpostartym niczym motyl w gablocie.

Wszystko nierealne, jakby obok, jakby gdzieś ze snu czy czyjejś opowieści, podczas której wyobrażamy sobie to co słyszymy, ale dobrze wiemy, że rzeczywistość jest przecież inna.

Wiał lekki wiatr, gdzieś dziecięce śmiechy rozsypywały się po kamieniach wąskich uliczek. Jakaś spóźniona francuska wycieczka melodyjnym gwarem komponowała się z atmosferą tego miejsca, z atmosferą niczyich głosów i ciszy, kończącego się lata i nadchodzącej jesieni, namacalnej teraźniejszości i dotykalnej przeszłości, rzeczywistości i metafizyki.

Bo nad tym wszystkim, gdzieś w domyśle, ledwie wyczuwalnie ciąży wizja Apokalipsy, wielkiej biblijnej metafory, ze świata wizji, nierealności, ze styku z naszym światem.

Nie wiem na ile i w jaki sposób wierzą w jej słowa pielgrzymi przybywający licznie w to miejsce. Na pewno turyści traktują rzecz raczej ciekawostkowo.

Ale przecież w istocie świat realny przeplata się ze światem nierealnym, tak jak świat żywych ze światem zmarłych. Żyjemy, lecz nie jesteśmy autonomiczni, bowiem zostaliśmy stworzeni przez cywilizację, kulturę, przez religię etc.

Stanowimy ogniwo w niekończącym się łańcuchu, będąc jednoczesnie i skutkiem, i przyczyną. 

Nie znamy i nie poznamy sensu.

Musi być zatem jakaś metafizyka w naszym realnym świecie, którą instynktownie wyczuwamy, każdy na inny, swoisty niekiedy sposób.

Są miejsca gdzie tę metafizyczną przestrzeń napełnia więcej treści. I takim miejscem jest na pewno wyspa Patmos. Takim miejscem w naszych wędrówkach była też Delos. Takim miejscem jest też Jerozolima.

Nie wiemy do końca i na pewno, czy w tej właśnie jaskini na wyspie Patmos Jan rozmawiał z Bogiem, tak jak nie wiemy czy w ogóle Bóg istnieje.

Podobnie nie wiemy czy pod tą lub podobną palmą nad małym jeziorkiem, które teraz jest jedynie drobnym skrawkiem zieleni na maleńkiej wyspie Delos Leto naprawdę powiła Apollina i Artemidę.

Ale w jedno i w drugie miliony ludzi wierzyło lub wierzy.

Dało to asumpt sztuce, kulturze, literaturze etc – wpłynęło na nas tak mocno, że nie zdajemy sobie z tego nawet sprawy.


 

niktt
O mnie niktt

mam wątpliwości

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (11)

Inne tematy w dziale Rozmaitości