Jutro ma się zacząć proces wytoczony Jarosławowi Markowi Rymkiewiczowi przez Agorę. Nie chodzi o Agorę sp. z o.o., tylko, za przeproszeniem wszystkich zainteresowanych - o S.A. Agora sp. z o.o. zajmuje się usuwaniem nieczystości, czego o Agorze S.A. na pewno nie napiszę.
Wielkie rzeczy – ktoś powie – Agora wszak nie pierwszy raz walczy w ten sposób o zachowanie swego wizerunku, czy też, jak się to w tym wypadku żartobliwie określa, o „dobre imię”.
I może to nawet nie jest takie złe? Bo przypominam sobie inną historię, która zaczęła się też w marcu, ale 1878 roku.
Przyjechał wtedy do Warszawy znany adwokat i literat, Włodzimierz Spasowicz, by wygłosić dwa odczyty o Wincentym Polu, poecie, którego utwory, dziś prawie zapomniane, wtedy cieszyły się ogromną popularnością. To, co mówił pan Spasowicz, szczególnie w trakcie drugiego odczytu, wywołało niemal powszechne oburzenie. „Niemal” – bo grupka studentów oklaskiwała każdą kpinę, każde szyderstwo rzucane przez prelegenta. W grupce tej szczególnie wyróżniał się Stanisław Mendelson, późniejszy sekretarz Fryderyka Engelsa, a także współzałożyciel i ideolog Polskiej Partii Socjalistycznej.
Recenzje, które pojawiły się w prasie, nie były oczywiście zbyt przychylne dla autora odczytów. Pomimo wymuszonej przez istnienie rosyjskiej cenzury łagodności, pan Spasowicz, rzecznik pojednania rosyjsko-polskiego, został skrytykowany w niemal wszystkich pismach. Dość łagodnie obszedł się z nim naczelny „Nowin”, ale w tym samym tygodniku pisał także Bolesław Prus:
“(…) kiedy p. Spasowiczrzucił słówko, że Pol był tylko znakomitym antykwarjuszem, nie zaś historykiem, stojące z boku stadko młodzieży uderzyło brawo. Ten wybuch cielęcej wesołośd był tak niestosowny i dziwny, że ludzie rozsądni do dziś nie mogą zrozumieć powodu, dlaczego podobał im się tak wyraz antykwarjusz i dlaczego np. nie dali brawa po wyrazie wszakże, albo ponieważ. Tajemnicze zjawisko, dowodzące nie tyle pomieszania pojęć, ile raczej klepek, nie dobrze widać zlepionych.
I dalej:
„Osoby, kształcące swoje umysły w zakładach naukowych, uczynią dobrze, gdy zdań ludzi poważnych nie będą stawiać na wysokości piruetu, wykonanego przez baletnicę, a widzianego z paradyzu. Dobrze też uczynią, gdy na uroczystej prelekcji, na której 'krytyk druzgocze jedną z wybitniejszych dotychczas postaci i kiedy tysiące serc smutek ściska, zechcą zachować się inaczej, niż na "Orfeuszu w piekle". W razie przeciwnym będziemy się domyślali, że w młodzieży tej, która przecie naszą przyszłość stanowi, zamarło uczucie i nie zakiełkował rozsądek".
Postępowa młodzież poczuła się obrażona i postanowiła zażądać od pisarza przeprosin, lub honorowej satysfakcji, czyli pojedynku. Pan Aleksander Głowacki, który sam za młodu był żołnierzem powstania, nie miał jednak zamiaru strzelać się z młodzieńcami.
Trzeba Mendelsonowi i jego towarzyszom przyznać, że nie wysłali pozwu do sądu. Załatwili sprawę inaczej – wracającego wieczorem do domu Prusa otoczyli zbiorowo na placu Grzybowskim, prawie pod jego domem i rękoma studenta Sawickiego „wyrównali rachunki”.
Prus zeznał na policji, że to była pomyłka i że żadnych pretensji nie zgłasza. Do końca życia odczuwał lęk przed otwartą przestrzenią, nie mógł patrzeć w okno, bał się szczególnie mostów. Jeśli zobaczycie odlaną z brązu figurę pisarza siedzącego w Nałęczowie na ławeczce, pamiętajcie, że bezskutecznie próbował tam się wyleczyć z choroby, która zniszczyła mu ostatnie ćwierć wieku życia.
Jest zatem różnica. Rymkiewicza nie pobito.
Jest też być może druga – Sawicki został potępiony przez niebiorących udziału w napaści studentów-socjalistów i poproszono go, by i osobistych kontaktów z nimi nie śmiał utrzymywać. A ja śmiem podejrzewać, że dziś zostałby „celebrytą”, czy gwiazdą mediów (nie do końca odróżniam), a może i posłem.
Inne tematy w dziale Rozmaitości