jacek syn alfreda jacek syn alfreda
191
BLOG

Napadnięty 22 lipca 09, czyli wiara w siebie

jacek syn alfreda jacek syn alfreda Rozmaitości Obserwuj notkę 10

Jestem przedsiębiorcą, sprzedaję polskie produkty, meble, w Europie zachodniej. Gros naszych mebli sprzedajemy do Niemiec, mamy sklep w okolicach Düsseldorfu. Bardzo często przebywam w tym kraju, wiadomo, nikt mi lepiej nie dopilnuje tam interesu niż ja sam.

 

Znam bardzo dobrze niemiecki, mam w Düsseldorfie mieszkanie.

 

W środę 22 lipca pojechałem do sklepu, jak zawsze, kiedy jestem w Düsseldorfie.

 

W środy sklep jest oficjalnie czynny do 18.00, ja zazwyczaj zostaję dłużej, sprawdzam tam różne szpargały, korespondencję, obrabiam maile.

 

Krótko przed 18.00 wchodzi do sklepu jakiś gość, mam wrażenie, że widziałem go już tutaj wczoraj. I rzeczywiście, opowiada, że był wczoraj, potrzebuje dla córki sofy, wskazuje na mały narożnik stojący w głębi sklepu, tak, że nie widać go z zewnątrz przez okno wystawowe. Facet mówi, że zaraz dojdzie do niego jego żona i prosi, żebym jeszcze nie zamykał, żebym poczekał. Żona ma podjąć decyzję co do koloru. Dobra, mówie, i tak mam tutaj jeszcze roboty na conajmniej godzinę, to poczekamy na tę żonę. Ja tam sobie coś robię w laptopie, gość w tym czasie dzwoni z komórki do żony, ochrzania ją, że tak długo musi czekać. Potem łazi po sklepie i cos tam ogląda. Po chwili woła mnie, ma jakieś pytanie wzgledem tej sofy. Pyta mnie, czy ta sofa ma bonel, czyli spręzyny. Odpowiadam facetowi, że tak, oczywiscie, mam nawet w magazynku taki modelowy przekrój, jak to polsterowanie wyglada, spreżyny, na nich warstwa wysokoelastycznej pianki itp.

 

Właże do tego magazyknu, pomieszczenie około dwa na pieć metrów kwadratowych, zawalone różnymi gratami. Schylam się po ten bonel, leży w rogu na podłodze.

 

Facet staje w drzwiach i widzę, ze w prawicy dzierży małą puszeczkę. Wyciąga rękę i sru, wypuszcza na mnie (na twarz) strugę gazu, jak się potem miało okazać, pieprzowego.

 

Gaz pieprzowy to może nie brzmi zbyt groźnie, ale wierzcie mi, bolesne to jak cholera. Dostałem tym po oczach i sztachnąłem się tym gównem. Ale szok był mniejszy chyba, niż sie ten bandzior spodziewał.

 

Mam 44 lata, z karate skończyłem jakies 15 lat temu, gdy sie ożeniłem, wkrótce po ukończeniu studiów. Przedtem trenowałem ten sport jakieś 9 lat.. Teraz moja aktywność sportowa ogranicza sie do jednego meczu piłki noznej na tydzień, zawsze w niedzielę po południu..

 

Zrobiłem 2 kroki do przodu i wyprowadziłem mocnego kopa w brzuch. W zasadzie widziałem tylko plame przed soba i moge tylko przypuszczać, że mój kick wylądował w okolicach brzucha faceta. Po czym chwyciłem sie za twarz, irracjonalnie starając sie zetrzeć z oczu paskudztwo, które mi je wyżerało. Bandzior poleciał pare kroków do tyłu, ale otrząsnął sie i doskoczył znowu do drzwi tej pakamery, w której byłem, zatrzasnął je i dopychał, żebym został w tej chmurze gazu i padł. Ale nie padłem, tylko walnąłem ile mam pary barkiem w te drzwi tak, że wyleciały z framugi, no i facet wylądował na glebie..

 

Bardzo szybko wstał, na co ja znowu zrobilem 3 kroki i sprzedałem mu kopa,  fachowcy z zakresu sztuk walki określili by go jako yoko geri. Facio znowu padł, a ja znowu, zamiast go jakoś dobić, stanąłem i chciałem żetrzeć z oczu ten cholerny pieprz.

 

Bandzior wstał i podbiegł do czerwonego placaka, ktory połozył wcześniej koło tej sofy, i zaczął się tyłem wycofywać do drzwi wyjściowych sklepu. Moje oczy prawie już nie funkcjonowały, mogłem je otworzyć tylko na jakieś pół sekundy, coś tam zobaczyc, i musiałem zaraz je zamknać, na 3 sekundy co najmniej, inaczej ból był nie do zniesienia.

 

Ale twardo lazlem na tego skurwiela. Facet strzelił do mnie jeszcze raz gazem, ale puszeczka musiała mu się w ręku przekręcić, bo strumień poszedł w bok, krzywdy mi wielkiej nie czyniąc, chociaż nasycił nasz 150-cio metrowy sklep jeszcze bardziej intensywnym stężeniem tego syfu. W końcu doszedł  tyłem do stołu, przy którym pracuję, mieści się on już w sumie niedaleko od drzwi sklepu. Tam jeszcze raz prysnął na mnie tym gazem, ale że były to jakieś ze 3-4 metry ode mnie, a jak i tak byłem już „pryśniety”, nie zrobiło to mnie jakiegoś wiekszego wrażenia, tym bardziej, że miałem czas odchylić głowę do tyłu.

 

Doskoczyłem do krzesła przy tym stole, ciężkiego, wielkiego, dębowego, ważącego z jakieś 25-30 kilogramów. Uniosłem te krzesło nad głowę i powiedziałem: „Verschwinde, oder ich töte dich, du Arschloch“, co w tłumaczeniu brzmi mniej więcej ”spadaj, albo cię zabiję, gnoju”. Gość zastanawiał się może ze dwie sekundy, po czem dał nogę, jak to później w gazecie miejscowej opisano, w „nieznanym kierunku”.

 

Prawie już nic nie widząc na oczy, wpadłem do solarium, które sąsiaduje z moim sklepem, prosząc o wezwanie pogotowia i policji.

 

Zdążyłem jeszcze przepłukać paszcze  wodą w naszej łazience, po czem adrenalina chyba wypaliła sie we mnie, zacząłem rzęzic, kaszleć, dławić się tym gazem.  Myślałem, że będę rzygać, ale nie rzygałem.

 

Facetka z solarium umiesciła mnie na krzesełku (na chodniku, bo do mojego sklepu nie dało się wejśc, próbowała, ale zaraz zaczęłe kaszleć), za parę minut przyjachała karetka, potem gliny.

 

Motyw bandziora jest dla mnie chyba jasny  - w miarę popularny sklep, to pewno i kasa z utargu gdzieś leży, trzeba tylko trochę poszukać. U nas jest to w miarę solidna kasa pancerna, ale klucze do niej leżą z innymi, na biurku... . Ze 2-3 tysiące Euro zawsze tam leży.

 

Opiasna powyżej sytuacja była chyba najbardziej ekstrmalną, jeżeli chodzi o moje własne, osobiste bezbieczeństwo. Pierwszy raz miałem do czynienia z bezpośdrenim atakiem bandyty na moją skromną osobę. Trauma jest jednak ograniczona, lub prawie żadna, ponieważ nie doznałem upokorzenia ofiary, pokonanej przez przestępcę, stawiłem czoło przeciwnikowi, obroniłem swoją własność, ponosząc tylko przejściowy uszczerbek na zdrowiu, bo po tygodniu od zajscia moje oczy widzą juz prawie normalnie. Niemniej jednak o wiele bardziej potrafię zrozumieć osoby, które padły ofiarą brutalnej przemocy.

 

 

Dobra, ja tu opowiadam jakieś tam moje prywatne przeżycie, ale jaki z tego jest wniosek?

 

Cholera, chyba taki, żeby nigdy się nie poddawać. „Never give up”.

 

I wniosek praktyczny, że po ataku gazem pieprzowym czlowiek jest w stanie przez jakieś 10 do 15 sekund reagowac i bronić się.... .

 

 

 

Przepraszam za może zbyt emocjonalny wpis, ale był to dla mnie jakis tam szok, mimo że – moim zdaniem, nieźle sobie z nim radze... .

 

Wierzcie w siebie, kochani blogerzy, stac nas na czyny, o które sie nie podejrzewamy.

 

Pozdro

 

Jacek

 

skromny kapitalista z ludzką twarzą

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości