Zbyszko Boruc Zbyszko Boruc
347
BLOG

Koronawirus – ratujcie się!

Zbyszko Boruc Zbyszko Boruc Koronawirus Obserwuj temat Obserwuj notkę 11

Chyba nie przesadzę zauważając na wstępie, że skala działań przedsięwziętych w obronie przed Wiadomo Czym nie miała precedensu w historii. Cały świat „walczy”, „lockdownuje się”, histeria trwa od pół roku i nie maleje. Rządy wdrażają nowe strategie, straszą obowiązkowymi szczepieniami, nieprzebrane rzesze ekspertów pochylają się nad jednym tylko tematem i analizują, badają, pouczają, wdrażają, … - nie ma nic ważniejszego i miliony (miliardy może) ludzi chroni się przed wielkim niebezpieczeństwem paradując w maseczkach. Doprawdy, nie było jeszcze niczego porównywalnego.

Otóż, jeśli niebezpieczeństwo jest tak wielkie, jeśli wciąż  kontynenty całe są sparaliżowane i nie widać końca „zagrożenia”, jeśli jest ono choć w ułamku proporcjonalne do skali podjętych działań, to nasuwa mi się coraz natrętniej takie pytanie: dlaczego zestrachani ludzie tak niefrasobliwie sobie w obliczu tego wszystkiego poczynają? Dlaczego poprzestają na maseczkach? Dlaczego wychodzą z domu dla załatwienia mało ważnych spraw? Jeśli grozi im śmierć na każdym kroku i każdy człowiek może być jej sprawcą, to powinni chyba zachowywać się troszkę ostrożniej? Na przykład wychodzić z domów tylko w sprawach ekstremalnie ważnych. Po co narażać się dla łażenia po centrum handlowym albo dla kupienia majtek, czy niechby nawet kefiru i bułek? Jedne zakupy raz na dwa tygodnie robione przez jednego członka rodziny i do bezpiecznego domu (złośliwiec powiedziałby: do budy)! Żadnych fanaberii, rozrywek, urlopów! Czy warto narażać zdrowie i życie dla takich błahostek? Mam wrażenie, że przeciętny Covidianin prezentuje logikę taką oto: zagrożenie śmiertelne, ale szmatka na gumkach wyciągana z kieszeni wystarczy by go uniknąć. Doprawdy silna myśl, potężna swą logiką (choć muszę przyznać, że spójna z tą prezentowaną w bezliku działań rządów). Na miarę całego tego cyrku.

Ludzie kochani, że tak zakrzyknę w bezsilnym zadziwieniu, toż gdyby to zagrożenie choć w przybliżeniu podobne było do prawdziwych epidemii, takich jak te znane z historii, to te śmieszne maski g… by, z przeproszeniem, dały! Naprawdę wierzycie, że by was ochroniły, że tym „wyrafinowanym, zaawansowanym medycznie” działaniem powstrzymalibyśmy prawdziwą dżumę, morowe powietrze? Że „reżimy sanitarne” stosowane w Polsce i gdzie indziej przez całe lato pozwoliłyby Wam przeżyć? Że te miliony ludzi na plażach, ulicach, w górach nie rozniosłyby straszliwej zarazy? Nawet gdyby nosili tam te groteskowe szmaty na twarzach (a nie nosili)?

Przywołam przykład niepodważalny, bardzo dobrze mi znany: siebie samego. Nie zasłaniam twarzy, chodzę tak lekkomyślnie obnażony nawet do kościoła, który, jak wiadomo, obok wesel (a w przeciwieństwie do wieców wyborczych i manifestacji w walce o demokrację na Białorusi), jest najstraszniejszą wylęgarnią zarazy. I, wierzcie mi, wciąż żyję. Naprawdę. To ja piszę, ja, oszołom antymaseczkowy, nikt podstawiony. Jestem zdrowy - choć smutny. Od roku nie miałem nawet kataru ani kaszlu. W zdrowiu żyją też wszyscy w moim otoczeniu - po pół roku nurzania się w morowym powietrzu. Może będę generował co dwa tygodnie specjalny komunikat: wciąż żyję! Sprawdzajcie co jakiś czas. Poproszę też najbliższych, by napisali odpowiednią notkę na wypadek gdybym jednak, zaślepiony oszołomstwem, zszedł był z tego świata powalony straszliwym wirusem. Wtedy, wstrząśnięci nieodpowiedzialnością, na pewno chętnie wystosują właściwy apel do innych oszołomów mego pokroju i, drodzy Covidianie, będziecie mogli, z gorzką (mam nadzieję) satysfakcją pokiwać głową, zadumać się...

Żeby było trochę optymistyczniej: owszem, są Covidianie logiczni, konsekwentni w oglądzie świata. Jest strasznie,  więc zachowują się adekwatnie do straszności. Siedzą od miesięcy w domach, wychodzą naprawdę sporadycznie i dobrze zabezpieczeni (choć – o dziwo - nie w kombinezonach takich jak ci ratownicy z telewizora). Są przerażeni totalnie i mogę sobie tylko wyobrazić w jakim stanie ducha chłoną kolejne komunikaty i dane o  tych maleńkich stworkach-wiruskach czających się tuż za drzwiami, tuż za maseczką, za gumowymi rękawiczkami – jaka to musi być presja!

Znam takich (fakt, bardzo nielicznych). Czy im współczuję? Trochę…. No, nie wiem, nie wiem… Na pewno wiem, że, co tu dużo gadać, są w jakimś sensie moimi wrogami, bo stymulują histerię i wspierają organizatorów „nowej rzeczywistości”, nowego, chorego (nomen omen) świata. Akwinata przestrzegał: głupota jest grzechem. Nawet jeśli jest karmiona bezrozumnym strachem.
Jedno trzeba przyznać. Ci nieszczęśnicy, tak dalece odłączeni od rozumu, są w swym przerażeniu logiczni. Jak wierzący w tarota, czy w słowa telefonicznej wróżki. Jeśli „wróżbita Jacek” powiedział, że w tym miesiącu nie należy za często wychodzić z domu, to się nie wychodzi, nieprawdaż? Wierzy się, albo nie wierzy – prawdziwa wiara musi mieć konsekwencje.

Zupełnie nie rozumiem świata i chyba to napędza moją chęć, by się tym podzielić z innymi. Nie rozumiem świata, ale staram się go fotografować - zapraszam: Zbyszko Boruc - fotografia

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości