zbigniewkobylanski zbigniewkobylanski
160
BLOG

Mały traktat o wielkim Nic

zbigniewkobylanski zbigniewkobylanski Kultura Obserwuj notkę 0

Zbigniew Kobylański

 

 

Mały traktat o wielkim Nic

 

Niedawno otrzymałem od kolegi z zagranicy list w którym chwali moje artykuły zamieszcza­ne w Informatorze Związku Polskich Artystów Plastyków (oczywiście wspominam o tym z próżności, ale nie tylko). Do listu kolega dołączył – na trzech kartkach maszynopisu – wła­sny tekst pod tytułem: „Wyimaginowana rozmowa z prof. Dawskim”.

Wprawdzie jestem człowiekiem naiwnym i łatwowiernymjednak nie aż tak, aby uwierzyć pochwałom kolegi bezkrytycznie. Jego „Wyimaginowaną rozmowę z prof. Dawskim” przyjąłem, jako taktowne danie mi do zrozumienia, jak powinno pisać się recenzje. Tu muszę wyjaśnić, że ja swo­ich tekstów nie traktuję jako recenzji – choć w jakimś sensie one przecież nimi są – tylko jako moje su­biektywne impresje o wystawie i troszeczkę cośàpropos.

Wracam do tekstu kolegi. Każdy redaktor naczel­ny wydawnictwa o sztu­ce, który ma ambicje, aby jego pismo robiło wrażenie intelektualnego, złapałby jego tekst z „wyimaginowaną rozmową” i z pewnością drukował ją w czterech kolejnych numerach swego pisma. Ja jednak tak zachwyco­ny nim nie byłem. Na mój gust i wiedzę tego rodzaju wywody, silące się na intelektualne i niby fachowe, moim zdaniem nudzą i działają odstręczająco (czy znacie kogoś, kto przeczytał „od deski, do deski” teksty w katalogach performerów?). Ja lubię ziarno czyste, bez plew, wodę z rzeki u jej źródła, nie u ujścia, a już zupełnie nie cierpię, jak się ją leje na próżno i mam własny sposób na ocenę czytanego tekstu. Gdy zacisnąłem w dłoni te trzy kartki z „wyimaginowaną rozmową”po­między palcami ukazało się trochę mętnej piany, a w dłoni pozostały tylko dwa zdania godne uwagi, które wcześniej podkreśliłem.

Józef Czapski wspomina o spotkaniu z Władysławem Strzemińskim w Paryżu, którego poprosił w 1931 roku o wygłoszenie odczytu o sztuce. Opowiada, jak to Strzemiński przez półtorej go­dziny mówił szalenie uczonym językiem, a w jego wykładzie znalazły się nawet formuły matematyczne. Na uwagę Czapskiego, iż mówi za długo i ludzie widocznie znudzeni zaczy­nają wychodzić, odpowie­dział niewzruszony: „W Łodzi miałem odczyt, który trwał dwie i pół godziny – wszyscy wy­szli, poza jednym”. O czym to świadczy? Między innymi o megaloma­nii, próżności, braku taktu, ale przede wszyst­kim o tym, że tego rodzaju ludziom wcale nie chodzi o to, aby coś przekazać, ko­goś przekonać do swoich racji, im chodzi wyłącznie o to, aby napawać się własnym intelektem (w wypadku Strzemińskiego niewątpliwym, ale w innych wypadkach...) i do tego niepotrzebne jest im nawet audytorium, im wystarczy jeden, jedyny słuchacz – oni sami.

Jestem pewny, że mój kolega, gdybym go poprosił, aby swoją „rozmowę” napisał na dziesięciu kartkach – zrobiłby to z największą chęcią, nawet na piętnastu, ale godne uwagi pozostałyby dalej tylko te same dwa zdania. Strzemiński, który był człowiekiem o wielkim uroku osobistym i intelekcie, mógłby ciągnąć swój wykład i pięć godzin, i byłby to wykład również o ni­czym, i również – jak w Łodzi – gadałby do siebie.

Któryś ze znanych malarzy powiedział: „Malarz, jeśli ma coś do powiedzenia to malu­je, jeśli nie ma nic do powiedzenia to gada”.

Przeglądając stare egzemplarzeSztukinatknąłem się na tekst z 1975 roku jednego z wro­cławskich artystów, który nadęty, jak gulgoczący indyk, wy­chwala pod niebiosa wystawę swojej żony. W mętnym ględoleniu w rodzaju: „ ...doświadcze­nia obrazu tabularnego doprowadziły do uświadomienia większości praw rządzących geome­trią wizualną” i dalej coś o „zapisach werbalnych i morfologicznych możliwościach znaku, i pojemności środka przekazu” uświadamia wszystkich matołów świata, że: „Wyprowadzając z teorii informacji wiedzę o skali pojemności informacyjnej (jedna litera = ca 1 bit, przekaz fo­tograficzny = ca 1.000.000 bitów, przekaz filmowy = ca 20.000.000 bitów, przekaz telewizyj­ny = ca 90.000.000 bitów/sek) Natalia wskazuje na istotne ograniczenia zapisów manual­nych.” – No i co miernoty, nieuki, czy mieliście o tym najmniejsze pojęcie? Dalej, artysta uświada­mia nas z pozycji horyzontów swojej wiedzy, że aby napisać słowo „mama” trzeba użyć dwa „m” i dwa „a” i zapisać je na przemian zaczynając od „m” (moja skrótowa interpretacja reszty tekstu). RedakcjaSztukinawszystkie te nadęte rewelacje odpowiada rzeczowo, pisząc w pewnym miejscu: „Pewność i nonszalancja z jaką A.L.(mój skrót) łączy i miesza w recenzji kategorie wywodzące się z różnych i często wykluczających się języków teoretycznych zdają się ponadto świadczyć o tym, że sensu tych kategorii (i języków teoretycznych) albo komplet­nie nie rozumie, albo wykorzystuje je do zupełnie innych celów”. Nasz artysta, napuszonym i mędrkowatym tonem, zarzucił RedakcjiSztukibrak przygo­towania intelektualnego oraz wytknął małostkowo (jak każdy zarozumialec i kompleksiarz) chochlik drukarski w tekście... a sam, w swoim krótkim maszynopi­sie, popełnił aż cztery błędy ortograficzne.

I pomyśleć, że tego rodzaju ludzie zostają często – niestety – na różnego rodzaju uczelniach w różnego rodzaju dziedzinach – profesorami! Niosą wówczas biedacy tę swoją pro­fesurę przed sobą, jak chłop bochen chleba na dożynkach nie wiedząc nawet, że to sam zaka­lec.

Oczywiście najmniej inteligentnymi są ludzie bez poczucia humoru, śmiertelnie poważnie traktujący swoją osobę i swoje osiągnięcia (prawdziwe, czy tylko wyimaginowane) – uważający siebie za coś wyjątkowego. Witold Lutosławski w jednym z wywiadów powiedział takie zdanie:”Trzeba być skromnym, ludzie nieskromni są śmieszni”.

Od siebie już nic nie dodam, a jeśli pozwolicie, w następnym artykule przytoczę przykłady wywiadów z ludźmi wielkiej klasy, którzy na temat sztuki naprawdę mają coś do powiedzenia.

 

 

 

 

 

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Kultura