1. Jakże prymitywni są ludzie współcześni? Zarówno co do pola zainteresowań, jak i pola tego, co znają? Utonęli w tsunami szamba, które najpierw lunęło na nich z prasy, potem z radia i telewizji, a obecnie zalewa ich z internetu nieskończoną ilością niezwiązanej ze sobą, nieustannie produkowanej przez opłacanych "profesjonalistów", brei o codzienności. Im więcej się ludzie "dowiadują", tym mniej wiedzą.
Komentarz do notki "Cóż więc jest tym, co istnieje naprawdę?". Dobra i ciekawa notka.
1. Jakże prymitywni są ludzie współcześni? Zarówno co do pola zainteresowań, jak i pola tego, co znają? Utonęli w tsunami szamba, które najpierw lunęło na nich z prasy, potem z radia i telewizji, a obecnie zalewa ich z internetu nieskończoną ilością niezwiązanej ze sobą, nieustannie produkowanej przez opłacanych "profesjonalistów", brei o codzienności. Im więcej się ludzie "dowiadują", tym mniej wiedzą.
2. Z niezmiennością jest taki problem, że jakby opisuje ona śmierć. Stan śmierci. Życie jakby polega właśnie na zmienności. No bo jak NIC się nie zmienia, to... nic się nie dzieje, to wszystko jest "zamrożone", nawet trudno powiedzieć, czy jest, bo co to znaczy "JEST"?
Co to znaczy "istnieje"?
Czy można powiedzieć, że istniałoby coś, gdyby nie istniało nic innego?
Powiedzmy, że istnieje tylko kamień, jeden kamień w bezmiarze przestrzeni. Ale co, jeśli nie ma przestrzeni?
Co więcej, kto lub co mogłoby "dowieść" "istnienie" kamienia, gdyby istniał tylko kamień i NIC oprócz niego? Nie byłoby nawet "nic".
Wydaje się, że aspekt "istnienie" wymaga zróżnicowania, bo wymaga RELACJI. Relacja zachodzi pomiędzy jednym ("poznającym") bytem a drugim. Wskutek RELACJI byty ISTNIEJĄ.
Możemy powiedzieć, no tak, ale ja mogę stwierdzić istnienie samego siebie. Patrzę na siebie i widzę siebie, czuję swoje emocje, "widzę" swoje myśli, wiem, że "ja" jestem. Więc nie potrzeba drugiego, do tego, żebym istniał. (Pomijamy tu kwestię potrzeby istnienia nieskończonej ilości elementów "tła" i "otoczenia" niezbędnych do zaistnienia człowieka).
Jednak jaka jest pewność, że człowiek jest... jednością? Że TO, co poznaje w człowieku, to jest to samo, CO jest poznawane?
Wielki postulat wyryty w Świątyni w Delfach "Poznaj samego siebie" nie doczekał się wcale realizacji, choć wysiłki ludzkości wydają się nie ustawać w tym zakresie.
Zatem jeszcze raz: Jaka jest pewność, że człowiek jest... jednością? Że TO, co poznaje w człowieku, to jest to samo, CO jest poznawane? Co jeśli c z ł o w i e k jest STRUKTURĄ pewnych form istnienia? Pewnych poziomów istnienia? Elementów istnienia, które pozostają w relacji wobec siebie, w jakiejś harmonii, współtworzą nowy byt, system, posiadający, na skutek złożenia tych poziomów/elementów/form pewne unikalne cechy.
Chrześcijaństwo "wpadło na niebywały pomysł", na ideę, która jest kamieniem obrazy dla judaizmu i islamu: Bóg jest jeden - ale w trzech osobach. W tym sensie Bóg jest właśnie lub po części RELACJĄ. Jakoś odbija czy przejawia to przekonanie częste w chrześcijaństwie stwierdzenie - "Bóg jest miłością". Ale przecież miłość - to właśnie relacja.
Warunkiem niezbędnym do istnienia relacji są strony relacji, obiekty wchodzące w relację. Relacja wymaga tych stron, tych obiektów do swojego istnienia. I podobnie być może, sam "proces", "zjawisko", ISTNIENIA obiektu, wymaga by był on w RELACJI do innego (innych) obiektów. Bez tego "istnienie" nie ma sensu, "nie istnieje".
Stąd może jednocześnie, byt jest jedynością i mnogością, jest bytem ale jest relacją pomiędzy bytami. Jest niezmiennością, ale zmieniającą się i wytwarzającą zmiany. Bo rozwój. Bo wzrost. Bo życie.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo