
Pierwszy album zespołu The Beatles. Nagrywano go w całości (nie licząc wykorzystanych singli) w jeden dzień 11 lutego 1963 roku (niezbędnych dogrywek dokonano 25 lutego). Album został wydany 22 marca 1963 (PMC 1202), wersja stereo 26 kwietnia (PCS 3042), choć owo „stereo” jest dość problematyczne i można je potraktować raczej jako ciekawostkę. Od maja płyta utrzymywała się na szczycie brytyjskiej listy sprzedaży przez 30 tygodni!

A
1. I Saw Her Standing There
2. Misery
3. Anna (Go to Him)
4. Chains
5. Boys
6. Ask Me Why
7. Please Please Me |
B
1. Love Me Do
2. P.S. I Love You
3. Baby It's You
4. Do You Want to Know a Secret
5. A Taste of Honey
6. There's a Place
7. Twist and Shout |
Co ciekawe „Please Please Me” jest jedynym LP, gdzie produkty spółki kompozytorskiej pospisywane są jako „McCartney-Lennon”. Okładka przedstawia czwórkę na klatce schodowej budynku EMI w Londynie. Autorem (klasycznego dziś) zdjęcia jest fotograf Angus McBean.
Przez jakiś czas istniał nawet pomysł, by nagrać płytę koncertową w Cavern, ale koniec końców wygodniej było „przenieść” zespół do studia. Dziś może dziwić tempo nagrań: Nagraliśmy płytę w 12 godzin, bo wytwórnia nie miała zamiaru wydawać na to ani grosza więcej (John). Jeśli pamięć mnie nie myli, zaczęliśmy kolo południa, skończyliśmy o północy. Znaliśmy dobrze piosenki, bo był to materiał, z którym jeździliśmy po kraju. Dlatego mogliśmy po prostu wejść do studia i z biegu je nagrać (Ringo).
Materiał na krążku jest pewnym kompromisem między potrzebą zacytowania amerykańskich produkcji, mających zapewnić konieczną przebojowość a propozycjami własnej twórczości. Pomimo, że w Anglii album brzmiał niezwykle świeżo (co spowodowało niebywały sukces komercyjny), z dzisiejszego punktu widzenia może być odbierany jako popowa wata z kilkoma naprawdę dobrymi rodzynkami, do których należała choćby piosenka tytułowa. Wyboru piosenek dokonywał producent George Martin – wybrał co wybrał, widocznie też był zwolennikiem tezy, że ze rock'n'roll – muzyka zespołów z gitarami – już umarł. Posłuchajmy jednak owych „rodzynków”.
I Saw Her Standing There
1, 2, 3, 4… kawałek zaczyna się oczywiście charakterystycznym „koncertowym” odliczaniem, potem mamy rock’n’roll w najlepszym wydaniu. Poziomem nie odbiega od kompozycji Chuck'a Berry'ego czy Carla Perkinsa. Co więcej autorowi, czyli Paulowi, udało się wlać nowe życie w starą formę (te chórki!), co nie jest łatwe, gdy skojarzymy, że jak ktoś chce nagrać coś, co mógłby nazwać rock’n’rollem, to wychodzi mu zwykle wariacja na temat „Johnny B. Goode”. A skoro mowa o naśladownictwach, to bas Paula w „I Saw Her Standing There” jest identyczny jak w „I'm Talking About You” Berry'ego z 1961 r. Zagrałem dokładnie te same dźwięki co on i wszystko pasowało doskonale do naszej piosenki.
The Beatles - I Saw Her Standing There
W środku…
…płyty znajdziemy kilka ciekawych momentów. Przede wszystkim pierwotnie wykonywaną przez żeński chórek The Shirelles, piosenkę „Boys”. Tu wyśpiewaną przez Ringa jako siarczysty rock’n’roll. Nikomu wtedy nie przeszkadzało, że Ringo powtarzał w refrenie „I talk about boys”, coż… Co ciekawe wcześniej u Beatlesów „Boys” śpiewał też perkusista czyli Pete Best, a w „Rory Storm and the Hurricanes” właśnie Ringo, gdzie czasami „wspomagała” go Cilla Black, występująca gościnnie z tą grupą.
Na tle obcych kompozycji, całkiem zgrabnie brzmi „Do You Want to Know a Secret?” Johna, który popełnił tę balladę, choć śpiewa ją George. W pewnym sensie to też coś w rodzaju „covera”, bo wcześniej wykonywał ją Billy J. Kramer – jeden z podopiecznych Epsteina – dzięki niej wdrapał się na 2 miejsce na angielskich listach.
Pod koniec tempo zostanie nieco podkręcone, przez „There's A Place” Johna, które było inspirowane dokonaniami wykonawców ze sławnej wytwórni Motown: To była moja próba w rodzaju Motown – czarnej muzyki. Żwawe granie, choć tekst nieco smutny, to dobra przygrywka do wielkiego finału.
Twist And Shout
Kiedy sesja dochodziła do końca, przystąpiono do nagrywania ostatniej piosenki, która wyjątkowo sprawdzała się na koncertach czyli kompozycji Phila Medley'a i Berta Russell'a „Twist and Shout”. Przez cały dzień, w trakcie nagrań, zaziębiony Lennon katował gardło papierosami i miętowymi cukierkami. No i wystarczyło jedno podejście, by nagrać tę żywiołową wersję – zresztą na więcej razy gardło Johna mogło nie zezwolić.
The Isley Brothers - Twist and Shout
The Beatles - Twist and Shout
Ciekawe jest porównanie do wykonania oryginalnego: niby nutki takie same, ale całość jakże inna. Widać, że już teraz chłopcy przeszli daleką drogę i na wiele ich stać. W powszechnym odbiorze mamy tu coś nowego: zamiast sterylnego zgrania głosów i dążenia do perfekcji, zespół postawił na ekspresję i spontaniczność. Nie musi być równo, byle było z czadem, mówiąc bardziej współczesnym językiem. Ten sposób interpretacji: pół-śpiewany pół-krzyczany, wytyczył nowe standardy w europejskiej muzyce rozrywkowej.
Według mnie cover wszechczasów.

Inne tematy w dziale Kultura