Złotowłosa Złotowłosa
463
BLOG

Okruszki

Złotowłosa Złotowłosa Rozmaitości Obserwuj notkę 2

Późna wiosna, może początek lata. Jest ciepło. Mężczyźni z uśmiechem spoglądają na śliczne dziewczyny w zwiewnych sukienkach. Idziemy z Ambiwalentną Anomalią ulicą. Przed nami idzie pani w jasnej spódnicy. Na spódnicy, dokładnie pośrodku, brzydka, czerwona plama. Dość oczywisty powód tej plamy, kobiecy bardzo. Zanim zdążę pomyśleć, co by tu zrobić, mój mąż podchodzi do kobiety, delikatnie dotyka jej ramienia i mówi: „Przepraszam bardzo, ale chyba usiadła Pani na truskawkach…” i uśmiecha się ładnie. Konsternacja, wdzięczność, popłoch i zawijanie swetra wokół bioder. A ja jestem niewymownie dumna i czuję, że w takich momentach kocham go chyba najbardziej.

 

Mam ciężki dzień. Ciężki, bo kobiecość mi ciąży bardzo – kobiecość rozumiana jako dziamgolenie. Dziamgolę i dziamgolę. Czepiam się bez sensu. Ambiwalentny patrzy na mnie trochę kpiąco, ale nic nie mówi. Nie kłócimy się ani nic podobnego się nie dzieje. Ta jego cierpliwość działa jeszcze gorzej. Dziamgolę nadal. Jest z nami przyjaciel. Ambiwalentny postanawia zrobić dla nas trojga herbatę. Sięga po kubki. Jeden z nich jest pomarańczowy, mój ulubiony. Choć słowo „mój” jest całkowicie nieuprawnione. Kubek został wręczony Ambiwalentnemu przez kolegę z konkurencyjnej firmy. Ale ma kolor, który lubię i ucho, które świetnie leży do ręki. No, po prostu od razu, staje się „moim” ulubionym. I teraz, gdy robi się ta herbata, z przerażeniem (i wściekłością nieuzasadnioną, trzeba to z pokorą przyznać) widzę, że do pomarańczowego kubka zostaje wsypany cukier, co oznacza, że na pewno nie ja będę w nim piła. Więc znowu dziamgolę na potęgę. Że dlaczego on mi zrobił w innym kubku, że przecież wie, że to mój ulubiony, że ja chciałam w tym – no wstyd normalnie o tym pisać… Ambiwalentny bez najmniejszej emocji (a choleryk z niego klasyczny – tym większą wymowę ma tak spokojne zachowanie) bierze pomarańczowy kubek, spogląda na mnie i mówi bez żadnego oceniającego tonu: „Masz jakiś problem z tym kubkiem kochanie?”. Po czym podchodzi do drzwi balkonowych, otwiera je i przez okno wyrzuca kubek na trawnik (mieszkamy wysoko). „ No to teraz już nie masz”. Stać mnie tylko na to, żeby powiedzieć: „Ty, to jednak wariat jesteś”. Prawda jest jednak taka, że w tej krótkiej chwili mój mąż zmusił mnie do błyskawicznego podsumowania i zobaczenia, jak beznadziejnie się zachowywałam przez pół dnia. Wiedział, że tylko coś spektakularnego zatrzyma ten koszmarny ciąg kobiecości nieopanowanej. A, że miał dobre zdanie na mój temat, założył, że zamiast się wściec – zacznę myśleć i się zawstydzę. Miał rację.

 

Siedzimy z przyjaciółką na tarasie podmiejskiego domu z ogrodem. Ona jest trochę smutna, trochę zdenerwowana. Problemy małżeńskie jej ciążą. Ambiwalentny nas obsługuje. A to kawka, a to może kanapeczki nam zrobić, a to owoce, a to woda. Raj po prostu. My gadamy. W którymś momencie przychodzi i mówi, że na chwilę musi po coś pojechać, bo mu do obiadu zabrakło. Kiwam głową, uśmiecham się, nie widzę problemu. Znika. Po jakimś czasie orientuję się, że długo już go nie ma. Zdecydowanie zbyt długo, jak na szybki wypad autem do sklepu. Jeszcze się nie martwię, ale już zaczynam siedzieć niespokojnie. Mija jeszcze trochę czasu. Słucham już mniej uważnie i mniej sensownie odpowiadam. Nagle otwierają się drzwi dzielące taras od mieszkania, w drzwiach staje Ambiwalentny. W każdym ręku ma gigantyczny bukiet margerytek – jeden w różowym, drugi, w morelowym kolorze. „Pojechałem dla was po kwiaty moje panie, żeby uśmiechnęły się do mnie te smutne buzie”. Przyjaciółka ma łzy w oczach, ja znów jestem dumna i szczęśliwa. Ambiwalentny się uśmiecha.

 

Codziennie, bez wyjątku, gdy wchodzimy z pracy do domu słyszę: „Kochany domek i Ty. Wreszcie normalne życie.” I niedużą chwilę później, gdy już zdąży ochlapać się pod prysznicem i przebrać się w ukochany t-shirt i krótkie spodenki: „To Ty tu sobie usiądź i odpocznij, a ja zrobię coś do jedzenia”.

 

 „Nie wyobrażam już sobie życia bez Ciebie Złotowłosa….”

 

 Rozmawiamy godzinami, nieustannie, bez przerwy. Rozmawiamy w samochodzie, przez telefon, w kolejkach, przy stole, telewizorze, w łóżku. Rozmawiamy o nas, o życiu, o miłości, o Bogu. O kobietach, mężczyznach, o dzieciach, polityce, kłamstwie i prawdzie, prawdzie należnej i nienależnej, o bólu, cierpieniu, radości i szczęściu, o śmierci, znowu o życiu, o wyborach, sytuacjach ekstremalnych i beznadziejnych, o małżeństwie, o widzeniu świata, o tym kiedy dziecko zaczyna myśleć, o zadaniu człowieka na tej ziemi, o Niebie, o odkupieniu grzechów, o modlitwie, Aniołach i demonach, pracy, Polsce, historii. Tworzymy teorie, spieramy się o nie, kłócimy, bo Ambiwalentny szybciej i dalej myśli, a ja czepiam się porządku i zmuszam go do ciągów przyczynowo – skutkowych. Porusza mnie swoją wnikliwością i nieustannym kontaktem ze Stwórcą. Wstydzę się, że ja tak mało z Nim rozmawiam i omawiam wszystko. Kiedyś, gdzieś powstaje takie zdanie, o które będziemy się nieustannie kłócić, bo każde rości sobie prawo do autorstwa ;). Dziś oddaję je mojemu mężowi : „Trzeba otaczać się ludźmi, którzy potrafią kochać – na innych szkoda czasu”.

 

Okruszki

Spadają nagle na moje serce

Zbyt delikatne, by przybrać kształt

Twoich ciepłych dłoni

 

 

 

 

 

 

"Miłość porusza się na dwóch nogach. Jedną z nich jest miłość do Boga, a drugą miłość do ludzi. Rób wszystko, abyś nie kuśtykał, ale biegnij na obu aż do samego Boga." św.Augustyn (...) Nie trzeba żałować ani cierpienia, ani śmierci, która jest powrotem na łono Boga, ani nawet żałoby. Bo ten, co odszedł, jeśli czcimy jego pamięć, jest potężniejszy i bardziej obecny od żywych. Antoine De Saint-Exupery "Twierdza"

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości