Wiemy już wszystko - wyjaśnił to pan Deresz:
to Jarosław Kaczyński zadzwonił w odpowiedniej chwili do brata, krzyknął w słuchawkę "londuj dziadó" i wtedy wybuchł napełniony trotylem, przywiezionym z Afganistanu, prezydencki telefon.
Dalej wszystko poszło już tak, jak opisał pan profesor Artymowicz: wybuch telefonu złamał brzozę, ta uderzyła w skrzydło i dalej było już tylko gorzej - wiadomo nie od dziś, jak kończą się beczki smoleńskie.
Nie lubię braku wychowania. Nawet gdy kogoś obrażam, to staram się to robić grzecznie.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka