Nihil novi sub sole w Polsce. Tak jak było dawnej tak jest i teraz: to, co kiedyś uniemożliwiało Polakom, państwu polskiemu zaspokoić swoją ambicję wielkości. ambicję wejścia na tych samych prawach do gry w której biorą udział np. Niemcy, Francuzi czy Rosjanie aktualne jest i dziś.
Przeszłość wciąż stoi tuż za naszymi plecami. W roku 2015 poprzez wszystkie przypadki było odmieniane słowo Targowica, słowo, które stanowi synonim zdrady. Zdrady hańbiącej. Zdrada własnego państwa, narodu, opór przeciw jego instytucjom a także opór przed ich naprawą jest jednak stałą cząsteczką polskiego DNA. Stałą. Możemy przywołać z mroków historii różne postaci, które knuły z obcymi przeciw swoim chociażby podkanclerzego koronnego Hieronima Radziejowskiego, który tworzył sojusz przeciw własnemu państwu wspólnie ze Szwedami, Siedmiogrodem i Kozaczyzną czy też Jerzego Lubomirskiego, który kolaborował z monarchami innych państw, aby usnąć z tronu Jana Kazimierza. Motywy każdej zdrady są różne, ale ich konsekwencje są podobne tj. bardziej lub mniej osłabiają polskie państwo czyniąc je niestabilnym. Zdrady, jako, ze zdrajcy nie działają najczęściej sami, wzbudzają wojnę domową, która może tylko dobrze obcym się przysłużyć. Słabi, skonfliktowani dla kogo możemy być partnerem? Zadajmy się sobie najbardziej ogólne z możliwych pytań w wypadku nieudolnych reform sądowych w czasach obecnych: komu służy podważanie prawa polskiego parlamentu do stanowienia prawa? Z innej beczki: komu służy podważanie demokratycznych wyborów Polaków? A z jeszcze innej: komu służy nazywanie patriotów faszystami? Naprawdę to służy nam samym? Gdy jestem w Anglii i przechadzam się po ich ulicach nie zbyt rozróżniam kto jest konserwatystą, kto monarchistą a kto laburzystą - oni wszyscy są dla mnie Anglikami. Tak i my wszyscy, niezależnie od tego czy to od Michnika czy to od Ziemkiewicza, my wszyscy jesteśmy dla nich faszystami.
Zatrzymując się na chwilę przy postaci Hieronima Radziejowskiego ujrzeć możemy kolejną niezbywalną cząstkę polskiego DNA. Otóż nic szczególnie złego z powodu zdrady nie stało się naszemu podkanclerzemu: po zakończeniu VI wojny polsko - szwedzkiej odzyskał swój majątek, pozycję, sejm wybaczył mu wszystkie winy, zniósł wobec niego infamię a nawet był ambasadorem Rzeczypospolitej w Imperium Osmańskim. Ta cząstka polskiego DNA to łagodność (bloger Stary Wiarus używa bardziej dosadnego i chyba oddającego sens takiej postawy, słowa a mianowicie "dupowatość"). Dlatego też spokojnie na polskiej ziemi mogą spać różni zdrajcy i nie muszą obawiać się sprawiedliwości: ona nigdy nie nadejdzie. Dlatego też na polskiej ziemi zawiera się pokój, który ignoruje i pamięć o ofiarach i ich prawo do sprawiedliwości. Rok 1989 i to, co się po nim stało są dobitym tego przykładem: zbrodniarze w togach, który mieli krew na rękach umarli nieniepokojeni przez opinię publiczną. Ciszej nad tą trumną powiedziano wówczas przedkładając fałszywy pokój nad dochodzeniem do prawdy i wymierzaniem sprawiedliwości.
Kolejną cząstką polskiego DNA jest notoryczny brak zdolności do myślenia perspektywicznego, myślenia opartego na interesach, traktującego idee w sposób użytkowy. Myślę, że dobrym przykładem z przeszłości są dzieje Prus, dzieje państwa, które poprzez niefrasobliwość dynastii Jagiellońskiej, stało jednym z ważnych europejskich mocarstw. Konkurowały wówczas ze sobą dwie idee: jedną z nich popierał prymas Jan Łaski wraz z królową Boną a drugą Albrecht Hohenzollern. Wedle tej pierwszej jedynym sensownym rozwiązaniem problemu zakonu krzyżackiego była jego zupełna likwidacja, wysłanie Krzyżaków do Mołdawii i inkorporacja Prus do Korony. Zakończyło się to hołdem pruskim, powstaniem świeckiego państwa pruskiego. Późniejsze okazje do inkorporacji także nie zostały wykorzystane: jak Państwo pamiętają z historii Zygmunt II dopuścił możliwość przejęcia lenna pruskiego przez spokrewnionych z Hohenzollernami elektorów brandenburskich zaś Zygmunt III działając wbrew woli sejmu nadał elektorowi brandenburskiemu Joachimowi Fryderykowi kuratelę nad umysłowo chorym księciem pruskim Albrechtem Fryderykiem Hohenzollernem. Tak sami przyczyniliśmy się do powstania nowego wroga w miejsce starego (Zakon Krzyżacki) z którym toczyliśmy przez stulecia wojny. Nasza polityka jest tylko tu i teraz, jest grą doraźnych interesów, nie sięga odważnie i śmiało w przyszłość i nie bierze pod uwagę konsekwencji podjętych działań. Naturalnie, nie wszystko można przewidzieć, ale zawsze z wielu możliwych scenariuszy warto rozważyć ten, który jest najczarniejszy. Służymy Brukseli, służymy Waszyngtonowi tak jak dawniej służyliśmy Moskwie i ci, którzy są na takiej służbie mówią, że w ten sposób służą Warszawie, ale - z mojej perspektywy - nie jest to prawdą: my zapraszamy obcych do rozsądzania naszych sporów i pozwalamy im mieszać się do polskich spraw. Pozwalamy im mówić jak mamy się urządzić. Wiara w to, że jakiś p. Timmermans lub p. Verhofstadt przemawiają w imię polskiej racji stanu jest niedorzeczne. A jednak się w to wierzy nie biorąc zupełnie pod uwagę, że wyżej wymienieni działają przede wszystkim w swoim interesie (a w zasadzie interesie swoich mocodawców, bo nie są to figury wielkiego formatu, aby coś znaczyły same przez się). Trzeba brać, to konieczne, pod uwagę otaczającą rzeczywistość i na podstawie rozpoznania jej budować swoją strategię - to korzystniejsze niż wpisywanie się w czyjeś strategie i bycie częścią cudzej gry.
Tym sposobem chcę przejść, do czwartej i ostatniej cząstki polskiego DNA, mianowicie: stawiamy zawsze na kogoś innego niż my sami. Jakaś część z nas jest dumna, że należymy do NATO, jakaś część z nas cieszy się z obecności wojsk amerykańskich na polskim terytorium widząc w tym trwałe zabezpieczenie swojej wolności i nienaruszalności granic. Nic nie uczy nas historia. Nic nie jest w stanie nauczyć nas przypadek sąsiedniej Ukrainy, której bezpieczeństwo i nienaruszalność granic w zamian za pozbycie się swojego arsenału nuklearnego gwarantował nie byle kto, bo Stany Zjednoczone i Wielka Brytania. Życie Ukraińcom wypisało już krwawy rachunek za papierowe gwarancje i nie widać końca tej literatury. Naiwność i wiara w przyjaciół ma swą podła cenę: samotność i bezbronności. Odnośnie konfliktu rosyjsko - ukraińskiego przeczytałem najbardziej celny i złośliwy komentarz: Rosja zajmie Ukrainę a Zachód stanowisko. Ta niesamodzielność nie dotyczy tylko i wyłącznie sposobu myślenia o polskiej polityce obronnej. Nie chciałbym się teraz rozpisywać o kraju, które mnie niezmiennie fascynuje a w zasadzie jego historia wyjścia z nicości tj. o Korei Południowej w przeszłości biednej a położonej tak samo nieszczęśliwe jak my: pomiędzy Chinami a Japonią. Nie da się historii Korei skopiować na polski grunt, ale dałoby się z niej czegoś nauczyć, jeżeli nie możemy się nauczyć tego od swoich zamożniejszych lub groźniejszych sąsiadów: stawiaj na siebie, bądź konsekwentny. Uwielbiam ten passus autora książki "Korea szerokopasmowa": "Każda teoria wywodząca bogactwo narodów wyłącznie z ich kultur to zwykle litania pobożnych życzeń albo stek bredni. Owszem, kultura odgrywa ważną rolę, określając skłonność całych społeczeństw do oszczędzania, migracji czy inwestowania w edukację. Nie przesądza ona jednak o nowoczesności bądź też zacofaniu. Energiczny rząd z dobrym programem reform jest w stanie zmodernizować dowolny kraj w ciągu pokolenia, obalając przy tym przesądy o takim czy innym „charakterze narodowym” jego mieszkańców". Podnosi mnie on duchu, że jeszcze Polsce trafi się taki rząd.
Kończąc: to o czym napisałem wyżej dotyczy przede wszystkim DNA politycznego. Tendencje do zdrady, niczym nie uzasadnionej łagodności, krótkowzroczności, niesamodzielności obecne są wszędzie i w każdych czasach, ale w innych proporcjach aniżeli tu, w Polsce. Gdzie indziej występując stanowią tylko przyprawę a u nas, niestety, główne składniki dania o nazwie polska myśl polityczna. To czyni zaś życie nas Polaków tak ciężkostrawnym.
Inne tematy w dziale Polityka