niktt niktt
353
BLOG

Ostatnie dni na Cykladach

niktt niktt Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 3

 

14 września 2001 r. Amorgos godz. 22.15

Wczoraj promem  Skopielitis Express  (znów Skopielitis) przedostaliśmy się z  Shinoussyna  Amorgos. Na Shinoussę  Skopielitisprzypłynął punktualnie, a wypłynął z niej nawet 5 minut przed czasem.

Podróż początkowo przebiegała spokojnie i słonecznie.

Zawinęliśmy na  Kufonissi, która wydała się nam zbyt komercyjna i zbyt kurortowa, choć ładna.

Dalsza droga w kierunku Donoussywiodła w ten sposób, iż mieliśmy przez cały czas boczny wiatr. Promem zaczęło mocno kołysać, a fale tak silnie rozpryskiwały się o burty, że poczęły zalewać podróżnych na pokładzie. Już pisałem, że prom  Skopielitis Expressto niewielki stateczek zabierający na pokład kilka zaledwie samochodów i nie więcej jak stu pasażerów.

Sytuacja najpierw wszystkich śmieszyła, później ludzie nieco spoważnieli, a na koniec zaczęli po prostu rzygać. Wpierw dzieci z płaczem na rękach rodziców, potem co bardziej delikatne panienki, które wychodziły na pokład niby dla zaczerpnięcia powietrza, aby po chwili już bez żadnych ceregieli rzygać przez burtę jak stare marynarki.

Po dopłynięciu do  Donoussy, a wydawało się, że podróż na nią trwa wieki, obsługa promu wężem z wodą i szczotkami zmyła pokład, bo śmierdziało tak piekielnie, że aż w oczy szczypało pomimo wiatru. My z Grażynką znieśliśmy wszystko dobrze – żadne nie rzygało, a nawet wręcz przeciwnie - kołysaliśmy się wraz z promem z uśmiechem na ustach.

Dziś zwiedzaliśmy Amorgospo uzyskaniu pieniędzy z euroczeku, bo tu jest jeden jedyny bankomat i do tego zepsuty.

Zwiedzanie zaczęliśmy od obejrzenia klasztoru przyczepionego do skał – chyba jest tylko jeden taki klasztor na świecie. Przypomina wyglądem i usytuowaniem  Meteory.

Wdrapaliśmy się tam stromymi schodami wykutymi w skale, których oczywiście, kiedy klasztor jeszcze funkcjonował wcale nie było. W jego wnętrzu dostaliśmy w nagrodę kieliszek jakiegoś trunku dość podłej jakości i po cukiereczku. Dobre i to!

Klasztor, jak większość klasztorów w Grecji zbudowany jest wokół legendy ikony, która tak tu, jak na  Paros, czy Tinosotoczona jest czcią podobną do oddawanej obrazowi Matki Boskiej Częstochowskiej.

Następnie piechotą, pod górę ale szosą, dotarliśmy do chory, która podobnie jak wiele chor na wyspach jest uroczym zakątkiem, pełnym zakamarków, sklepików, tawern, kawiarni. Nie jest jeszcze specjalnie skomercjalizowana, choć wystarczająco aby uznać ją za zadbaną i by podobała się wszystkim. Powałęsaliśmy się trochę, wypiliśmy kawę i poszliśmy dalej piechotą 4 km zakolami w dół do  Agia Anna– maleńkiej plaży wciśniętej między skały, gdzie jeszcze zdążyliśmy się wykąpać. Woda miła, choć mętna, dno kamieniste, dużo rybek, które skrzyły się w promieniach szybko kryjącego się za górą słońca. Kiedy ostatecznie znikło wszystko natychmiast stało się groźne, wietrzne i nieprzyjazne. Ubraliśmy się więc szybko i autobusem tą pełną agrafek drogą wróciliśmy do  Katapoli– portu w którym mieszkamy. Kupiliśmy w agencji bilety i jutro skoro świt, o 6.15 rano odpływamy na  Naxos, aby stamtąd złapać prom na  Therę.

Naxosbędzie 13 wyspą na naszej trasie.

Amorgosjest wyjątkowo groźną, nieprzystępną wyspą. Zapełniona skałami, które tworzą stromy i urwisty brzeg na niemal całej długości wybrzeża. Ale to piękna wyspa.

Jest bardzo modna (tak przynajmniej piszą w przewodnikach) szczególnie wśród Francuzów.

To tutaj nakręcono kultowy francuski film  „Wielki Błękit”. Jest to widoczne w  Katapoli, gdzie w kawiarni o takiej samej jak film nazwie pokazywany jest on w kółko, przez 24 godziny na dobę.

W innych tawernach i kawiarniach wystawione są oczywiście również telewizory, lecz tam wciąż są pokazywane tragiczne obrazy z NY.


 

16 września 2001 r. na promie Itaka, który właśnie odpływa, godz. 13.00

Wczoraj wstaliśmy o 5.00 aby zdążyć na 6.15 na prom na  Naxos. Było jeszcze ciemno, kiedy spakowani, po wypiciu porannej kawy, z plecakami na grzbiecie, niczym dwie kaczuszki - gęsiego, udaliśmy się uśpionym nabrzeżem  Katapolina przystań.

Tam już czekało kilku równie niewyspanych podróżnych.

Słońce jak piłka wyskoczyło zza góry, lecz dopiero na promie Grażynka zdołała je sfotografować.

Prom przypłynął na  Amorgosz lekka spóźniony. Zasiedliśmy w luksusowym salonie (było jeszcze chłodno) i wypiliśmy drugą poranną kawę.

Po chwili, wraz ze wschodem słońca, wszystko zaczęło nabierać rzeczywistych kształtów, mijane wyspy prawdziwych odcieni uzależnionych od odległości od naszego promu i usytuowania na morzu względem słońca.

Stawały się łagodne jak kotki, dawały się bez problemu zidentyfikować, prawie pogłaskać po swych skalistych grzbietach.

W drodze na Naxospłynęliśmy naszym poprzednim śladem – odwiedziliśmy zatem znów  Kufonissi, ShinoussęIraklię. Ominęliśmy tylko Donoussę– tę krnąbrną samotnicę, która dzikością przypomina Shinoussę, lecz pozostaje zawsze w oddaleniu zarówno od innych  Wysp Dalekichjak i od  Naxos.

Donoussaniczym najmniej kochane dziecko musi radzić sobie sama. Zdarzało się bowiem, że nawet promy ją omijały.

Na Naxosprzybiliśmy o czasie tj. około godz. 10.00.

Bez problemu znaleźliśmy w  acomodation officepokój w hotelu  Oceanis, tuż obok przystani. Pokój taki sobie, ale mamy tu przecież być tylko jedną noc. Sam budynek przypominał nieco narożne domy budowane w XIX wieku we Francji, w których pokoje umieszczone w narożniku mają kształt trapezu czy nawet trójkąta. Tak było i z naszym pokojem w hotelu  Oceanis.

Naxosto wyspa o pięknym porcie, ze świątynią na maleńkiej wysepce wewnątrz zatoki i portąw niedokończonej świątyni Apollina na drugiej małej wysepce, połączonej groblą z samą  Naxos. Ładna starówka, chora z wyraźnymi wpływami weneckimi, z zamkiem zwanym  kastrona wzgórzu i ciekawą romańską katedrą na samym szczycie.

Zwiedziliśmy muzeum archeologiczne z największymi zbiorami sztuki cykladzkiej - zupełnie odmiennego kierunku w sztuce antycznej, z charakterystycznymi ludzikami z kamienia o płaskich, kanciastych głowach.

Przy okazji dowiedzieliśmy się o drugim Naxosusytułowanym na Sycylii– koloni starożytnego Naxosz Cykladi miejscu skąd Grecy kolonizowali całą Sycylię, budując  SyrakuzyAgrigentoczy Gelo. Niektóre eksponaty pochodziły z naszych ukochanych Wysp Dalekich– z Donoussywłaśnie, z  Kufonissii z Keros.

Keros– to dość duża jak na  Wyspy Dalekiewyspa, w ogóle nie zamieszkała. Prowadzone są tam jedynie prace archeologiczne. Ale można tam dopłynąć kaiki z Kufonissi.

To ewentualnie przyszłość.

Połaziliśmy po starówce, zaglądaliśmy do sklepów niczego nie kupując, aż w końcu zasiedliśmy w kawiarni z telewizorem, gdzie popijając nesscafe obejrzeliśmy w CNN świeże wiadomości z NY.

O 18.00 poszliśmy wykąpać się w starym porcie, gdzie utworzono specjalne przyjazne miejsce dla kąpieli na łuku grobli prowadzącej na wyspę z wielką bramą świątyni Apollina, wykładając wszystko kamieniami i budując schodki oraz specjalne zejścia do morza.

Pływaliśmy w zachodzącym słońcu, nad nami górowały ruiny świątyni z potężnym kamiennym portalem, skądś dopływały dźwięki muzyki. Woda była spokojna, jak to zwykle bywa tuż przed zachodem. W oddali rysowało się zamglone  Paros, gdzie coś musiało płonąć, bo po szczyty gór snuła się wstęga dymu.

Płynęliśmy lecąc w przestrzeni wody w kierunku światła jak motyle i wpatrując się w czerwoną kulę słońca opadającego właśnie poza linię horyzontu.

Tak nam mijał 15 września 2001r. - jedyny dzień spędzony na  Naxos– największej wyspie  Cyklad, której poświęciliśmy stanowczo zbyt mało czasu, a więc musimy tu jeszcze wrócić!

Wieczorem poszliśmy do tawerny o nazwie dość powszechnej na  CykladachMeltemi”.

Zjedliśmy po swordfishz grila oraz wypiliśmy, chyba po raz ostatni, ratzinę– wino z dodatkiem żywicy, nadającej mu specyficzny, nieco cierpki smak. Noc piękna, ale nie tak piękna jak na Shinoussie, gdzie cisza i gwiazdy potrafiły każdego uwieść.

Doskonale oboje spaliśmy, a ja obudziłem się ze śmiechem.

Rano po zapakowaniu się poszliśmy na śniadanie do tawerny i spokojnie czekaliśmy na prom Itaka należący do Towarzystwa Żeglugowego Blue Star.

Prom Itaka– to ostatni, dziewiętnasty prom jakim płyniemy w naszej wędrówce po  Cykladach. Nazwa odpowiednia do charakteru wyprawy na jaką się porwaliśmy, chociaż my nie błądziliśmy.

Nie błądziliśmy, lecz nie mieliśmy też ustalonego wcześniej planu i zwiedzanie naszych trzynastu wysp, a w zasadzie kolejność ich zwiedzania podejmowaliśmy ad hoc.

Siedzę teraz na promie Itaka przy białym stoliku, po obu stronach statku odpływają w dal wyspy, te które odwiedziliśmy, i te których odwiedzić nie zdołaliśmy.

Grażynka co chwila dobiega do burty statku pokrzykując „O, mijamy Iraklię” albo „Popatrz, zaraz będziemy widzieć Sikinos”, aby po chwili z żalem skonstatować, że w tym roku już jej niestety nie zobaczymy.

Płynąc, jesteśmy świadkami jak nasza wyprawa na naszych oczach, w sensie dosłownym odpływa w przeszłość, aby w końcu stać się tylko pięknym wspomnieniem.

Materialnych dowodów, że tutaj byliśmy mamy niewiele. Trochę zdjęć i trochę kamieni z wysp, które szczególnie ukochaliśmy. Dołączą do kamieni z innych miejsc, których jest pełno w naszym domu. Po latach nikt nie będzie potrafił określić ani ich tożsamości, ani miejsca ich pochodzenia. Za godzinę powinniśmy przybić do brzegów Santorini, skąd przed miesiącem startowaliśmy na naszą włóczęgę. Jutro rano planujemy odwiedzić Akrotiri– starożytne wykopaliska, które zostawiliśmy sobie na deser.

A wieczorem o 19.30 odlatujemy do Berlina.


 

niktt
O mnie niktt

mam wątpliwości

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (3)

Inne tematy w dziale Rozmaitości