Zajtenberg Zajtenberg
327
BLOG

Abbey Road – LP (47)

Zajtenberg Zajtenberg Kultura Obserwuj notkę 1

the beatles 47

Pozytywne emocje jaki towarzyszyły nagrywaniu singla „The Ballad of John and Yoko” spowodowały, że pomysł nagrania dużej płyty stawał się coraz bardziej realny. Paul usłyszał jednak od Martina, że Beatlesi mają się mu podporządkować, bo inaczej nici z nagrań. I tak się stało.

OKLADKA

A   
Come Together
Something
Maxwell's Silver Hammer
Oh! Darling
Octopus's Garden
                 I Want You (She's So Heavy)




 
    B
Here Comes the Sun
Because
You Never Give Me Your Money
Sun King
Mean Mr. Mustard
Polythene Pam
She Came in Through the Bathroom Window
Golden Slumbers
Carry That Weight
The End
Her Majesty

Chłopcy potrafili na ten czas – prace zakończono w sierpniu 1969 – zapomnieć o konfliktach i naprawdę się postarali. Efekt ich pracy, czyli płyta „Abbey Road”, która ukazała się 26 września, zdumiewa swym poziomem nawet dziś. Tak naprawdę trudno mi napisać o niej coś, co nie byłoby banalnym powtarzaniem górnolotnych sformułowań typu „ponadczasowa” czy „doskonała”. Pomimo różnorodności spójna. Bez wypełniaczy. Bez słabych punktów. Paul miał rację, The Beatles mogło być wielkie.

Trudno tu wyróżniać poszczególne utwory, więc zobaczmy, kawałek po kawałku, co znajdziemy na krążku.

Muzyka

Zaczynamy od utworu Johna „Come Together”. Początkowo miała być to pieśń wyborcza – znajomy Johna Timothy Leary kandydował na senatora Kalifornii. Niedoszły senator został jednak przyłapany na paleniu trawki, więc piosenka, po uprzednim przerobieniu, trafiła na płytę. Tekst trochę o niczym, muzyka też dziwna – szumiąco-dudniąca. Tak wspomina to John: Ta piosenka bardzo zmieniała się w czasie nagrania. Powiedziałem, że nie będę im tego aranżował – niech po prostu zagrają tak, jak ja lubię – trochę beat, trochę funky. Od razu zaskoczyli.

Druga w kolejności pojawia się świetna kompozycja George’a „Something”. Spokojna, choć przemyślna melodia, aranżacja wzbogacona orkiestrą i organami Prestona – nie ma się co dziwić, że utwór należy do najczęściej coverowanych (obok „Yesterday”) kawałków Beatlesów. Kiedy pisałem („Something”), miałem w głowie śpiewającego Raya Charlesa, który nagrał to parę lat później. Wtedy nie bylem specjalnie urzeczony tym, ze nagrał to Frank Sinarta.

Na tej płycie, nawet kolejna odsłona serii zapoczątkowanej przez „When I'am 64”, brzmi bardzo dobrze. Choć zdaniem Lennona utwór McCartneya był najgorszym z możliwych przykładów staroświeckiej muzyki, w jakiej gustowała każda szanująca się babcia, to nie ma na co narzekać. Sam autor mówił o niej: Piosenka jest symbolem wszystkich złych momentów, jakie spotykają nas w życiu. Gdy wszystko idzie jak po maśle, nagle spada na nas srebrny młot firmy Maxwell i rozwala wszystko w drobny mak. John nie miał racji, ten pastisz udał się Paulowi.

Słyszeliście „Oh! Darling”? To jedna z tych kompozycji, które powalają cię przy pierwszym odsłuchaniu, jakbyś znał je od zawsze. Blues. Kiedy trzeba kołysze, kiedy trzeba chwyta za gardło. Aranżacja i wykonanie wzorcowe, choć przecież muzycy nie byli wirtuozami. Jak słychać, nie trzeba wychowywać się w Delcie, by pisać takie bluesy – lejkowate ujście Mersey wystarczy

YouTube:The Beatles - Oh, Darling

„Octopus's Garden” została napisana przez Ringo Starra z niewielką pomocą Harrisona. Perkusista nie jest jakimś wybitnym kompozytorem, ale ten kawałek trzyma poziom, choć to dopiero druga skończona kompozycja Ringo w życiu. Żywa melodia, kolorowa aranżacja (solo gitarowe i chórki przepuszczono przez kompresor, dzięki czemu uzyskały „gulgoczące” brzmienie.) i bezpretensjonalny tekst o podwodnym życiu ośmiornic, powodują, że nawet dzieci lubią słuchać „Octopus's Garden”.

„I Want You (She's So Heavy)” – utwór zaczyna się jak odrzut z sesji „Get Back/Let It Be”, którym zresztą prawie był – podstawową ścieżkę nagrano w lutym. Jednak już po minucie, okaże się, że mamy do czynienia z jedną z ważniejszych produkcji zespołu. Nastrój wyraźnie gęstnieje, jakby grał jakiś ostry, korzenny zespół bluesowy. Charakterystyczny motyw na gitarze, powtarzany i nakładany, wolno kołyszące organy (znów niezawodny Preston) w końcu dołożony szum z syntezatora Mooga, powoduje ciągły wzrost napięcia. Nagle, „bez ostrzeżenia”, muzyka się urywa. To już? Już minęło prawie 8 minut?

 YouTube:The Beatles - I Want You

Druga strona płyty zaczyna się od zgrabnej kompozycji Georga „Here Comes The Sun”. Tak wspominał o niej George: „Here Comes The Sun” powstało w czasach, gdy Apple przypominało mi szkolę. Przychodziliśmy i byliśmy biznesmenami. Mówiono nam: „Podpisz to, podpisz tamto”. Któregoś dnia postanowiłem odpuścić sobie Apple i wybrałem sie do Erica Claptona. Fakt, ze nie musiałem oglądać naćpanych księgowych był cudowną ulgą. Napisałem „Here Comes The Sun”, spacerując po ogrodzie Erica z jedna z jego akustycznych gitar. I taka właśnie: melodyjna, optymistyczna i pastelowa jest ta piosenka.

„Because” – pomysł Johna: Leżałem sobie na sofie w moim domu i słuchałem jak Yoko gra na fortepianie „Sonatę księżycową” Beethovena. Nagle rzekłem „Możesz to zagrać te akordy wstecz?”. Zagrała, a ja napisałem do tego (słowa). Od razu zwraca na siebie uwagę niesamowite zgranie głosowe trzech członków zespołu: Paula, Johna i George'a. Oprócz ich głosów śpiewających eteryczną pieśń o tym, że „płaczę, ponieważ niebo jest niebieskie” w tle słychać w harpsichord, gitary i syntezator Mooga. Kolejny kawałek o niesamowitym uroku.

Kilkanaście minut, które stanowi większość drugiej strony, tworzy suita, którą tak zachwycali się fani i krytycy. Jej geneza jest co prawda dość prozaiczna: połączono skrawki pomysłów (może genialne, ale jednak skrawki). Kolejne utwory zmieniają się jak w kalejdoskopie – od orkiestrowych aranżacji do przesterowanych gitarowych brzmień – słuchacz nie powinien się nudzić, tym bardziej, że trudno im odmówić urody.

Startujemy od „You Never Give Me Your Money” Paula, który opisywał kłopoty ze swoim menadżerem (Kleinem?). Jedna z wielu piosenek, która zaczyna się od wstępu na fortepianie, a potem dokłada się reszta zespołu. Nastepnie mamy „Sun King”, do którego wstęp za bardzo przypomina „Albatrosa” Fleetwood Mac. Po tej sennej melodyjce[1] przychodzi pora na skoczne opowiastki o panu Musztardzie („Mean Mr Mustard”) i plastikowej Pameli[2] („Polythene Pam”). Kołysząca melodią „She Came In Through The Bathroom Window” jest o tym, jak fanka wdarła się do łazienki McCartneya. W końcu pora na finał z połączonych „Golden Slumbers”, „Carry That Weight” i „The End”. W „Carry That Weight” zacytowano kawałek z „You Never Give Me Your Money”, co sprytnie cementuje całą suitę. Zanim płyta dobiegnie końca, możemy posłuchać trzech gitarzystów solowych, katujących swoje gitary. Hendriksami to może nie są, ale łoją porządnie. No i na koniec wyśpiewana złota myśl: „Dostajesz tyle samo miłości, ile sam dajesz”.

Ciekawostki

Nie będę powtarzał, raczej nieprawdziwych informacji o tym, że zastosowanie na tej płycie Mooga było przejawem beatlesowskiej awangardy w muzyce pop, bo wielu innych robiło to przed Beatlesami. Trzeba jednak przyznać, że zrobili to, a dokładniej George, bo to on „bawił się” tym instrumentem, z wdziękiem. Styl płyty wydaje się mimo wszytsko zachowawczy i może właśnie dzięki temu nie brzmi ona dziś staromodnie, jak wiele ówczesnych nowości.

Można natomiast powiedzieć, że po raz pierwszy pojawia się tzw. ukryta ścieżka, czyli utwór, którego nie ma na liście, ale jak dostatecznie długo odczeka się po wybrzmieniu „ostatniej” pozycji, to go usłyszymy. Chodzi o „Her Majesty”, który pierwotnie był kawałkiem finałowej wiązanki, ale nie spodobał się i realizator Geoff Emerick go wyciął. Wkleił to na koniec taśmy i po kilkunastu sekundach ciszy, ku zaskoczeniu słuchacza, pojawia się Paul i śpiewa, że jej wysokość, to „pretty girl”.


Nie ma „Her Majesty” w spisie. W edycjach na CD już się pojawia ☺

Na okładce bez liternictwa, widzimy czwórkę przechodzącą przez ulicę Abbey Road. Podobnie jak „With the Beatles” czy „Stg. Peppers…” wywołała falę naśladownictw i parodii. Choćby RHCP, które przechodziło przez ulicę ubrane tylko w… skarpetki. Okładka miała również inne następstwa: bose stopy Paula (jedyny bez butów) sprowokowały plotkę o jego śmierci. Że niby zginął w wypadku drogowym, a ten co go widzieliśmy do tej pory, to sobowtór. Przecież nie bez powodu przestali koncertować no nie? Od razu byłoby widać różnicę, a tak w studiu można robić różne rzeczy…

Podsumowanie

Płyta ta zmieniła sposób patrzenia na ich twórczość: Gdyby chłopcy nie zdobyli się na nagranie największego swego dzieła, album „The Beatles” oceniono by jako schyłkowy, gdzie oprócz rewelacyjnych kawałków, spotykamy jawne nieporozumienia. Gdyby jeszcze ktoś zdecydował się na wydanie „Let It Be/Get Back”, dopełniłoby to jedynie obraz wyleniałego tygrysa, który swoje najlepsze czasy miał w 1967 i od tamtej pory powoli się staczał. Pozostaje pytanie, czy gdyby się nie rozpadli, to byliby w stanie nagarć coś równie wielkiego?



[1] Oprócz sennego snucia o słonecznym wkadcy, w tekście pojawia się kilka zdań niby to po hiszpańsku czy portugalsku albo włosku. Ale oddajmy głos Johnowi (podaję za beatles.kielce.com.pl) Właśnie zaczynaliśmy grać żartując, wiesz, śpiewając „quando para mucho” . No więc tak to dalej poszło. Paul znał kilka hiszpańskich słów ze szkoły. Powiązaliśmy te kilka hiszpańskich słów, tak żeby brzmiały niewyraźnie jak „coś”. I oczywiście dodaliśmy „chicka ferdy”. To jest takie Liverpoolskie wyrażenie – nic nie znaczy. (…) Inna fajna linijka to „cake and eat it” – ponieważ to miało być po hiszpańsku (…) więc wyszło „que canite”.

[2] Nie chodzi tu bynajmniej o gwiazdę, nieistniejącego wtedy „Baywatch”, ale o hamburską znajomą, która potrafiła zjadać zadziwiająco duże ilości foli polietylenowej.

Zajtenberg
O mnie Zajtenberg

Amator muzyki "młodzieżowej" i fizyki. Obie te rzeczy wspominam na blogu, choć interesuję się i wieloma innymi. Tematycznie: | Spis notek z fizyki | Notki o mechanice kwantowej | Do ściągnięcia: | Wypiski o fizyce (pdf) | Historia The Beatles (pdf)

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (1)

Inne tematy w dziale Kultura