W biurze ojca pod koniec dnia maszyny do pisania zamykano na kłódki. Procedura zabezpieczająca, by nikt nie mógł na nich nic bez kontroli napisać.
Obsesyjną neurozą nazywa Vaclav Havel obawę o manuskrypt. Obawę dysydenta, że skonfiskują. A w jednym jest egzemplarzu tekst, w który tyle włożyłeś, który masz za bardzo ważny. Ukryć, w bezpiecznym miejscu, albo powielić w wystarczającej ilości kopii, aby nie dało się go tak łatwo unicestwić. Im dłużej pracujesz nad czymś, a nie jest to jeszcze skończone, tym większa obawa, że nie ujrzy to nigdy dziennego światła. Przeszukają mieszkanie, przeszukają twoje ciało, znajdą, rozwija się patologiczna obsesja. Gorzej jeszcze, zamkną cię może jutro, rozchorujesz się, umrzesz, nie ukończysz (Dálkový výslech, 1986).
Bobby Sands (kto go jeszcze pamięta?) spisywał One Day in My Life na kawałkach papieru toaletowego i higienicznych chusteczkach. Ukrywał w ciele, przekazywał na zewnątrz więzienia Maze podczas widzeń. Grepsy. Złożoną w całość opowieść o „ludziach w kocach” odmawiających noszenia więziennych ubrań i żądających statusu jeńców wojennych członków Provisional IRA wydano po jego śmierci, do której doprowadził się przez głodowy strajk. 66 dni, do śmierci, niemal równolegle z nim jeszcze 9 innych. 27 lat życia, z tego prawie 9 w więzieniu. Powiesz: opętało go, zasłużył, terrorysta.
W kapciuszkach odpalasz kompa, by przy herbatce obalić „Rudego” (por. notka blogera Lestata na tym portalu, sprzed roku). Jeżeli dobrze wyczuwasz politykę prowadzących portal, dostaniesz w promocji miejsce na startowej stronie. Sukces. Tym, co przeczytają, świat przez chwilę wyda się taki, jak go opiszesz. Wypieścisz swój sukces, portal na „wyrazistości” zyska, maszyna prosta przeniesie może dalej, nawet z przełożeniem.
Możesz pójść dalej sam, możesz to wydać na papierze. Desktop publishing wcale nie taki trudny, drukarnie czekają z ofertami, papier od dawna nie jest reglamentowany, wielu nawet przez myśl nie przejdzie, że mógł kiedyś być. Trochę „kasy” wystarczy, chociaż nawet nie jest niezbędna, wystarczy ogłosić swoistą subskrypcję w postaci promocyjnej ceny i wysyłki, gdy już wydrukowane będzie. Zorganizować sobie recenzje, publicity dla twojego przedstawienia, show spotkań, unieśmiertelnić się w realnym produkcie.
W ciągu roku, w samym tylko anglosaskim świecie, 300 tysięcy samodzielnie wydanych pozycji (6 razy więcej niż 6 lat temu). Za dwa lata podwojenie się przewiduje, 600 000 pozycji tego, co określa się jako samodiejatielnoje izdatielstwo (źródłosłów: «самсебяиздат»). Na samym tylko anglosaskim rynku, gęstwina puszczy samizdatu.
I tylko drzew żal, co papier się z nich robi, wody żal, w procesie potrzebnej, energii żal, z nieodnawialnych zasobów ona. Słaba pociecha, że część papieru do wtórnych surowców trafi.
Mniej żal chemicznych substancji, używanych w procesie produkcji, używanych w procesie pisania, bardziej szkoda Twoich, potencjalny czytelniku, oczu.
Jak to było u Cohena?
“I wonder how many people in this city
live in furnished rooms.
Late at night when I look out at the buildings
I swear I see a face in every window
looking back at me
and when I turn away
I wonder how many go back to their desks
and write this down."
(Leonard Cohen, I Wonder How Many People in This City,"The Spice-Box of Earth")
Maszyn do pisania już się teraz nie zamyka dla zapobieżenia niekontrolowanemu użyciu. Maszynami do pisania ludzie, coraz ich więcej.
-------------------------------------------------------------
Tym, którzy tu weszli zwiedzeni "promocją" w promocji kawałek grupy "Tilt":
Każdy się boi swojej paranoi
Każdy się boi tego co sobie sam uroi
Każdy się boi nie wiadomo czego
Każdy się boi siebie samego
Inne tematy w dziale Kultura