niktt niktt
988
BLOG

Trudna droga na najpiękniejszą plażę Europy

niktt niktt Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 10

 Postanowiliśmy pojechać na plażę.

Lecz nie na jakąś zwykłą, ogólnie dostępną plażę, ale na super plażę, na plażę o której piszą w przewodnikach, że jest to najpiękniejsza plaża w Europie!!

A na Sardynii - to już na pewno.

Najpierw długo szukaliśmy wjazdu, bo to jest rezerwat. Kiedy wreszcie go odnaleźliśmy, to przy kasie okazało się, że choć za głupie 10 E można tam nawet wjechać samochodem, to jednak, aby móc kupić w tej cenie bilet i wjechać, należy być na liście tych, co wcześniej zarezerwowali sobie miejsce. Nas oczywiście na tej liście nie było.

Możemy - i owszem - zapisać się, nawet zrobi nam pani dużą grzeczność i nieco nas przesunie do przodu w terminie wjazdu, ale i tak do rezerwatu będziemy mogli dostać się dopiero w przyszły poniedziałek. O, co to, to nie!

Nas w przyszły poniedziałek już tutaj nie będzie.

A na piechotę, bez samochodu - czy my możemy wejść do rezerwatu na piechotę?

Na piechotę to możecie wejść nawet teraz i to za darmo! - odpowiedziała miła pani w kasie.

No to super!!

Ale na plażę jest 5 km w jedną stronę!

This is very long way.- powiedziała pani.

Dla nas to pikuś! - odpowiedzieliśmy pani. Po angielsku to zabrzmiało mniej więcej tak - It's a peak ush for us.

Co to dla nas głupie 5 km w jedną stronę? Ostatecznie w lipcu przeszliśmy brzegiem Bałtyku aż 100 km - nadmorskim piachem i w upale wcale nie mniejszym niż tutaj.

Ruszyliśmy więc w drogę przez las piniowy, a potem eukaliptusowy, a w końcu obeszliśmy też wielkie jezioro. Szliśmy leśną drogą raz pod górę, raz z góry. Mijały nas samochody, które miały szczęście zarezerwować sobie wcześniej możliwość przejazdu.

Lecz my mieliśmy to w nosie - spokojnie, popijając wodę Żywiec, bo spiekota była niemiłosierna, szliśmy raźnym marszem na najpiękniejszą plażę Europy, a już na pewno Sardynii.

W końcu dotarliśmy na miejsce. Plaża rzeczywiście nieziemskiej urody - ludzi, dzięki reglamentacji, średnio dużo, a nawet mało, żadnej infrastruktury, a za to krystaliczna woda koloru szmaragdowego, złoty piasek i jasnobrązowe, obłe skałki.

Warto było tu przejść te 5 km, warto też będzie przejść drugie 5 km z powrotem. Jezioro, które obeszliśmy połączone z morzem niezbyt szerokim kanałem, który oddziela plażę publiczną od tej najpiękniejszej. Jednak ludzie z publicznej i tak ten kanał pokonują w bród, przenosząc rzeczy wysoko ponad głowami. Ponieważ dno kanału jest kamieniste, a kamienie oślizgłe, co jakiś czas ktoś wywraca się razem ze wszystkimi swoimi klamotami.

Woda w kanale - niekanale przeźroczysta i słona, o wyraźnym zapachu siarki.

Postanowiliśmy obejść wszystkie dostępne plaże, do których był reglamentowany dojazd.

Każda okazała się nieco inna, oddzielone jedna od drugiej pierścieniami brązowych skałek. Wszędzie trochę ludzi, ale bez przesady. Na białym piasku, pośród intensywnej zieleni brzegów i na tle szmaragdowego morza - jak malarskie kontrapunkty rysowały się kolorowe parasole. Wyglądały tak jakby ktoś je specjalnie poustawiał, aby podkreślić piękno krajobrazu.

Z jednej z ostatnich plaż - tutaj nazywają je oazis, określając dodatkowo numerami - postanowiliśmy wracać. Dochodziła godzina 16.00, a jak nas poinformowano przy wejściu, rezerwat jest zamykany o godzinie 17.00.

