Zbyszko Boruc Zbyszko Boruc
225
BLOG

Brukselka z polskiej prowincji

Zbyszko Boruc Zbyszko Boruc Polityka Obserwuj notkę 4

Do Rzeczy zamieściło (dawno, nr 14/2019) wywiad z profesorem Krasnodębskim. Wywiad sprzed ponad roku ale wnioski aktualne i, moim zdaniem, świetnie opisujące profil ideowy rządzącej partii.

W rozmowie profesor zechciał pochylić się w kilku zdaniach nad problemami kapitalizmu. Podzielił się na przykład taką oto myślą: „PiS jest partią prawdziwie konserwatywną. Walczymy przy tym z ortodoksją neoliberalizmu, z fałszywym przekonaniem, że konserwatyzm można sprowadzić do wspierania turbokapitalizmu, niskich podatków i reprezentowania środowisk biznesu. Wolny rynek bez żadnych limitów i kontroli, nie tylko nie wspiera, ale wręcz niszczy tradycyjne wartości, których nośnikiem od zawsze był prosty lud”.

Tylko trzy zdania a jakie pełne treści! Czytając takie refleksje, takie skondensowane zbitki, ogarnia mnie smutek podszyty czymś na kształt pasji i gniewu, bowiem ten krótki tekst jest ekstraktem banału, przekłamań, uproszczeń i zwykłego cynizmu. Oraz oderwaniem od rzeczywistości i tendencyjnym subiektywizmem w patrzeniu na świat. Po prostu każde sformułowanie woła o pomstę do nieba. Spróbuję, uspokajając emocje, po kolei odnieść się do kolejnych słownych ulepków.

Konserwatyzm. Jak mniemam profesor napomina tych prostaczków, którzy nie rozumieją tego pojęcia bądź go upraszczają i objaśnia im wyrozumiale ten błąd symplifikacji. Zakładam przy tym, że sam uważa się za konserwatystę i to aktywnego, politycznie wszak zaangażowanego w PiS, „partii prawdziwie konserwatywnej”. Ja się zaś zastanawiam skąd on wziął potencjalnego adwersarza, który konserwatyzm rozumie tak jak to profesor opisał  i z jakimi „fałszywymi konserwatystami” polemizuje. Nie roszcząc sobie najmniejszych pretensji do sporu o definicję i badanie odcieni pojęcia konserwatyzmu odwołam się tylko do jego rozumienia intuicyjnego (podpartego odrobiną lektur opisujących to pojęcie). Otóż wolny rynek, nie mówiąc już o „turbokapitalizmie” nie jest akurat jakoś zdecydowanie na pierwszym miejscu w większości postaw zwanych konserwatywnymi. Wiara, patriotyzm, tradycja, rodzina, monarchizm (ewentualnie republikanizm - rzadko jakaś „czysta” demokracja), odpowiedzialność – to są istotne hasła konserwatystów. Który z nich sprowadza swe idee do „wspierania turbokapitalizmu”? Niskie podatki owszem, są istotne jako konsekwencja poważnego traktowania własności prywatnej uzasadnianej na przykład siódmym przykazaniem. Tak, to jest ważny postulat konserwatyzmu, ale konserwatyzm sprowadzony tylko do niego? Czyje to przekonania? Natomiast to raczej prof. Krasnodębski swój „konserwatyzm” w sferze gospodarczej sprowadza do… wysokich podatków i do socjalnego rozdawnictwa. Taką właśnie postawę traktuje jako konserwatywną. Dokładając do tego „prosty lud” i jego wartości jako uzasadnienie. Tym tropem idąc wystarczy dorzucić jeszcze kilka wyimków z manifestu komunistycznego i będzie konserwatyzm całą gębą! Sprawiedliwość społeczna i godne życie „ludu” z pieniędzy odbieranych „turbo-kapitalistom”. Cóż za kwintesencja konserwatyzmu! Czy naprawdę trzeba się głębiej rozwodzić nad taką logiką w ustach profesora socjologii? Robespierre i Lenin honorowymi przewodniczącymi Klubu Konserwatywnego Wszechczasów.

„Prawdziwe wykluczenie ma dziś charakter przede wszystkim materialny i dotyczy niezamożnych ludzi na prowincji, kierujących się tradycyjnymi wartościami. Dlatego też europejska lewica zaczęła chwalić programy socjalne PiS i gratuluje nam, że dzięki naszej polityce wielu obywateli stać na godne życie”. Tak, to też cytat z profesorskiego wywiadu,  poprzedzający zresztą fragment o prawdziwie konserwatywnym PiS. Nie, nie ma dla profesora sprzeczności w pochwałach lewicy europejskiej i prawicowym, konserwatywnym obliczu PiS. Jak tu gościa poważnie traktować?

Tyle o konserwatyzmie. Teraz tradycyjne wartości, te, które niszczy wolny rynek a ich ostoją są prości ludzie, ci z prowincji. Spytam naiwnie: jakie tradycyjne wartości pielęgnuje socjalne państwo? Przekonanie, że sprawiedliwość jest tożsama z równością? Może odpowiedzialność, pracowitość? Może ludzką godność realizowaną w odbieraniu comiesięcznej zapomogi? Może poszanowanie cudzej własności? Dzielność w obliczu trudów życia, pokorę? A może raczej generuje takie „cnoty” jak roszczeniowość, zazdrość i jej usprawiedliwienie, cwaniactwo w spełnianiu procedur biurokratycznych dla otrzymania socjalu? Może podpowiada, że tradycyjna rodzina oparta jest na zasiłku i chcemy mieć dużo dzieci bo za to płaci państwo? Mam sporą listę takich pytań ale sprowadzają się do tezy: socjalne państwo promuje tak samo wartości konserwatywne jak każdy system „wrażliwy społecznie” (przeważnie zwany socjalizmem), czyli niszczy właśnie ten fundament tradycji i naturalnego porządku, powoduje korozję pojęcia sprawiedliwości, odpowiedzialności, cnoty i dobra. Dobre i sprawiedliwe jest to co jest dobre i sprawiedliwe a nie to co sprzyja równości. Jeśli aprobata socjalnego państwa wysokich podatków jest wartością tradycyjną to od kiedy ta „tradycja” trwa? Jakie ma podstawy, ile stuleci ukorzenia się w naszej świadomości i na jakiej fundamentalnej wartości jest ufundowana? Przez porównanie jej „stażu” np. z instytucją rodziny, własności prywatnej, wiary w Boga, pojęcia patriotyzmu? Wychodzi mi na to, że jest nie starsza niż pooświeceniowa lewicowość, a tak naprawdę sięga realnie zaledwie zeszłego stulecia i to jego drugiej połowy. Cholernie ukorzeniona tradycyjna wartość. Cholernie tradycyjna.

Śmiem zauważyć, że to nie wolny rynek niszczy tradycyjne wartości – one są zagrożone zawsze w obliczu bogacenia się ludzi i pogoni za dobrami doczesnymi. To o tym wspomina Jezus mówiąc o problemie z przejściem bogacza przez Ucho Igielne. Tak się składa, że wolny rynek akurat rzeczywiście sprzyja takiemu „złu”: generuje bogactwo i dobrobyt. I to powszechny. W tym znaczeniu faktycznie nie sprzyja wartościom a sprzyja im socjalizm na przykład - podobnie jak czyni to wojna, trzęsienie ziemi albo klęska głodu. Można przewrotnie zauważyć, że przeciwne wartościom są natura ludzka i chęć życia dostatniego i bezpiecznego. A chyba nie z tymi marzeniami walczy etatyzm i opiekuńcze państwo? To stara bzdura o wynalezieniu chęci zysku przez kapitalizm i podporządkowaniu wszystkiego tej okropnej cesze, to powtarzane jak mantra prymitywne uproszczenie. Kolejny „problem” nad którym pochylił się na jednym oddechu profesor socjologii i filozof społeczny: niskie podatki i wspieranie środowisk biznesu jako postulat czy stan faktyczny niosący liczne niebezpieczeństwa. Jak rozumiem, PiS zauważa niebezpieczny przechył w kierunku takich właśnie „zagrożeń” i heroicznie rusza do boju z tym masowym, zabójczym trendem. Panie profesorze socjologii, gdzie ten wolny rynek „bez żadnych limitów i kontroli”, gdzie są te niskie podatki i wspieranie biznesu przy wzgardzie dla „prostego człowieka”? Profesor, uczestnik systemu władzy, poseł i wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego widzi z tym problem w dzisiejszej Polsce i Europie? Trzeba przykręcić śruby biznesowi i choć troszeczkę podnieść podateczki by starczyło na zupę dla wykluczonych i dla podreperowania ich godności? Och, jak dobrze, że przenikliwym okiem wyłowił profesor tę potrzebę!

Ludzie kochani, czy ja śnię? Co to za widzenie rzeczywistości? Czy pan profesor ma pojęcie o skali opodatkowania w naszym kraju (i w kraju socjalizmu jeszcze bardziej zaawansowanego w którym mieszka, Niemczech). Czy wie kiedy przypada tzw. dzień wolności podatkowej? Czy pochylił się kiedyś nad kartką i policzył, że zsumowane opodatkowanie odbierane Polakowi sięga 80% jego zarobków? Że 2/3 wydatków państwa idzie na szeroko pojętą działalność socjalną i pokrewną? Czy pan myśliciel społeczny spróbował kiedyś założyć biznes i postudiował tomiszcza regulacji prawnych, którym taki biznes podlega i czy wie ilu i jakich instytucji musi się obawiać? Może zatrudnił kilku pracowników, zapłacił za nich wszystkie należne daniny, zapewnił stanowiska pracy zgodne z tysiącem przepisów i stał się choć na chwilę kapitalistą? A może sprawdził przyrost administracji państwowej na przestrzeni ostatnich trzydziestu lat, po sławetnym naszym pokonaniu komunizmu? Obawiam się, że profesor Krasnodębski całe życie spędził na pobieraniu pensji za swą pracę naukową w dziedzinie socjologii i filozofii społecznej, a ostatnio zaserwował sobie turbodoładowanie pensji w postaci etatu europejskiego i partyjnego. I poucza, pochyla się, dumnie nadyma socjalnymi sukcesami i uznaniem lewicy europejskiej gromiąc ją zarazem na innych polach jako konserwatysta i obrońca wartości.

Skoro o socjologii padło słowo: pozwolę sobie wejść na działkę pana profesora i zastanowić się chwilę nad owym „prostym ludem” - nosicielem wartości. Wiem, wiem, lud był w cudzysłowie i kto jak kto, ale profesor społeczny wie doskonale, że tego starego, dobrego „prostego ludu” już nie ma. Tak jak nie ma już proletariatu do wyzwolenia spod „jarzma” (więc wygenerowane zostały nowe proletariaty – ale to inna bajka). Są na szczęście niezamożni ludzie na prowincji. Uff, jest się nad kim pochylić. (Tak na marginesie: czy niezamożni ludzie w wielkich, nieprowincjonalnych miastach też są nosicielami tradycji?). Ciekawi mnie jak socjolog i filozof społeczny ich widzi, tych niezamożnych na prowincji? Kto to jest? Czy to chłopi orzący pola, pastuszkowie pasący krowy? Czy kierowcy autobusów rozwożący dzieci do gminnych szkół? Albo ich matki sprzątające domy i robiące zakupy. Starsi ludzie siedzący przed domami i śledzący przejeżdżające samochody? Czy też to samo robiący młodsi ludzie z piwem w ręku przed sklepem spożywczym? Pracownicy supermarketów dojeżdżający do pracy w pobliskim mieście (niekoniecznie dużym)? A może akwizytorzy sieci komórkowych. Albo serwisanci sprzętu rolniczego zatrudnieni w lokalnej firmie pana Janka? Albo inny pan Janek mający firmę wywożącą szambo i zatrudniający kilku kierowców i spłacający kredyt za szambiarki, zatrudniający kilku panów Zenków. Pan Janek handlujący nawozami, prowadzący firmę budowlaną, sklep, warsztat samochodowy, dystrybutor ciągników, … Ha, tylko czy ci panowie Jankowie to wciąż „niezamożni z prowincji”, czy też już może jacyś biznesmeni? Albo, o zgrozo, kapitaliści? Co więc zrobić, co zrobić z programem wsparcia tradycyjnych wartości? Jak rozróżnić, mak niezamożnych od piasku biznesu? Walczący o tradycyjne wartości, konserwatywny PiS jest na szczęście zahartowany w boju i ma żołnierzy, którzy dadzą radę. Któż nada się do zadania lepiej niż socjolog? Profesor socjologii, z wyżyn PE świetnie dostrzeże polską prowincję i mogą spać spokojnie niezamożni nosiciele wartości: zabierzemy panu Jankowi i dostanie pan Zenek by godnie szedł przez życie niezagrożony niskim podatkiem dla biznesu.

Jeszcze jedno dziwo: turbokapitalizm – cóż to takiego? Co takiego zaobserwował prof. Krasnodębski by nazwać to tak właśnie? Jak to widać z gabinetów strasburskich czy brukselskich? Czy gdzieś zaobserwował niczym nieograniczony, wilczy kapitalizm XIX-wieczny niczym z „Ziemi Obiecanej”? Czy raczej chodzi o ten rozpasany, oszalały, rozrośnięty na wielką skalę kapitalizm koncernów ponadnarodowych pożerających kolejne obszary planety i naszego życia, czyli ten wytwarzający ogromne ilości dóbr i wciskający je ludziom nachalną reklamą przed którą nie ma ucieczki? Tak, myślę, że to o tym mowa, on najbardziej pasuje mi do przedrostka „turbo”, który plastycznie opisuje stan rzeczy zabarwiając zarazem obraz jakimś skojarzeniem groźnym, kojarzącym się z siłą i drapieżnością, trochę jak z wilczymi kłami, które cokolwiek się już jako metafora zestarzały.

