niziołek z Mordoru niziołek z Mordoru
341
BLOG

sześć (improwizacja dla Michała)

niziołek z Mordoru niziołek z Mordoru Kultura Obserwuj notkę 8

 

Długo już trwa moja przygoda z muzyką improwizowaną. Przygoda długa, jak życie nieledwie. Zaczęła się trochę jak zaczyna się autobiografia Milesa Davisa: „Listen. The greatest feeling I ever had in my life – with my clothes on – was when I first heard Diz and Bird together in St. Louis, Missouri, back in 1944.”

 

Nie będę wymieniać wszystkich rodzajów improwizowanej muzyki, z którą obcowałem. Miałem przez pewien czas szczęście opowiadać w radio o tym, co muzyka robiona w kolektywnej improwizacji dla mnie znaczy. Może zabrzmieć to pretensjonalnie czy pompatycznie, ale tak było wiele razy: ta muzyka wyciągała mnie z kryzysów, otwierała drzwi inne, abym pod zamkniętymi nie sterczał. Frazy improwizacji Colemana wyciągały z zaułków, kwartety Coltrane’a uczyły godzić się z własną wybujałą wrażliwością, kolektywne improwizacje free dawały zasmakować wolności, wytyczały kierunek w jakim podążać.

 

Bywało różnie w stosunkach z ludźmi i z kolejami losu. Było wszak wieczorem to miejsce między głośnikami, ciemność lub zamknięte oczy, dla większej koncentracji, każdy dźwięk wtedy stawał wyraźnie, z czasem udawało się śledzić wiele instrumentów jednocześnie. Było wiele koncertów, jeżdżenie po różnych klubach, bo bardziej w przestrzeni klubu, ograniczonej dosyć, odbywa się misterium grania i słuchania, słuchania, którego nie ma bez grania, ale i grania, którego nie ma bez słuchania.  

 

Nie mam formalnego wykształcenia w tym kierunku, mam tylko nagą wrażliwość i wyćwiczone uszy.

 

Popełniłem w zamierzchłości pewien młodzieńczy wiersz, którego Państwu oszczędzę, lecz podam jedną linię z niego, coś co nadal intuicyjnie uważam za prawdę, oni wszyscy improwizują By Nie Rozleciał Się Ten Świat Tak Od Razu.

 

Wędrujący za możliwościami grania, czasami podejrzani w swych nałogach, o najprzeróżniejszych poglądach politycznych, z mało czasem poukładanym życiem osobistym, różnych nacji i etniczności (przez co życie bywało dla nich szczególnie ciężkie), ubierający się jak łachmyty (według opinii szanowanych, a raczej szanujących siebie aż nadto ludzi), to oni mieliby podtrzymywać ten świat, zmagać się z trapiącą go entropią i gniciem? „Podejrzani, jak samo słowo artysta”(Pasierb? – nie mam dostępu do książki w obecnej lokalizacji), łączący wiele kultur, światów na pozór osobnych, nie oglądający się na kolor skóry, wyznanie, formalnie potwierdzone umiejętności, grający z innymi, spotykający innych we wspólnie mieszanym muzycznym tyglu. Nie gadają dużo o święconej wodzie, lepią ze swych latami rozwijanych umiejętności muzykę. I zdarza się, że ta muzyka ma duszę, jest głęboka i wielka. Meta-fizycznie, dzięki takim improwizacjom nie rozlatuje się jeszcze ten świat.

 

Z powodów zdrowotnych nic innego nie będę mógł robić w Sylwestra, tylko słuchać takiej muzyki.

 

Ten wpis na jednak powód inny właściwie, dużo ważniejszy niż moje wynurzenia - powód ten ma imię i nazwisko, oraz problem: Michał Kulenty, zwany polskim Garbarkiem, jest ciężko chory, tak ciężko, że nie może grać na saksofonie. Michał Kulenty jest bardzo dzielny i walczy. Słuchałem dwa tygodnie temu „Kleszczowiska” w radiowej dwójce, oprócz nagrań pana Michała w różnych konstelacjach były też jego słowa, obraz pięknej duszy w zmagającym się z chorobą ciałem.   

 

Moje spotkania z Kulentym i jego wkładem w grę Trebuniów-Tutków odbywały się w takim dziwnym domu na Kowańcu, na zboczach Gorców, nad Nowym Targiem, z wielką panoramą Tatr z balkonu. Panie Michale, nie znam Pana, znam wszak Pana muzykę. Granit Tatr niech Panu da siłę.

Można sięgnąć po muzykę Kulentego, jest jej dosyć dużo nawet w sieci, można meta-fizycznie wspomóc go myślą dobrą.

 

Wierzę, że nie nadużyję solidarności społecznej, jeśli na koniec zamieszczę fragment apelu:

 

‘Wszyscy, którzy chcą wesprzeć Michała Kulentego w walce z chorobą mogą wpłacać pieniądze na konto Polskiej Fundacji Muzycznej z siedzibą przy ul. Kruczkowskiego 12, lok.2, 00-380 Warszawa. Numer konta 42 1440 1101 0000 0000 0489 4766, w tytule przelewu należy wpisać "Michał Kulenty"’.

 

Apel nie jest mojego autorstwa, znalazłem i podaję dalej, bo wierzę, że ma sens wspieranie człowieka, który walczy z chorobą, przez co ma trudno, być może nie ma na wszystkie potrzebne leki. Przy tym sądzę, że wsparcie go dobrą myślą, posłuchaniem jego muzyki, ma sens co najmniej równie wielki. By nie rozleciał się ten świat tak od razu.

inkszy

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (8)

Inne tematy w dziale Kultura