
Beatlesi popularniejsi od Jezusa
Na początku sierpnia miało się zacząć trzecie tourne po Stanach. Kiedy Beatelsi przygotowywali się do wyjazdu, za oceanem zaczęła się anty-kampania, która postawiła pod znakiem zapytania te plany.
Poszło o artykuł, którego udzielił Lennon 4 marca dla „The Evening Standard”. Opowiadał o rozmaitych rzeczach, między innymi zahaczył o sprawy religii. No i nasz domorosły intelektualista powiedział: Chrześcijaństwo minie. Skurczy się i zaniknie. Mam rację i jestem o tym przekonany. Jesteśmy dzisiaj popularniejsi od Jezusa. Nie wiem co pierwsze minie – rock'n'roll czy chrześcijaństwo. Jezus był w porządku, ale jego uczniowie tępi i przeciętni. Pomimo, że początkowo niewiele osób zwróciło na ten wywiad uwagę, była to bomba z opóźnionym zapłonem.
31 lipca następuje przedruk słów Lennona o chrześcijaństwie w młodzieżowym piśmie „Datebook”. Dalej wypadki potoczyły się już lawinowo. Środowiska konserwatywne zaczęły nawoływać do bojkotu zespołu, Beatlesi mieli stanowić zagrożenie dla amerykańskiej młodzieży.
Wiele rozgłośni radiowych, szczególnie na w stanach południowych, przestało nadawać piosenki zespołu, co więcej nawoływali do niszczenia płyt i kupionych wcześniej beatlesowskich gadżetów. Organizowany były spotkania, gdzie rozpalano ogniska i wrzucano do nich plakaty czy płyty[1].

To były niedobre informacje dla Epsteina. Planował trasę mającą przynieść kolejne zyski, a całkiem prawdopodobne wydawało się powtórzenie scenariusz filipińskiego! 6 sierpnia Brian leci do USA sprawdzić, czy amerykańscy partnerzy nie wycofują się z wcześniejszych ustaleń.
11 sierpnia 1966 po wylądowaniu w Chicago, John musiał się tłumaczyć ze swoich słów. Przypuszczam, że gdybym powiedział, że telewizja jest popularniejsza od Jezusa, to nie miałbym z tym kłopotów, ale tak się stało, że rozmawiając z przyjacielem użyłem słowa „Beatles” w sensie ogólnym, nie chodziło mi, że ja tak myślę, chodziło o takich Beatlesów jakimi widzą nas inni ludzie. Powiedziałem tylko, że „oni” mają większy wpływ na młodzież i inne rzeczy niż ktokolwiek, włączając w to Jezusa. Ale sposób w jaki to powiedziałem był niewłaściwy. Na prośbę o komentarz do postawy młodzieży „Lubię Beatlesów bardziej od Jezusa” Lennon rzekł: Pierwotnie wskazałem na ten fakt w odniesieniu do Anglii: Że więcej znaczyliśmy dla dzieciaków, o tego co zrobił Jezus, czy od religii w tym czasie. Nie atakowałem ani nie poniżałem. Mówiłem to jako fakt i jest to w większym stopniu prawdą w Anglii niż tutaj. Nie mówiłem, że jesteśmy lepsi czy więksi od Jezusa Chrystusa jako człowieka czy Boga kimkolwiek by był. Powiedziałem tylko to, co powiedziałem i nie miałem racji. Albo zostało niewłaściwie odebrane. To wszystko. Kiedy reporterzy spytali się o przeprosiny, John odrzekł między innymi: Przepraszam, mówię to poważnie. Nigdy nie sądziłem, że będzie to czymś paskudnie antyreligijnym. Przepraszam, jeśli to was zadowoli.
Jak pisałem, w Europie wynurzenia Lennona nie zrobiły większego wrażenia. Ale Ameryka to nie Europa. Od tej pory dla wielu, szczególnie amerykańskich, duchownych zespół staje się „dyżurnym” straszakiem. Później doszukiwano się na przykład wpływów satanistycznych w „Stg. Peppers” – jedną z postaci na okładce jest satanista, szarlatan i magik Aleister Crowley, który miał być również tytułowym szefem orkiestry. Gruntownie przeszukiwano wszelkie nagrania w nadziei, że znajdą się tam jakieś wezwania do złych mocy, najlepiej puszczone od tyłu.
W całej sprawie zabrakło chyba rozsądku, jaki wykazał anglikański biskup Montrealu Kenneth Maguire, złośliwie acz dowcipnie komentując całą sprawę: Nie zdziwiłbym się, gdyby The Beatles byli faktycznie bardziej popularni od Jezusa. W jedynym rankingu popularności owych czasów Jezus przegrał nawet z Barabaszem.[2]
Tournee
Przeprosiny przeprosinami, ale mleko już się rozlało. Zaczęła się medialna nagonka, mająca odstraszyć fanów od swojego ukochanej grupy. Dowodzono, że sprzedaż 50 tysięcy biletów, gdy stadion mieści 65 tysięcy jest oznaką upadku grupy. „Beatlesi się kończą” grzmiały stacje radiowe mające już doświadczenie w grzebaniu rocka pod koniec lat 50-tych.
19 sierpnia podczas występu w Memphis wrzucono na scenę petardę co poważnie wystraszyło członków zespołu. To właśnie przed tym koncertem ujawniły się bojówki Ku Klux Klan[3] grożące śmiercią Beatlesom. To nowość, bo do tej pory starano się zapewnić bezpieczeństwo strzegąc chłopaków przed fanami, a nie zabójcami.
Atmosfera nie była sprzyjająca – do jednego z hoteli wkroczyła policja, powołując się na przepisy, według których w nocy w hotelu powinni przebywać jedynie zameldowani goście: „wypłoszono” jedną z fanek, która imprezowała sobie w najlepsze z jednym z Beatlesów. Odwołano koncert w Cincinnati ze względu na ulewną burzę – organizator nie chciał uwzględnić, że nie powinno się w takich warunkach grać na gitarach podłączonych do prądu. Koncert co prawda przełożono na następny dzień, ale spowodowało to spiętrzenie zajęć. Dawał o sobie znać chaos i słabe przygotowanie występów. Na ich przedostatnim koncercie w Los Angeles, policja pobiła nastolatkę – o beztroską zabawę było coraz trudniej.

29 sierpnia w „Candlestick Park” w San Francisco odbywa się ostatni koncert tej trasy – trwa nieco ponad pół godziny. Przedstawienie trwało dłużej, bo jako „rozgrzewacze” w czasie amerykańskiej tourne występowali The Ronettes and The Cyrkle. Jak się później okazało, był to ostatni koncert Beatlesów w ogóle.
Naprawdę koniec?
Trzeba było skończyć z występami przed publicznością. Czułem, że jest to już mechaniczne, rzemieślnicze odrabianie naszych kawałków powiedział John. Dużo w tym racji, choć pewnie to nie jedyna przyczyna. Na podjęcie takiej decyzji wpłynęła też wygoda zespołu. Chłopcy zamiast tłuc się po świecie, woleli korzystać z zarobionych pieniędzy czy eksperymentować w studiu. Po drugie poziom jaki uzyskiwali w studiu nie miał nic wspólnego z możliwościami jakie dawał mizerny sprzęt na koncertach. Nie wiadomo, czy rok później, kiedy technika „podciągnęła się” nieco, też zdecydowaliby się na zmaknięcie w studiu.
Zagrali ponad 1000 koncertów. W następnym roku Sid Bernstein spotka się z Brianem i zaoferuje milion dolarów za występ Beatlesów na „Shea Stadium”. Beatlesi mieli jednak lepszy pomysł na rok 1967.
[1] Palenie płyt w naszym kręgu kulturowym jednoznacznie (i źle) kojarzy się z paleniem książek, ale ja raczej porównałbym płyty pop do gazet niż książek. To w dużej mierze produkty „jednorazowego użytku”. Zgrana, niemodna czy zapomniana płyta, bez żalu ląduje w śmietniku.
[2] Pozwolę sobie jeszcze zacytować felieton znanego amerykańskiego satyryka Arta Buchwalda, zamieszczony w „Herald Tribune”, a znaleziony na niezawodnym forum http://beatles.kielce.com.pl

Jako praworządny Amerykanin i człowiek bogobojny doznałem szoku przeczytawszy, iż jeden z Beatlesów John Lennon powiedział w wywiadzie: Jesteśmy popularniejsi od Chrystusa…
Najpierw poczułem się głęboko sfrustrowany: „Jakże, byle Anglik śmiał porównać rock and rolla z chrześcijaństwem?" Nie ochłonąłem jeszcze z wrażenia, gdy usłyszałem w dzienniku telewizyjnym, iż na znak protestu każdy powinien spalić podobizny i płyty Beatlesów.
– Co robisz? – zawołało dziecko.
– Mam zamiar to spalić – odpowiedziałem.
– Dlaczego?
– Ponieważ oni mówią przeciwko religii i nie mam zamiaru tego tolerować.
– Ale to moje zdjęcia i moje płyty – zaprotestowała.
– Ale moja odpowiedzialność za twoje zgorszenie. Skoro nie możemy spalić Johna Lennona, spalmy jego nagrania. Jako symbol.
Dziecko pobiegło po matkę.
– Z Beatlesami koniec – oświadczyłem.
– Zwariowałeś – zawołała żona – Czemu niszczysz płyty naszego dziecka?
– Bo nie znoszę bezbożności.
– Przecież John Lennon prostował, że zacytowano go bez kontekstu. Powiedział, że nie miał zamiaru obrażać niczyich uczuć.
– Oni wszyscy tak mówią. Ale dostaną za swoje! Będzie taki ogień, że hej! Beatlesi spłoną do cna.
Kobiety próbowały mnie powstrzymać, lecz z płytami pod pachą i z zapałkami w kieszeni udałem się na podwórko.
– Trzymajcie się z dala – powiedziałem – Nie chciałbym nikogo zranić.
Widząc co się święci, przybiegły dzieci z sąsiedztwa.
– Ojciec chce spalić Beatlesów – biadała moja córka. Dzieci zaczęły jej wtórować.
– Wszyscy jesteście komunistami – krzyknąłem ku nim. Po czym podłożyłem zapałkę pod pierwszą płytę. Ale ku memu przerażeniu płyta nie chciała się palić ! Nawet się nie zajęła ! Spróbowałem więc zapalniczką. Bez rezultatu.
Na podwórku rozległ się śmiech.
Zapaliłem więc gazetę, myśląc, że duży płomień pomoże. Nic. Cały patos i godność tego publicznego stosu spełzł na niczym, gdy dzieci zaczęły się tarzać po trawie z radości. Moja żona aż płakała ze śmiechu. Rzuciłem płyty z wściekłością i poszedłem do domu.
W godzinę później, gdy z pokoju mojej córki dochodziły dźwięki przeboju Beatlesów „I Want To Hold Your Hand”, pomyślałem sobie, że jutro kupię książkę Lennona. Znacznie bowiem łatwiej palić książki niż płyty.

[3] I choć dziś, może nam się wydawać, że powojenni KKK to śmieszni faceci okutani w białe prześcieradła i snujący mrzonki o minionych czasach, to w 1966 roku organizacja ta miała jeszcze szerokie wpływy. Były miejsca, gdzie znaczyła więcej od lokalnego szeryfa czy sędziego. Zresztą na południu ów sędzia mógł jak najbardziej członkiem KKK. Dla ścisłości trzeba jednak dodać, że były to ostatnie chwile „świetności” Klanu. Dwa lata wcześniej prezydent Lyndon Johnson wydał zdecydowaną walkę tej organizacji. Posłuszne FBI, nie zawsze stosując legalne sposoby, doprowadziło do upadku i marginalizacji Klanu już w 1967 roku.
Inne tematy w dziale Kultura