Zastanawia mnie trafność tego określenia i jego geneza. Turbodoładowanie czyli wspomaganie, dodatkowy zastrzyk mocy. Skąd ci sprytni burżuje to wytrzasnęli? Mam pewien trop, który wydaje się idealnie wyjaśniać kwestię. Turbiną doładowującą silniki rekinów kapitalizmu jest oczywiście… państwo. To samo państwo, które tak dzielnie walczy o równość i godność wykluczonych. Mówiąc szczerze żadne to odkrycie, rzecz znana, opisana i dla chętnych łatwa do spostrzeżenia. Ciekawi mnie czy tak też widzi to profesor socjologii i to osadzony w swej działalności w pozycji znakomicie się nadającej do takich analiz.

Państwo - czyż można wyobrazić sobie lepszego sojusznika? Czy sama matka natura nie podpowiada modelu symbiozy polegającego na podłączeniu się do większego i silniejszego by korzystając z jego mocy utorować sobie drogę przez burzliwe obszary krajowych i światowych rynków?

Zachłanność i żądza zysku które w wielkich koncernach tak się kumulują – jakże zgrabnie można je połączyć  z tymi samymi cechami ludzi z instytucjonalnego „sąsiedztwa”. Biurokraci korporacyjni, prezesi i notable biznesu mogą się przecież dogadać ze swoimi odpowiednikami w instytucjach naszych kochających lud państw. Mogą i robią to na wiele sposobów. Pracują „pozytywnie” wspierając swoją branżę czy firmę, albo „negatywnie”, torpedując rywali. Któż może być lepszym partnerem niż potęga państwa, monopolisty w stosowaniu siły i w stanowieniu prawa. To się nazywa turbodoładowanie.
Czy prof. Krasnodębski słyszał o czymś takim? Wie co to lobbing, korupcja, sponsoring? Spostrzegł działania na poziomie całych państw a teraz już całego kontynentu jakimś dziwnym trafem współgrające z interesami firm niemieckich czy francuskich? Albo zbieżne z taką czy inną aktualnie promowaną ideologią?

Jeśli z moralnym zadęciem piętnujemy turbodoładowanie kapitalistyczne to jak można nie zauważyć super turbodoładowania państwowego? Może warto rozpropagować takie słowo: turboetatyzm? Na przykład na określenie państwa generującego trzydzieści tysięcy stron nowych regulacji rocznie. Posiadającego monopol na wiele rzeczy np. na stanowienie modelu edukacji. Albo na wejście w układ z jakimś kapitalistą który znajdzie dojście do ucha (i kieszeni) ministra, dyrektora, prezesa, naczelnika – iluż ich jest chętnych do „współpracy”. Turbokapitalizm nie byłby możliwy gdyby nie turbopaństwo z jego potęgą i wszechobecnością.
Gdybyż zechciało być ono tylko silnym arbitrem, jak to postuluje wielu  - ono bierze jednak udział w grze i to we wszystkich dyscyplinach! Turbopaństwo i to z turbo doładowaniami dodatkowymi. Aparat przymusu, stanowienie prawa, sądownictwo, edukacja, niespotykany w historii fiskalizm czyli zaplecze materialne, a do tego jeszcze dzisiejsza technologia: super ekstra mega turbo. Turbosprzężenie turbokapitalizmu państwowego z turbopaństwem demokratycznym. I prof. Krasnodębski ma czelność, reprezentując zarówno aparat władzy naszego małego turbopaństewka jak i gigapaństwa europejskiego perorować o tradycyjnych wartościach przechowywanych na polskiej prowincji, których obrońcą jest „konserwatywny” PiS walczący z przegięciami w temacie nadmiernego rozpieszczania biznesu. Przykro słuchać.

Powiem wprost: nie cierpię Krasnodębskich tego świata. Nie cierpię „obrońców wartości” podpierających się sprawiedliwością społeczną i pochylających się nad dolą ludu. Nawet wtedy gdy w wielu innych istotnych tematach bronią bliskich mi spraw. Zraża mnie to, że okazują się wrogami utajonymi,  zamaskowanymi pakietem swych rzekomo konserwatywnych przekonań i przywiązania do tradycji, patriotyzmu i czego tam jeszcze.
Owszem, „postępowych” burzycieli pryncypiów nie znoszę jeszcze bardziej (choć przynajmniej swoje idee nazywają wprost), bo przerażają mnie gdy paradują w marszach „gejowskiej dumy”, wkładają krucyfiks do uryny i cmokają nad aborcyjnym „wyborem” dla kobiet. Prof. Krasnodębski to jednak bolesne rozczarowanie w stosunku do niegdysiejszego autorytetu, szczególnie gdy wygłasza sądy tak jawnie spaczone pozycją, którą zajmuje politycznie. Nikt go tam z łapanki, o ile wiem, nie brał i nie musi pleść andronów podszytych ewidentnie skazą politycznej interesowności.

Zupełnie nie rozumiem świata i chyba to napędza moją chęć, by się tym podzielić z innymi. Nie rozumiem świata, ale staram się go fotografować - zapraszam: Zbyszko Boruc - fotografia

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka