
Jakoś tak ogólnie panowała opinia, szczególnie pielęgnowana przez fanów obu zespołów, że Stonesi i Beatlesi się nie lubią. Opinia całkiem nieprawdziwa, bo obie grupy często wspomagały się wzajemnie przy różnych okazjach.
Zespół Micka Jegera, Keitha Richards'a i Briana Jones'a powstał w roku 1962. Od początku muzycy mieli mocno określony profil muzyczny – rythm'n'blues. Ich kariera początkowo jest mocno związana z Beatelsami. Już pierwsze nagrania dla wytwórni Decca (10 maja 1963), mogły być możliwe, nie tylko dzięki zabiegom menadżera Andrew Oldhama, ale również rekomendacji Georga Harrisona. To ta sama Decca, która odrzuciła półtora roku wcześniej Beatlesów, wydaje singiel „Come On”.

I Wanna Be Your Man
Wspomniany singiel doszedł do 18 miejsca na listach przebojów, a więc było tak sobie. Następny miał być lepszy. I tu do akcji wkracza zaprzyjaźniona kapela z Liverpoolu. Jak chce legenda, razu pewnego Oldham spotkał w okolicy Piccadilly Johna i Paula. Od razu zaproponował, by napisali coś dla jego podopiecznych. Lennon rzucił od niechcenia Tak się składa, że przypadkiem mamy właśnie wolny przebój. Wtedy menadżer zaciągnął ich na próbę Stonesów. Tam zagrali zwrotkę i refren, po czym poprosili o chwilę przerwy, wyszli na chwilę i po powrocie dośpiewali resztę. Szpanerskie tempo w jakim piosenka została skomponowana zrobiło spore wrażenie na londyńskich kolegach. Kawałek nazywał się „I Wanna Be Your Man”, i o dziwo na swój sposób ma stonesowki charakter.
Singiel ukazał się 1 listopada i spotkał się z ciepłym przyjęciem – doszedł do pierwszej dziesiątki brytyjskich list przebojów. Lepiej od debiutu, ale na wielkie przeboje w Anglii przyjdzie im poczekać jeszcze rok, a w Stanach jeszcze dwa lata.
Piosenka została nagrana również przez Beatlesów i śpiewa ją Ringo. Można sobie porównać obie wersje. Z całą sympatią dla obu kapel, trzeba sobie powiedzieć, że pracy było przed nimi jeszcze sporo. Szczególnie jeśli chodzi o aranżację.
The Rolling Stones - I Wanna Be Your Man
The Beatles - I Wanna Be Your Man
Kontrast
Wbrew obiegowym opiniom, The Rolling Stones, było zjawiskiem w jakiejś mierze, zawdzięczające swój byt odpowiedniej produkcji. Wspomniany menadżer, Andrew Oldham był nie tylko świetnym organizatorem, ale również sprytnym twórcą wizerunku grupy. Już w 1964 roku The Rolling Stones całkowicie zmienili swój image. Wzbudzali kontrowersje z powodu ich ekstrawaganckiego zachowania na scenie, porzucili garnitury i zapuścili długie włosy. Wkrótce koncerty stały się niezwykle żywiołowe i to obu stronach estrady: do stałego elementu występów należało na przykład wdzieranie się fanów na scenę i wynoszenie ich stamtąd przez ochronę. Widzowie mogli mieć wrażenie uczestnictwa w jakiejś niezłej zadymie.
Menadżer rozpropagował image zgodny z samospełniającym się proroctwem o złej muzyce rock'n'rollowej. Pogląd taki lansowały amerykańskie media w latach 50-tych, by zniszczyć nowy kierunek „zagrażający” młodemu pokoleniu. Działania Oldhama dotyczące wizerunku posunęły się wręcz do formalnego usunięcia ze składu zespołu klawiszowca Iana Stewart'a. Nie pasował do wizji „niegrzecznego” bandu, choć ten grał z nimi dalej do 1983 roku, tyle że „w drugiej linii”.
Jednym z takich pomysłów było przeciwstawienie swoich „niegrzecznych” chłopców „grzecznym” Beatlesom. Dla szerokiej rzeszy fanów, to ci drudzy grają „prawdziwą” korzenną muzykę pochodzącą w prostej linii od czarnych pionierów rythm'n'bluesa, a nie pop-rockową papkę dla mas. Ale z drugiej strony, gdyby Stonesi nie zaproponowali niczego nowego i oryginalnego, taki „czarny” PR nie na wiele by się zdał. A tak, już rok, dwa lata później będą „walczyć” z Beatlesami jak „równy z równym”. Dla porównania ich pierwszy numer jeden na wyspach:
The Rolling Stones - It's All Over Now
Inne tematy w dziale Kultura