Gdy weszliśmy na naszą szutrową drogę okazało się, że dodatkowo musimy obejść wyschnięte słone jezioro. Na jego środku usadowiły się mewy - siedziały nieruchomo, zastygłe w jednej pozie i tak jakoś wrosły w krajobraz, że początkowo pomyślałem, że są to zbielałe od soli kamienie. Dopiero kiedy wszedłem z aparatem fotograficznym na jasną przestrzeń wysuszonej niecki, w jednej chwili, jak na komendę, podniosły zaniepokojone głowy. Wyglądały tak jak te małe Japoneczki, widziane przez nas tydzień temu w mieście wież - San Gimignano.

Siedząc tam w restauracji nad dwiema lazzaniamizauważyliśmy grupę, może z trzydziestu Japonek. Nagle wszystkie obróciły swoje czarne główki w naszą stronę, uniosły je nieco w górę, przystawiły do oczu malutkie, srebrne aparaciki, skierowały je w jedno miejsce i jednocześnie zrobiły zdjęcie. Każda z osobna, ale wszystkie razem. Odbyło się to bezgłośnie, pantomimicznie. A potem wszystkie jednocześnie odwróciły się na pięcie i szczebiocząc, zniknęły zza zakrętem.

Podobnie zachowały się skamieniałe mewy na uśpionym, słonym jeziorze, przy plaży Barbbaros. Podniosły szare główki, przechyliły je w jedną stronę i koniec!

Nic się nie stało! Niczego nie uczyniły.

Nie miały, jak tamte Japoneczki, srebrnych aparacików.

To ja miałem srebrny aparacik.

To ja tym aparacikiem zrobiłem im zdjęcie, a potem zniknąłem za zakrętem szutrowej drogi.

Przez to piękne słone jezioro musieliśmy nadłożyć dodatkowo co najmniej 2 km, więc do przejścia mieliśmy w sumie 7 km. Zdążyliśmy jednak na czas. Zresztą wątpię, aby rzeczywiście bramę zamykano o 17.00, bo na plaży pozostało jeszcze wielu plażowiczów, którzy na pewno nie wrócili na 17.00.

Idąc przez rezerwat zauważyliśmy latające nad głowami samoloty i helikoptery z wielkimi pojemnikami z wodą. W okolicy był pożar! Nawet dostrzegliśmy dym.

Okazało się, że droga do campingu jest zamknięta i trzeba czekać. Policja kierowała ruchem, przepuszczając tylko samochody jadące do drogi bocznej. Staliśmy tam około 30 minut. Potem pozwolono wszystkim odjechać, ale tylko po skręceniu w tę boczną drogę. Jednak kiedy powiedziałem policjantowi, że my na camping Il Golfoprzepuszczono nas bez problemu, bo to jest tuż, tuż. Jako jedyni zatem wjechaliśmy w strefę zagrożenia. Nad nami burczały samoloty, wszystkie drogi były zamknięte, samochody stały na poboczach, dym gryzł w oczy - a my tymczasem prościutko na camping Il Golfo.

Zaraz zrobiliśmy sobie polskie flaczki, na deser budyń z czekoladką w środku, a wszystko popiliśmy cudnym czerwonym winkiem.

Trzeba zachować spokój mimo wszystko, zwłaszcza jeżeli to nie nasz camping płonie!

Chciałbym jeszcze opisać San Gimignano- miasto wież - średniowieczny Manhatan, a szczególnie chciałbym opisać niezwykle smakowite freski w katedrze.

Te freski nie mają sobie równych chyba w całej Toskanii. A jeżeli w całej Toskanii, to i na całym świecie. Naprawdę, pokazanie w XIV wieku całkiem obnażonego z pijaństwa Noego w otoczeniu przerażonych bliskich, albo przedstawienie grzechów obżarstwa czy rozpusty, w sposób nawet dzisiaj szokujący - to w pruderyjnej, średniowiecznej Europie rzecz zupełnie i absolutnie niebywała!

niktt
O mnie niktt

mam wątpliwości

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (10)

Inne tematy w dziale Rozmaitości