Upalny dzień na Lipsi.
Słońce grzeje wyjątkowo ostro, bo jesteśmy bardziej niż dotąd wysunięci na południe. Spędziliśmy ten dzień na pieszej wędrówce. Mieliśmy co prawda zamiar wypożyczyć skuter, ale stwierdziliśmy, że wyspa jest tak mała, iż objechalibyśmy ją w dwie godziny i jutro należałoby stąd odpływać.
Bez sensu!
Wybraliśmy się zatem piechotą w górę wyspy, z zamiarem dojścia do zagrody pustelnika, który zawiaduje podobno jedynym źródłem na wyspie.
Przy pieszej wędrówce więcej się dostrzega, czuje się więcej zapachów, widzi się więcej szczegółów, a epizody lepiej zapadają w pamięć.
Droga, choć asfaltowa była pusta. Czasem, raz na 20 minut, przejeżdżał jakiś skuter z parą jadącą na plażę. Piaszczyste plaże uchodzą w Grecji za najpiękniejsze – lecz jakością piasku daleko im do plaż bałtyckich.
Po 30 minutach doszliśmy do takiej piaszczystej plaży z pływającymi w przybrzeżnej wodzie kaczkami. Płycizna ciągnęła się w głąb zatoki, a wszędzie był żółty, lekko przybrudzony piasek. Kąpało się trochę ludzi, no i pływały te śmieszne kaczki. Wykąpaliśmy się też, trochę pooglądaliśmy otoczenie i poszliśmy dalej przed siebie. Asfalt się skończył – szliśmy więc teraz drogą szutrową, która wiodła pomiędzy wzgórzami. Co chwila pojawiały się kozy.
Na Lipsi każda koza ma na szyi przywieszony dzwonek o innym brzmieniu. Gdy pomiędzy kozami, z jakiegoś powodu, następuje poruszenie dzwonki tworzą na zboczach gór przedziwną muzykę. Początkowo, kiedy po raz pierwszy usłyszałem te dźwięki pomyślałem, że zamontowano w pobliżu jakieś, poruszane wiatrem brzęczyki. Lecz to były kozy.
Wczesnym rankiem i wczesnym wieczorem, gdy wszystkie kozy z Lipsi idą na pastwisko, bądź gdy z tego pastwiska wracają, dźwięki dzwonków uwieszonych na kozich szyjach niosą się po całej wyspie.
Lipsi jest w ogóle wrażliwa na dźwięki. Od samego rana dzwony kościelnego carillonu co godzina wygrywają inną melodię. Wraz z wiatrem, jak żagiel płynie ona przez zatokę.
Grażynka nauczyła się na pamięć melodii granej o godzinie 9.00
Na końcu drogi niestety nie było żadnej plaży – była tam kompletna pustka z jednym, jedynym rybakiem próbującym coś złowić na skomplikowany system haczyków, żyłek i spławików.
Rybak nieufnie spoglądał na Grażynkę, gdyż ta, nie widząc go wcześniej, wdała się w głośne rozmowy z kozami tzn. beczała jak one i czekała na odzew.
Rybak wziął więc ją za idiotkę, kto wie czy bezpieczną!
Wczorajszej nocy były na Lipsi burze.
Cała wysepka wyglądała więc jak dotknięta kataklizmem.
Wszędzie ślady ulewy. Ołowiane chmury wciąż włóczyły się nisko grożąc ponownie potopem, a niespójny tłumek turystów spoglądał z niepokojem to w niebo, to znów w wąski przesmyk pomiędzy wyspami wypatrując, czy może coś jednak przypłynie z Samos, Patmos albo z Leros.
Burze to zjawisko szczególne o tej porze roku.
Najpierw morze wzburzyło się lekko, a niebo powoli pokrywało się ciężkimi chmurami. A potem nagle poprzez cały nieboskłon, niczym pęknięcia w szklanej tafli, przelatywały groźne błyskawice. Pomimo zmroku wszystko stawało się jasne. I port, i wyspa Lipsi, i wszystkie dookoła wyspy.
