Burza wokół Pani Poseł Lidii Staroń – której zarzuca się, że uczestniczyła w przygotowywaniu zmian prawnych, na których sama skorzystała finansowo, prowadzi do wniosków dwojakiego rodzaju.
Pierwszy jest prosty jak laska marszałkowska: nikt nie powinien uczestniczyć w podejmowaniu decyzji, a już zwłaszcza w uchwalaniu prawa, na którym skorzysta osobiście. Ale chwila refleksji poucza, że lekcja ta wcale nie jest taka prosta; już raczej przypomina krzywiznę unijnego banana. Po jednej stronie – mamy oczywiste przypadki konfliktu interesów: jeśli jako poseł zaproponowałbym taką zmianę budżetową, która da np. jakieś państwowe subsydium mojej firmie – konflikt interesów jest oczywisty.
Ale posłowie (a także ministrowie i urzędnicy) są też obywatelami, konsumentami itp. Gdy głosują nad reformą oświaty – skorzystają na tym wszyscy, w tym także posłowie, w każdym razie ci pobłogosławieni dziećmi w wieku szkolnym. Gdy głosują nad obniżką podatków – sami będą płacić mniej. Gdzie nakreślić granicę między przypadkiem pierwszym – oczywistego konfliku interesów – a przypadkiem drugim – udziału w podejmowaniu decyzji, które mogą być traktowane jako motywowane dobrem publicznym, choć przy okazji skorzystają na nich też sami decydenci?
I tu mój wniosek drugi, bardziej sceptyczny niż pierwszy: w nakreśleniu tej granicy prawo jest raczej bezsilne. Jest to kwestia obyczaju politycznego, a nie prawa. Bo nawet jeśli będziemy mieli bardzo rygorystyczne prawo, starające się wykluczyć konflikt interesów, to i tak będziemy musieli stosować kryteria rozróżnienia między przypadkiem pierwszym a drugim.
Mój eks-kolega wydziałowy z Uniwersytetu Warszawskiego sprzed wielu wielu lat, został w pewnym momencie wiceministrem i przygotował ustawę o podatkach (VAT), a następnie (już jakiś czas po ukończeniu wiceministrowania) założył dobrze prosperującą firmę, tłumaczącą biznesom, na czym ten cały cholerny VAT polega. Czy to konflikt interesów? Być może, nie jestem pewny. Wiem wszelako, że prawo jest w takich przypadkach bezradne, a musimy opierać się na obyczajach, kulturze, normach etycznych. Przecież mechanik, ktory zaprojektował samochód, a następnie zakłada warsztat, naprawiający właśnie tę markę, nie zostanie potępiony za brak etyki. A jednak w przypadku byłego ministra poważne wątpliwości istnieją…
I teraz wytłumaczenie idiotycznego na pozór tytułu. Te wszystkie mądrości piszę z kraju, który już kolejny raz wybrał sobie na premiera gościa, ktory używa polityki dla wzmocnienia swego imperium biznesowego (odwracając w ten sposób tradycyjną relację miedzy władzą a pieniądzem, w której pieniądze służą zdobyciu władzy) – czyli na wielką skalę robi to, co na swoją małą, olsztyńską skalę robiła ponoć pani poseł Staroń. Włochy są całkiem miłym krajem: mają niezłe zabytki, przyzwoitą kuchnię, nienajgorszą muzykę, zwłaszcza operową. Ale pod względem obyczajowości politycznej, wolałbym by Polska zbliżała się do modelu nordyckiego – choć w Skandynawii nudno, aż zęby bolą – niż włoskiego, choć kraj estetycznie znakomity.
Inne tematy w dziale Polityka