Rankiem postanowiliśmy zwiedzić południe wyspy i zobaczyć znajdujące się tam plaże.
Szliśmy więc brzegiem morza, który wznosił się coraz wyżej przemieniając się w brzeg skalny. W pewnym momencie natrafiliśmy na wysoki, kamienny mur z pięknym stylowym gołębnikiem w narożniku. Zrobiliśmy zdjęcie i skierowaliśmy się wzdłuż tego muru po jego zewnętrznej stronie. Ścieżka początkowo bezpieczna, powoli przekształciła się w wąziutką ścieżynkę balansującą na krawędzi skał. Nagle urywała się i w tym miejscu zaniknął także mur, bowiem w dole kipiało morze, a skała miała wymiar urwiska, więc jakikolwiek mur był tu niepotrzebny.
Skręciliśmy w lewo widząc w murze pokaźną wyrwę i w ten sposób weszliśmy na teren przedziwnej posiadłości. Od razu natrafiliśmy na wielką tablicę informacyjną z narysowanym przerażającym psem rasy owczarek niemiecki wściekły!!!
Później potwierdziło się to co do joty.
Wewnątrz trwała budowa, lecz i to co budowano, a budowano nie wiadomo co - wyglądało imponująco.
Wyłożone kamieniami tarasy tworzyły jakiś gigantyczny talerz, o którym początkowo sądziliśmy, że to antyczny teatr. Nie był to jednak teatr, lecz waterproof- czyli kolosalny wodospad.
Wszędzie wokół panowała absolutna pustka. Wkraczaliśmy coraz dalej i dalej, i co krok natrafialiśmy na jakieś marmurowe ławki, na prywatny kościół w stylu greckim, na kamienne tarasy obsadzone winoroślami. Było też widać w oddali kilka domów, spośród których jeden wydawał się bardziej przyjazny, bo chyba zamieszkały. Stały przed nim dwa samochody typu jeep.
Nieco zaniepokojeni zobaczyliśmy dużego psa, który szedł naszym tropem, ale po chwili zaniechał pogoni.
Przed nami rysował się natomiast piękny, skalisty cypel, który niemal dotykał bezludnej wysepki Ofidoussy, a przesmyk oddzielający obie wyspy nie miał więcej niż 100 metrów.
Rozebraliśmy się i do wody. Grażyna kąpała się nieco dłużej, a kiedy ja już siedziałem na skalistym brzegu, nagle i nieoczekiwanie pojawił się cholernie elegancki, ubrany na biało facet z psem rasy zapowiadanej na ostrzegających tablicach i z lornetką w garści.
Zapytał po angielsku gdzie stoi nasza łódź ?
Po szybkim założeniu spodenek (nie chciałem tracić na powadze w przypadku jakiegoś niepotrzebnego konfliktu) odpowiedziałem grzecznie, iż przyszliśmy tutaj brzegiem, więc nie mamy żadnej łodzi. Pokazałem mu też na naszej mapie ksero kupionej od Grisposa za całe 300 Drh trasę naszej wędrówki z chory.
W tym właśnie momencie nagusieńka Grażynka, ubrana tylko w plastikowe buty do kąpieli i pływackie okularki niczym Wenus zaczęła wynurzać się z wody i natychmiast została zaatakowana przez psa rasy owczarek niemiecki – wściekły (wilczur).
Nie zdążyłem nawet powołać się na mapę Grisposa i przedstawić dowodu z dokumentu na okoliczność, iż cypel nie został wedle mapy sprywatyzowany i prowadzi przezeń publiczna ścieżka wydeptana przez kozy, kiedy facet po zobaczeniu gołej Grażyny stwierdził lakonicznie „OK - fine!”, przywołał psa i poszedł sobie.
Z tej radości, że nas nie wygnano i nie pogryziono jeszcze raz wykąpaliśmy się, a ja nawet dopłynąłem do maleńkiej Ofidoussy, stawiając na niej stopę pomimo, że przesmyk szarpany był silnym prądem wód przelewających się to z jednej strony obu wysp, to z drugiej.
Ponieważ widzieliśmy różne dziwne miejsca na tej posiadłości, gdzie zapewne zainstalowano kamery, więc poczuliśmy się nieco nieswojo. Postanowiliśmy ewakuować się stąd.
Ubraliśmy się zatem, zapakowaliśmy nasze rzeczy i zaczęliśmy wchodzić na wzniesienie na cyplu. Skały były tu niespotykane, bo bazaltowe w kolorze czarnym, poprzetykane białymi żyłami kwarcytów. Na szczycie zaczęliśmy się rozglądać i dostrzegliśmy w dole małą uroczą plażę obsadzoną eukaliptusami, gdzie do każdego z drzew osobno doprowadzono słodką wodę. Na tej plaży zainstalowano ekskluzywne prysznice – błyszczały świeżym niklem, złotymi okuciami, a gretingi pod nimi wykonane zostały z wysokogatunkowego drewna. Wyglądało to na prywatną plażę, bo w Grecji na plażach publicznych aż takich luksusów nie ma. Plaża była oczywiście kompletnie pusta.
Trzymając się mapy Grisposa za 300 Drh jedna odbitka ksero, pewni swego - szczególnie po „OK” tego białego faceta - zdecydowanym krokiem udaliśmy się w kierunku tej prywatnej plaży, bo bardzo lubimy luksusy. Niestety, nagle znów pojawił się ten biały facet w jeepie wrangler i nienaganną angielszczyzną zaprosił nas do środka, proponując wywiezienie z tego terenu, bo mogą nas psy rozszarpać.
Skorzystaliśmy z tej propozycji skwapliwie, bo zaczęła nam już trochę doskwierać ta niejasna sytuacja, gdzie granica pomiędzy prywatnym a publicznym była zupełnie płynna, a na tej płynności żerowały psy rasy owczarek niemiecki-wściekły!
Inne tematy w dziale Rozmaitości