Morze odbijało światło błyskawic dodając trudne do opisania efekty. Towarzyszył im szarpiący deszcz i świszczący wiatr, co targał markizami, wyginał maszty i dramatycznie kołysał łodziami i jachtami w porcie.
Wiatr przelatywał przez nasz hotelowy pokój jak przez ażurowy przystanek tramwajowy, a deszcz wślizgiwał się do wnętrza przez szpary w niedomkniętych okiennicach.
Na całej wyspie wyłączono światło.
I wtedy nagle, gdzieś około północy, do portu Lipsi wpłynął, smagany wiatrem i deszczem, rzęsiście oświetlony prom Kalimnos. Jego wpłynięcie, jak i po kilkunastu minutach odpłynięcie, miało wymiar zdarzenia nadprzyrodzonego. Zatrzymał się tylko kilkanaście minut, a kiedy zniknął poczuliśmy się na tej zagubionej na rozszalałym morzu wyspie, tak bardzo samotni jak nigdy dotąd – dużo bardziej samotni, niż przed jego przypłynięciem.
Można by się zastanawiać czy widzieliśmy go naprawdę, czy też był tylko takim samym nierzeczywistym zjawiskiem jak pojawiające się i znikające na ciemnej kopule nieba błyskawice. Smagany wichrem pusty port, mokre kamienie nabrzeża i ciemności panujące wokół – wszystko mówiło, że promu Kalimnosna maleńkiej Lipsi w ogóle nie było.
Bo na Lipsi od zapadnięcia zmroku nie było światła.
Ludzie jak ćmy zmierzali w kierunku jedynej, oświetlonej własnym generatorem, tawerny. Wszystkie stoliki zostały tam oczywiście zajęte, a do niektórych nawet przysiadano się pomimo tego, iż nie jest to w ogóle praktykowane wśród Anglików, których na Lipsi jest zatrzęsienie. W tawernie, w której rozsiadły się przede wszystkim załogi jachtów, co schroniły sie tu przed burzą, piliśmy w nadmiarze wino, bratając się niezależnie od narodowości i wprawiając w stan lekkiego upojenia alkoholowego.
Wszyscy tak robili, poza Anglikami. Bo Anglicy nie pili i nie rozmawiali z nikim.
Zresztą i tak nikt ich by nie zrozumiał.
Nie wiedzieć czemu Anglicy ukochali sobie tę właśnie wyspę.
I to oni spowodowali, iż na Lipsi panują iście wiktoriańskie obyczaje – nie spotykane zupełnie na innych wyspach. Z żalem trzeba powiedzieć, że nie uświadczysz tutaj kobiety opalającej się bez stanika.
Chociaż może to i dobrze, bo Angielki nie są zbyt - delikatnie mówiąc - urodziwe.
Dlatego Anglicy na wakacjach mało się śmieją, są bardzo poważni i skupieni nad tym co robią.
Nie są nie sympatyczni, lecz trudno byłoby powiedzieć, że są szczególnie sympatyczni.
No i nie mówią po angielsku, co stwarza pewne problemy w porozumieniu się z nimi.
Między sobą porozumiewają się w jakimś dziwnym narzeczu wplatając angielskie słówka.
Z Grekami, ze Skandynawami, z Niemcami, no w ogóle ze wszystkimi można bez trudu dogadać się po angielsku - a z Anglikami nie można.
Bardzo śmiesznie się ubierają, kilkukrotnie w ciągu dnia przebierając się. Za każdym razem śmieszniej. Na ich tle inne nacje wydają się być pełne luzu, a ich kobiety piękne i pociągające.
Podejrzewam, że Bóg ukarał Anglików za ich odejście od katolicyzmu i postawienie na czele kościoła tego mordercy Henryka VIII. Anglicy dzielnie walczą o przetrwanie i starają się współżyć ze swymi, pozbawionymi urody kobietami, w nadziei, że w końcu los się do nich uśmiechnie. Ja jednak obawiam się, że sprawy mają się raczej beznadziejnie.
Inne tematy w dziale Rozmaitości