Trochę obyczajówki. W związku z propozycją ustawy o związkach partnerskich głos zabrał Jarosław Gowin. W wywiadzie dla Renaty Grochali wyraża m.in. takie zdania: (1) Małżeństwo co do swej istoty nakierowane jest na posiadanie dzieci, choć czasami małżonkowie z tego rezygnują lub - częściej - nie mają takiej możliwości. (2) Ponieważ małżeństwo i związek partnerski mają inny charakter, to inne też w odniesieniu do nich powinny obowiązywać regulacje. (3) Powtórzę: małżeństwo jest ważną instytucją społeczną, bo dźwiga na sobie fundamentalny z punktu widzenia interesu społecznego obowiązek wychowania dzieci.
Można to zrozumieć to w ten sposób - ludzie po to się żenią, żeby mieć dzieci. Ta teza chyba nie przystoi do rzeczywistości. 20 proc urodzonych dzieci pochodzi ze związków partnerskich (wszystkie te dzieci zostały poczęte w grzechu!). Więcej nawet. Pewnie kolejne 20 proc. dzieci zostaje poczęte przed zawarciem związku małżeńskiego, a ślub jest dopiero konsekwencją tego ciemnego rozumowania wynikającego z religijnego poglądu, żeby dziecko nie urodziło się bękartem. Wynika z tego (według Gowina) że jedni zawierają związki małżeńskie po to, aby mieć dzieci. Drudzy łączą się w związki partnerskie po to żeby dawać upust swoim seksualnym upodobaniom, zaś dzieci są tych związków tylko „ubocznym produktem”. Ciekawe czy mamusia i tatuś żyjący bez ślubu oraz dwójka cudownych dzieci poczętych w tym związku to według Gowina rodzina czy nie?
Inne tematy w dziale Polityka