Zdarzyło się to już dobre parę lat temu, gdy mój najstarszy syn był jeszcze przedszkolakiem. Z rozrzuconych w przedszkolu ulotek dowiedział się, że do naszej miejscowości zawitał cyrk. Wspaniały cyrk, holenderski z artystami z całej Europy i że dla dzieci wstęp za darmo ! Drobnego druku nie doczytał, w końcu dopiero co się czytać nauczył. A było tam napisane że dzieci mają wstęp tylko z dorosłymi, dla których bilet kosztował już całkiem zdrowo. Jakem wyrodny ojciec, z miejsca odmówiłem udziału w imprezie, stąd dalsza opowieść będzie relatio refero czyli po naszemu mówiąc z drugiej ręki. Otóż dziecku udało się ubłagać własną matkę. I poszli.
Z opowieści Małżonki wynika że cyrk był europejski pełną gębą. Zacięcie ekologiczne na przykład było widać podczas tresury zwierząt. Nie jakichś tam dzikich, które trzeba by było wyrwać pierwotnej dżungli, ale udomowionych koni, kóz czy piesków. Otóż stworzonka te tresowane najwyraźniej bezstresowo nie potrafiły nic poza bieganiem wokół areny, ale i tak robiły to tylko wtedy kiedy miały ochotę. Treserzy byli z siebie zadowoleni, bo mały efekt został wszak osiągnięty niewielkim wysiłkiem. A sądząc po stanie czystości zwierzątek, to wręcz zerowym wysiłkiem. No ale pewnie czyszczenie konia jest nieekologiczne, wszak dzikie konie nie są czyszczone i dzięki temu są szczęśliwsze. Chyba.
Wśród europejskich wartości najważniejszą jest jednak tolerancja. Tolerancja dla fałszującej orkiestry, tolerancja dla opasłych akrobatów i akrobatek, których umiejętności nie wystarczały nawet do dobrego zamarkowania szpagatu. Zresztą może i by potrafili, ale pewnie nie chcieli, bo po występie zwierzątek zostały nieuprzątnięte ślady. Pewnie personel techniczny akurat miał przerwę obiadową w ramach wywalczonego pakietu socjalnego.
Polska publiczność siedziała mocno oszołomiona tym występem. Dorośli patrzyli na to z opadniętymi szczekami, trapił ich solidny dysonans między tym co pamiętali dotychczas pod nazwa cyrk, a tym co właśnie widzieli. Dzieciaki, nie mające doświadczeń w tej materii, wierciły się coraz wyraźniej znudzone. I wtedy na arenę weszli klauni. Oraz tłumacz. Klauni oczywiście byli europejscy i nie znali ni w ząb języka polskiego, stąd właśnie tłumacz, który miał za zadanie tłumaczyć ich dowcipy i objaśniać ciemnej publice wykonywane przez nich numery. Klauni jak to klauni, zaczęli trąbić, przewracać się, pokrzykiwać. Tłumacz dzielnie tłumaczył pokrzykiwania. Niestety publiczność przybita występami treserów i akrobatów jakoś słabo reagowała. Klauni jak to klauni, zaczęli sobie wydzierać trąbki, zabierać nosy w końcu wdali się w udawana bójkę. Bili się, bili, tłumacz coś tam mówił. W pewnej chwili mój do tej pory ciężko znudzony przedszkolak wstał i na cały regulator zawołał : "DLACZEGO CI PANOWIE SIĘ BIJĄ, PRZECIEŻ BIĆ SIĘ NIE WOLNO !!!".
Publiczność ryknęła śmiechem, po półgodzinnym pełnym napięcia czekaniu na cośkolwiek ciekawego, aplauz ten był cokolwiek histeryczny, niemniej szczery i trwający dobrych parę minut. Klauni lekko zaszokowani niespodziewanym sukcesem kłaniali się, dopóki tłumacz im w końcu nie wyjaśnił w czym rzecz. Wcześniej nie mógł, coś go położyło na tę słabo uprzątniętą arenę. Wtedy zmyli się szybko, a na arenę wybiegły akrobatki kontynując markowanie wykonywania szpagatów. Z relacji ludzi którzy trafili na wieczorny występ, klauni tam już też nie wystąpili. Na tej podstawie sądzę, że mój Michał wniósł coś trwałego do programu tego euroCyrku.
Inne tematy w dziale Kultura