Zajtenberg Zajtenberg
421
BLOG

White Album – LP (42)

Zajtenberg Zajtenberg Kultura Obserwuj notkę 1

the beatles - 42

Album zatytułowany „The Beatles” ukazał się 22 listopada nakładem firmy „Apple”, w Stanach nastąpiło to 3 dni później.

Po wydaniu „Pieprza” można było spodziewać się kolejnego kamienia milowego muzyki rockowej, a powstało wydawnictwo bardzo nierówne – obok rzeczy rewelacyjnych są również pomyłki. George Martin chciał z tego wybrać materiał na jeden krążek, chłopcy jednak uparli się na album dwupłytowy. Fani cieszyli się, że dostali „podwójną” dawkę muzyki, krytycy raczej byli bardziej oszczędni w swych ocenach.

OKŁADKA

A   
1. Back in the USSR
2. Dear Prudence
3. Glass Onion
4. Ob-La-Di, Ob-La-Da
5. Wild Honey Pie
6. The Continuing Story of Bungalow Bill
7. While My Guitar Gently Weeps
8. Happiness Is a Warm Gun
 

    B
1. Martha My Dear
2. I'm So Tired
3. Blackbird
4. Piggies
5. Rocky Raccoon
6. Don't Pass Me By
7. Why Don't We Do It in the Road?  
8. I Will
9. Julia
C   
1. Birthday
2. Yer Blues
3. Mother Nature's Son
4. Everybody's Got Something to
 Hide Except Me and My Monkey
5. Sexy Sadie
6. Helter Skelter
    D
1. Revolution 1
2. Honey Pie
3. Savoy Truffle
4. Cry Baby Cry
5. Revolution 9
6. Good Night
 

Niezależnie od marudzenia krytyków, album, podobnie jak pilotujący go singiel, pokonał wszelką konkurencję po obu stronach Wielkiej Wody. Warto zwrócić też uwagę, na oryginalny projekt okładki: Oprócz wytłoczonej nazwy zespołu i odbitego kolejnego numeru, okładka była biała, stąd równolegle stosowana nazwa: „White Album”.

Startujemy…

Pozwoliłem sobie na mały eksperyment polegający na wyborze kilkunastu piosenek, które miałyby utworzyć mocną i porządną płytę, jaką chciał wydać Martin. Wybór jest jak najbardziej subiektywny.

Początek płyty będących połączeniem „Back in the U.S.S.R.” i „Dear Prudence” zostawiłbym. Utwór otwierający album, miał być parodią „Back in the USA” Berry'ego i „California Girls” Beach Boys’ów. Opisuje powrót do Związku Radzieckiego na pokładzie samolotu linii BOAC. Paul pisząc używa wieloznacznego sformułowania „Georgia's always on my mind” – nawiązując do piosenki Raya Charlesa (Georgia to jednocześnie stan USA i imię) i poszerzając znaczenie słowa o Gruzję. Pamiętający „ogniska z Beatlesami” potraktowali piosenkę, jako przejaw lewackiej propagandy. Cóż, osoby nie mające poczucia humoru mają gorzej na tym świecie.

Gdyby nie spodobała nam się gra perkusisty, to może wynikać to z tego, że w trakcie nagrań Ringo pokłócił się z resztą i na dwa tygodnie sobie poszedł – więc jego rolę przejął Paul. Podobnie było w kolejnym kawałku „Dear Prudence”, gdzie dość kunsztowną aranżację uzyskano poprzez wiele nakładek. Paul wcielił się w rolę multiinstrumentalisty (bas, perkusja, fortepian, róg), na gitarach grali John i George – pod koniec utworu mamy bodaj 7 gitarowych nakładek.

Patrzmy dalej… Następnym utworem, który zdecydowałbym się na płycie umieścić, byłoby „Ob-La-Di, Ob-La-Da”. Wiem, wiem – prawdziwi fani mają w pogardzie ten utwór, że niby niegodny Beatlesów. Ale w tym melodyjnym kawałku, o niewiele znaczącym tekście, ważniejszy od ambicji wydaje się dobry humor, jaki nie opuszczał muzyków w czasie nagrania. Być może np. taki „Blackbird” jest lepszy, ale z premedytacją wybrałem właśnie „Ob-La-Di”, bo gra tu zespół, a nie tylko jeden Paul.

While My Guitar Gently Weeps

O nienajlepszej atmosferze w zespole niech zaświadczy historia tej piosenki. Jak wspomina George: Postanowiłem napisać piosenkę w oparciu o pierwsze słowa, jakie zobaczę po otwarciu dowolnej książki – tak by to się odnosiło do tego momentu w tym czasie. Wziąłem przypadkową, otworzyłem i odczytałem „delikatnie płacze”. Odłożyłem książkę i zacząłem pisać. (…) Następnego dnia jadąc do Londynu z Erikiem Claptonem, powiedziałem: „Co dzisiaj robisz? Może przyjedziesz do studia i zagrasz w mojej piosence?”. On na to: „O nie, nie mogę. Nikt nigdy nie grał na płycie The Beatles i reszcie by się to nie podobało”. Ja wtedy: „Słuchaj, to moja piosenka i chciałbym, żebyś w niej zagrał”. Zjawił się i powiedziałem: „Eric zagra w tym utworze”, okazało się, że to dobrą decyzją, bo wtedy każdy bardziej się postarał. Paul zasiadł do pianina i zagrał fajny wstęp. Wszyscy podeszli do tego poważniej. Pojawienie się w naszym gronie kogoś obcego wszystkich uspokajało.

YouTube:The Beatles - While My Guitar Gently Weeps

Duży przebój, solo Claptona, Niby OK. Ale wylejmy trochę żali – aranżacja mogłaby być lepiej dopracowana – mnie na przykład od zawsze drażnił „weselny” hi-hat we wstępie. George planował zrobić coś zupełnie innego – z dużą orkiestrą, puszczanymi od tyłu gitarami, klawiszami. Ani Paul ani John nie byli zainteresowani dziełem kolegi. Lata później, na płycie „Love”, Martinowie zaproponowali nieco podobną wersję, gdzie oprócz Harrisona i jego gitary akustycznej słychać dorobioną (współcześnie) orkiestrę.

Happiness Is a Warm Gun

Być może najlepszy fragment płyty. Jej autorem jest Lennon, zainspirowany okładką gazety w której przeczytał reklamę „Happiness Is a Warm Gun in Your Hand”: Zaczerpnąłem stamtąd pomysł, że można być szczęśliwym po zastrzeleniu kogoś. A o czym jest tekst? „I feel my finger on you trigger” – może chodzi o narkotyki, ale może też kojarzyć się zupełnie inaczej. No bo raczej nie o wymachiwanie pistoletem.

Kompozycja jest kunsztowna, melodyjna, momentami nawiązuje do stylu lat 50-tych, obfituje w zmiany nastroju i rytmu (zmienne metrum!) no i na dokładkę ma bardzo przytomne i dowcipne chórki. Po prostu perełka.

YouTube:The Beatles - Happiness Is a Warm Gun

Słuchamy dalej

Jakoś tak się zdarzyło, że na koniec pierwszej płyty mamy pojedynek ballad. Pierwsza z nich – „I Will” – to urocze dziełko McCartneya o czekaniu na miłość. Podobno była to pierwsza piosenka skierowana do Lindy Estman, jego późniejszej żony. Pogodny nastrój podkreśla „zaśpiewany bas”, jakby nawiązywał do rewelerowskich „bum-bum”.

Jeśli chodzi o Lennona, to proponuje on delikatną i przejmującą balladę „Julia”. Piosenka poświęcona jest matce artysty, która zginęła w wypadku samochodowym. Tekst zagmatwany, bo zwrot „Oceanchild, calls me” dotyczy Yoko Ono. Jej imię i nazwisko dosłownie tłumaczone z japońskiego znaczy „dziecko morza”. Przyjmijmy więc, że przedstawia on nową narzeczoną nieżyjącej matce.

Jeszcze jedno: swój nastrój, w dużej mierze kompozycja zawdzięcza zacytowaniem (splagiatowaniem?) wiersza „Sand and Foam” libijsko-amerykańskiego poety Khalial Gibrana – w sumie John „wykorzystał” cztery linijki tekstu.

Drugą płytę otwiera „Birthday” – żart. Szybko napisana, zaaranżowana i nagrana w ciągu jednego dnia piosenka z udziałem Patti Harrison i Yoko Ono w chórkach. Kompozycja opiera się na gitarowym riffie dublowanym jak w klasycznym hard-rocku przez bas, zadziorności dodaje ostra perkusja, a melodyjności elektryczne piano. Kulisy powstania utworu ujawnia Paul: Pewnego razu w telewizji puszczano program „The Girl Can't Help It”. To film ze starymi rockiem z Little Richardem, Fatsem Domino, Eddie Cochranem i paru innymi… i chciałem go zobaczyć, ale zaczynaliśmy nagrania o piątej. Powiedziałem więc „Zróbmy cokolwiek, nagrajmy na razie podkład”. No i otrzymaliśmy coś bardzo prostego – coś w rodzaju dwunastotaktowego bluesa. Dołożyliśmy kilka rzeczy, bez pomysłu jak ta piosenka miałaby w końcu wyglądać. (…) No i dostaliśmy taką, trochę przypadkową rzecz. Poszedłem stamtąd do domu, by obejrzeć „The Girl Can't Help It”. Potem wróciłem do studia i dorobiłem do tego kilka słów, by zamknąć całość. Tak więc zrobiliśmy tę piosenkę w jeden wieczór.

W sumie szybki, mocno i dobrze brzmiący kawałek na otwarcie drugiej płyty, choć John mówił o nim: To zwykły śmieć.

Kolejna piosenka „Yer Blues” też podobno miała być żartem – choć o zupełnie innym charakterze. W tym czasie na pierwszy plan w rocku, zaczęła wysuwać się ciężka muzyka oparta na bluesie. Lennon skomponował kawałek, którym zdawał się mówić: „to nic trudnego, takie coś, to i ja potrafię”. Powstało nagranie, pełne mocnego rockowego brzmienia, brudnych, przesterowanych gitar, z ekstremalnie samobójczym, smutnym tekstem. Podmiotowi lirycznemu doskwiera przeraźliwy ból istnienia, jest samotny a w dodatku pragnie śmierci. No, ale jak stwierdza inny klasyk tego gatunku: „Bo blues jest wtedy, kiedy człowiekowi jest źle” ☺

Everybody's Got Something to Hide Except Me and My Monkey” pozostawiłem w zestawie, bo mam słabość do ostrej muzyki, ale potraktuję ją jako wypełniacz, bo od „Warm Gun” dzielą ja kilometry. Również tekstowo – nie wierzę w napędzane heroiną slogany rodzaju: „The deeper you go the higher you fly”. Natomiast wspomniana w poprzednim odcinku „Sexy Sadie” przekonała mnie przytomnymi chórkami.

Helter Skelter

Ponieważ wokół utworu narosło sporo nieporozumień, na początku krótkie wyjaśnienie. Prawdopodobnie nie istnieje (a przynajmniej nie jest dostępna) legendarna 27-minutowa wersja, która do dziś stanowi obiekt zainteresowania fanów. Zresztą gdyby do niej dotarli, to pewnie by się rozczarowali, bo był to bluesopodobny kawałek grany przez zespół (chyba) dla relaksu. Jak wtedy brzmiała ta piosenka, można usłyszeć na Antologii, gdzie znajdziemy 4 i pół minuty powolnego brzdąkania.

Jednak pewnego dnia Paul czyta sobie gazetę „Guitar Player” gdzie w wywiadzie Pete Townshend z The Who opowiada, że piosenka jego zespołu „I Can See for Miles” jest najostrzejsza ze wszystkiego co do tej pory nagrali. Zdopingowało to McCartneya do stworzenia czegoś, co rzeczywiście będzie ostre. I tak powstała jedna z najbardziej brutalnych piosenek lat 60-tych. Utwór kończy okrzyk Ringo skarżący się, że ma pęcherze na palcach „I've got blisters on my fingers!”. Tego dnia kawałek grany był 18 razy więc nie ma się co dziwić.

YouTube:The Beatles - Helter Skelter

Zapewne, gdyby Martin zarządził ostrzejszą selekcję, to „Helter Skelter” by się nie uchowało. Więc może lepiej, że wyszły dwie płyty?

I kończymy

Wśród piosenek napisanych przez George Harrisona wybrałem „Savoy Truffle” o czekoladkach pochodzących z bombonierki „Good News” firmy Mackintosh. Nie oznacza to, że „Long, Long, Log” czy „Piggies” są gorszymi kompozycjami, ale wydaje mi się, że ta lepiej jest zaaranżowana. Wydawnictwo kończy Ringo-track czyli kołysanka napisana przez Johna dla swojego syna „Good Night”.

Wyszło mi 14 utworów, prawie 45 minut muzyki. Podobne zestawienia dokonywane przez fanów znajdziemy choćby na www.beatlesbible.com/forum/white-album/white-album-as-a-single-disc/ Każdy może spróbować ☺, zresztą to nie jedyne takie miejsce w internecie.

Popatrzyłem na zaproponowany skład i od razu rzuciło mi się, że pomimo selekcji, to i tak brakuje trochę do „Revolver” czy późniejszej „Abbey Road”. I nie chodzi nawet o to, że kompozycje są kiepskie, bo nie odbiegają od wysokiej średniej beatlesowskiej. Według mnie na spadku jakości zaważył brak współpracy. Niestety, gadanie krytyków, że „White Album” jest dziełem czterech solistów, o tyle jest prawdziwe, że w zespole powoli zanikał zwyczaj wspólnego tworzenia. Być może wpływ na to miały, doświadczenia studyjne  z roku 1967, gdy okazywało się, prawdziwa praca nad piosenką, zaczynała się gdy nagrania zespołu się kończyły.

Jednym ze źródeł osiągniętego dotychczas sukcesu, było wtrącanie przez każdego swoich trzech groszy do kompozycji przyniesionej przez kolegów. Na „Antologii” znajdziemy kilka przykładów niegotowych jeszcze piosenek. Wersje końcowe są bogatsze raptem o kilka nutek, czy dodatkowy instrument. Ale te drobiazgi często decydują, że utwór nabiera życia i melodii. W 1968 roku styl pracy był już inny: Przykładowo przy nagrywaniu „Hey Jude” Paul strasznie nakrzyczał na George’a, za próbę zmian w aranżacji, sprowadzając udział kolegi z zespołu do roli muzyka sesyjnego.

Czasami zaczynali nadawać na tych samych falach i dzięki wspólnym chęciom mogła powstać przyzwoita piosenka na podstawie zaledwie cienia pomysłu („Birthday”). Z drugiej strony: czy „The Continuing Story of Bungalow Bill” albo „Don't Pass Me By” są kiepskimi kompozycjami? Trudno mi powiedzieć, ale na pewno mają kiepską aranżację.

Plastic Beatles Band

Skoro cała notka jest gdybaniem o jednopłytowym wydawnictwie, puśćmy wodze fantazji jeszcze dalej i zastanówmy się nad drugą płytą. Może wydaną w jakimś niskim nakładzie, może pod zmienioną nazwą. A zawierałaby nagrania eksperymentalne. W czasie działalności zespołu trochę się tego nazbierało. Tylko niektóre zostały wydane oficjalnie – na przykład „Revolution 9”.

To chyba najdłużej nagrywany utwór. John zaczął pracę już 30 maja, by całość zakończyć 26 sierpnia – samo miksowanie ścieżek zajęło 4 dni. Być może John pozazdrościł Paulowi doświadczeń „Tomorrow Never Knows” czy „The Fool on the Hill” w operowaniu taśmami, być może bawiły go eksperymenty z Yoko Ono rodzaju „Two Virgins”, w każdym razie bardzo się starał by utwór ujrzał światło dzienne. Fani z mniejszą miłością podchodzą do „Dziewiątej rewolucji”. Sam kawałek jest miksem zapętlonych taśm – całość można chyba zaliczyć do tzw. muzyki konkretnej.

Na owej eksperymentalnej płycie mógłby się znaleźć do dziś nie wydany, choć istniejący „Carnival of Light”. Do tego kompozycje George’a „Only a Northern Song” i „It's All Too Much” oddane na potrzeby „Yellow Submarine”. John oprócz „Revoluton 9” dołożyłby „You Konw My Name” i „What's the New Mary Jane”. I choć na razie wygląda to na lekką zbieraninę, kilka dni pracy mogłoby poprawić to i owo. Znając zamiłowanie członków zespołu do szeroko rozumianej awangardy mogłoby się to udać. Ale to też bajania o tym, „co by było gdyby…”

Zajtenberg
O mnie Zajtenberg

Amator muzyki "młodzieżowej" i fizyki. Obie te rzeczy wspominam na blogu, choć interesuję się i wieloma innymi. Tematycznie: | Spis notek z fizyki | Notki o mechanice kwantowej | Do ściągnięcia: | Wypiski o fizyce (pdf) | Historia The Beatles (pdf)

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (1)

Inne tematy w dziale Kultura